- Jerzy Stasiewicz
- Polecane
Jerzy Stasiewicz - Prawda o Don Kiszocie
Prawda o Don Kiszocie
Prawda o Don Kiszocie
Bielowie z Myślenic to rodzina hojnie obdarzona różnymi talentami, głównie literackimi. Niewątpliwie największym dorobkiem twórczym mógł się pochwalić Emil Biela – poeta, prozaik, krytyk literacki, doktor nauk humanistycznych. Po amatorsku imał się również rysowania i malowania obrazów, zdobywając liczne laury na konkursach plastycznych. Jego syn, x. Miłosz Biela, kanonik Kościoła rzymskokatolickiego, próbował szczęścia w poezji, wydając bodaj 2 udane tomiki wierszy. Młodszy brat Emila, Jan Biela, jest literatem (poetą, aforystą, recenzentem), który publikował w prestiżowych czasopismach typu „Poezja”, „Tygodnik Powszechny” czy „Życie Literackie”. Jego dodatkową pasją artystyczną jest rzeźbienie w drewnie.
Małgorzata Grajewska jest autorką tomiku wierszy Obecność, prawie czułość. Książka jest pięknie wydana, aż przyjemnie wertować kartki. Tytuł w pełni oddaje jej zawartość. Jest tutaj liryka przesiąknięta emocjami, są miłosne perypetie, jest cała gama uczuć i dramatów. A wszystko to w klimacie energetycznym, rozedrganym, buzującym. Daleko tym wierszom do letniości. Miłość nie jest w nich ciepłym, wiosennym powiewem. Jest falą uderzeniową, która wpada między ludzi, niczym nagły kataklizm /Na krawędzi nigdy nie będę/. To początek swoistej rewolucji, w której czas przyśpiesza, rzeczy wirują, sprawy toczą się w szaleńczym tempie. Ale to również cesarstwo zmysłów, w który rządzi delikatny gest, subtelny dotyk, ceremoniał. Tą scenerię dopełnia wspomnienie Fridy Kahlo. Autorka cytuje jej przypadkowo odnalezione zapiski. Jest zauroczona tym nieokrzesanym talentem, egzotyką, wyobraźnią /Z pamiętnika Fridy Kahlo/. Przywołuje tą meksykańską malarkę w wierszu Jeśli nie malujesz siebie, nikogo nie maluj. Utożsamia się z nią, adoruje, zazdrości. Oto fragmenty:
Doświadczony poeta dostrzega drobne gesty, drgnienia czasoprzestrzeni, hedonistycznie syci się nimi, ale i sprawiedliwie dzieli tymi wibrującymi, czarownymi doznaniami zachwytu z czytelnikiem. Nie kolekcjonuje ich egoistycznie w swoim spichlerzu pamięci, ekstatycznie nie igra z nimi samolubnie, wyłącznie w samotności. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie każdy patrząc na to samo – zobaczy tak wiele jak on. Dary, talenty Opatrzności zostały nierówno podzielone. On zaś został obdarowany, naznaczony charyzmatem uważności. Jego wzrok skanuje mnogość bytów, przenicowuje przestrzeń i przedmioty, wyciska z nich gęste miąższe utajonych znaczeń, wyszarpuje z nich kąski coraz smaczniejsze i pożywniejsze. Tak czynią dusze wrażliwsze od innych, tak czynią poeci, artyści. Uczą nas odmiennego spoglądania na przedświat, świat i zaświat, głębszego przysysania się wzrokiem do maestrii detali codzienności, widzenia wręcz mikroskopowego. Pozwalają też nam ciekawsko zaglądać przez własny okular cudów, nastawiają dla nas ostrość, pucują obiektywy. Podsuwają nam pod niewidzące wciąż, ślepe oczy drobiazgi w skali mikro.
Pod koniec grudnia 2021 r. ukazał się we drugi tomik poetycki Wandy Kudelskiej pt. W słowa ubrałam milczenie. Jego promocja nastąpiła 14 lutego już w 2022 r. w Kowalu, miejscu urodzenia poetki. Autorce prezentującej własne wiersze towarzyszył nastrojowy występ włocławskiego zespołu WWK T.M. Poetka (rocznik 1949) zadebiutowała w 1996 r. zbiorkiem Wyrazić siebie, wydanym w Płocku. Przez długi okres czasu związana była ze środowiskiem artystycznym właśnie tego miasta. Później przeniosła się do Warszawy, gdzie prowadziła małą Galerię Sztuki, połączoną ze Studiem Florystycznym, a później też z „klimatyczną” kawiarnią. Odbywały się tam wernisaże wystaw malarstwa, artystycznej biżuterii, koncerty muzyczne, wieczory poezji i spotkania autorskie. Współpracowała wtedy z Magazynem Sztuk - Filią Ośrodka Kultury Ochoty i wieloma niezależnymi twórcami. W 2017 r. postanowiła wrócić na stałe do Kowala, odrestaurować rodzinny dom i ogród, stworzyć tu miejsce tętniące kulturą.
Na czas postny przeznaczam tekst napisany w karnawale, bo ci, co chcą zamartwiać się i pokutować, mają wszędzie obfitość tematyki wojenno-pandemicznej. Za mych dziecinnych lat wojną grożącą ze zgniłego zachodu straszył nieraz Władysław Gomułka, a moi domownicy z kolei spodziewali się wojny ze wschodu. Niezależnie od kierunku zagrożenia, wystraszyć mnie mogli tylko na zasadzie do trzech razy sztuka. Im więcej było gadania, tym mniej się przejmowałam. Na razie jednak nie na takich tematach mam zamiar się zatrzymywać z początkiem wiosny.
Zbliżały się wybory. Poseł i zarazem kandydat na posła, bo oni traktują tę funkcję jako dożywotnią, do którego poszedłem, aby trochę podyskutować, gdyż zaczęło mi brakować intelektualnych impulsów, a w tej naszej dużej wsi z tramwajami nie było tak na dobrą sprawę z kim rozmawiać, był bardzo zalatany. Spóźnił się na dyżur i już od progu wołał:
Gdy gość dzwoni do drzwi, otwiera mu służąca – ładna, dobrze ubrana, uprzejma dziewczyna, wyszkolona we wszystkich zasadach i zwyczajach panujących w pensjonacie. Spogląda na wchodzącego tak, że dostrzega więcej niż inni.
„Jeżeli wysoki urząd powoła cię na jakieś stanowisko, widzi, że wszelkie wstępowanie po urzędowych szczeblach nie jest krokiem ku wolności, lecz ku związaniu; im większa urzędowa władza, tym związanie głębsze; im silniejsza osobowość, tym bardziej potępiana samowola.”
Raz tylko mi do głowy przyszło w życiu całym, że mi babka moja umarła. Jednego dnia na ławce tak sobie siedziałem i twarz moją ciepłe słońce grzało, więc oczy swoje zamknąłem, żeby i powieki ciepła złapały, a wtedy to właśnie przyszło do mnie - że mi babka moja umarła. Po prostu stanęła obok i mi o tym powiedziała, a potem umarła, jakby sama tak zadecydowała. No dobrze, może i nie do końca tak było jak teraz opowiadam. Żeby z prawdą się nie mijać trzeba mi opowiedzieć to tak, jak to sobie zmyśliłem: babkowe kroki na progu chaty usłyszałem, bo zajęta czymś w kuchni była i dopiero teraz wyszła do mnie tą nowiną się ze mną podzielić. Umrę dziś zaraz po kolacji - tak mi babka moja powiedziała i odeszła z powrotem do kuchni, a ja tylko głowę swoją bardziej na słońce nastawiłem i było tak jakby nic to babkowe umieranie mnie nie obeszło.
Potrzebowałem na szybko kasy, więc bez dłuższego namysłu udałem się do siedziby pewnej firmy budowlanej, która wypłacała dniówki i podobno zatrudniała ludzi bez większego pojęcia o robocie – ludzi takich jak ja. Byłem właśnie w poczekalni, a ze mną duża grupa mężczyzn w różnym wieku gadająca po ukraińsku. Wszyscy mówili po ukraińsku. Kurwa mać. Tylko po ukraińsku, a ja wcale.
Zastanawiałam się, czy podjąć ten temat. Wydaje się taki oklepany, już wszystko zostało niby powiedziane, że ludzie wiedzą jak to wygląda, że mnie to nie dotyczy, że oni tacy nie są, to zdanie tylko tych, co zazdroszczą lub sobie nie radzą. A jednak stało się to dla mnie prowokacją. Zdaję sobie sprawę, że moje pisanie nie uleczy to sytuacji, że jest to walka z wiatrakami, ale mimo to trzeba głośno mówić jak jest, a nie zamiatać pod dywanik i to często z Ikei. Nie wyciągnie ich to z masowej głupoty, ciemnoty, uprzedzeń, kompleksów, pijaństwa, służalczości, poddaństwa, uległości, obłudy... uffff.
Witaj Bydgoszcz! Nie wiedziałam, że pochłoniesz mnie w taką rutynę, z której nie będę potrafiła wyjść przez dwa lata. Nie wiedziałam, że zmusisz mnie do podejmowania radykalnych decyzji, które niekoniecznie wyjdą mi na dobre. Nie wiedziałam, że mnie tak zmęczysz. A mimo wszystko - wciąż cię nie opuściłam.
13 lutego
Do tych „czynników pierwszych”, stanowiących fundament każdego dnia, o czym pisałem w nocie z 10 lutego, na pewno nie należą cienie z przeszłości, wspomnienia, sentymenty. Traktujmy je więc jako fotografie, które z czasem zaczynają przeszkadzać, bo jest ich za dużo. Żyjmy tym, co jeszcze żyje, co jest teraz, tu.
Zaraz zaparzę sobie herbatę i – powoli ją sącząc- będę pił herbatę.
Zaś w utworze zatytułowanym A tu… podmiot liryczny nie waha się wyznać, iż mimo gorliwej chęci przebywania w wysublimowanym świecie Ideału i Absolutu, jest przecież człowiekiem, a to czyni go nieodpornym na pokusy, staje się więc wygnańcem z Raju, sprowadzanym z powodu nawet błahej pokusy na ziemię:
Po zerwaniu z Paulem Verlaine Rimbaud dużo podróżował po świecie, aż w końcu znalazł się w Afryce Wschodniej. Przez pewien czas musiał zamieszkać w Hararze. Było to małe, dobrze ufortyfikowane miasto, położone trzysta pięćdziesiąt kilometrów od Zatoki Adeńskiej. Przez Harar przechodził transport towarów abisyńskich, eksportowanych do Europy.
Pisanie to okropny nawyk, czyni z największego eleganta okropnego flejtucha. Siedzenie przy komputerze nie wymaga od człowieka zakładania na siebie wykwintnego stroju balowego czy obcasów wysokich jak słupek rtęci w Afryce. Szczerze mówiąc – można przecież w ogóle nie wychodzić z piżamy. Już prędzej ona sama zejdzie z nas w popłochu i rzuci się w desperacji do wnętrza pralki, pragnąc pozbyć się litrów potu i nieświeżego zapaszku kocmołucha.
Piotr Dmochowski (1942-), nasz człowiek w Paryżu, niezmordowany propagator twórczości Zdzisława Beksińskiego (1929-2005), ponownie udostępnił opinii publicznej swoją korespondencją z tym artystą. Obejmuje ona w tym przypadku, raptem trzynaście miesięcy – od stycznia 2004 do 21 lutego 2005, czyli do dnia tragicznej śmierci malarza.
Teologia Tolkiena ks. Stanisława Adamiaka to lektura obowiązkowa nie tylko dla miłośników Hobbita czy Władcy Pierścieni, lecz również dla każdego, kto w tekstach literackich skłonny jest doszukiwać się świadectw wiary. Nie ulega wątpliwości, iż analiza spuścizny autora Silmarillionu, przeprowadzona na kartach książki, stanowi modelowe wręcz ujęcie kerygmatyczne. Wspomnianą perspektywę, co szczególnie istotne, udało się badaczowi pogodzić z klarowną, logiczną oraz przystępną formą dyskursu, dzięki której wartość proponowanych hipotez interpretacyjnych dostrzeże każdy w zasadzie czytelnik.
Zastanawiał się Anatol France - poeta, powieściopisarz, krytyk literacki: Czymże jest książka? Ciągiem drobnych znaków. Niczym więcej. Rzeczą samego czytelnika jest wysnuć kształty, barwy i uczucia, którym znaki te odpowiadają. Od niego zależeć będzie, czy książka mrokiem się powlecze, czy będzie porywać, czy zamrozi. Trzymam więc w dłoniach ów wydrukowany starannie ciąg drobnych znaków. Ostrożnie, mrużąc oczy, staram się dostrzec wyłaniające się spomiędzy tych znaków kształty i emocje.
W antologii „Poetki Syreniego Grodu" Alicja Patey-Grabowska ukazuje jedenaście poetek warszawskich rozpoczynając od dziewiętnastowiecznej Deotymy (Jadwigi Łuszczewskiej). Są to: Maria Konopnicka, Maria Komornicka, Kazimiera Iłłakowiczówna, Zofia Bajkowska, Zuzanna Ginczanka, Julia Dikstein-Wieleżyńska, Felicja Kruszewska, Krystyna Krachelska, Teresa Bogusławska, Anna Świrszczyńska.
„ Chciałbym i mój ślad na dragach ocalić od zapomnienia ”.
K. I. Gałczyński „Pieśń X” z cyklu „Pieśni”
Książka ta to opasły tom, liczący 674 strony. Nie jest to tylko biografia autora, który jest poetą, prozaikiem, reporterem oraz malarzem i grafikiem. Jest artystyczną duszą. Obok szczegółowej wiedzy o Autorze, Dziennik zawiera dokładną i obszerną wiedzę o ludziach, z którymi los go zetknął, a także bogatą wiedzę o Polsce. Ta wiedza historyczna może być przydatna późniejszym badaczom dziejów okresu od 1970 do 2020 roku.
Duży oświetlony salon pełen książek. Rośliny niczym biżuteria delikatnie ozdabiają zaścielone woluminami regały. Artystyczny minimalizm i tryumf asymetrii obrazu. Na bordowym dywanie w samym środku stoi wielki skórzany fotel. Siedzi w nim rozbrajająco uśmiechnięty pisarz. Obok niego stoi wielki, również skórzany, neseser wypełniony jego autorskimi książkami. Pisarz nie je ani nie śpi, bo czeka na wiadomości od znajomych „daj książkę”. Wtedy zrywa się z niespotykaną energią i mknie jak szalony na pocztę, by dołożyć jeszcze, do swojej pracy i samego egzemplarza, koszty wysyłki. Potem szczęśliwy wraca i czeka w fotelu na kolejną prośbę… Zaraz, tak to sobie wyobrażacie, czy coś pominęłam?
Wydaje się, że w dobie SMS-ów, blogów, memów itd. powoli zanika potrzeba sięgania nie tylko po czasopismo, ale książkę. Jest to powierzchowna konstatacja, bo choć maleje liczba księgarń, nie maleje liczba wydawnictw i książek, rośnie sprzedaż w Internecie. W dobie cyfryzacji zmienia się sposób wytwarzania książki. Kto pamięta o żmudnej pracy zecera, metrampaża, introligatora i grafika – twórcy ilustracji a nierzadko i książkowej formy. Oczywiście i teraz mamy piękne wydania, ale niepokoi masowa produkcja.
Czas to pojęcie bardzo obszerne. Wiele znaczy i na dużo czynników ma wpływ, a założenie, że coś wykona się w odpowiednim momencie, niejedna osoba wpisywała w swój harmonogram działań.
Kim są Wierciochowie z Krakowa? Jolanta Szymska-Wiercioch rekomenduje siebie jako „nieobliczalną absolwentkę rachunkowości, wampirzycę słowa, dokumentalistkę zysków i strat, kompatybilną żonę”. Symetrycznie Wojciech Wiercioch przedstawia się jako „niewolnik medycyny, smutny satyryk i wesoły bałaganiarz, awaryjny mąż i niekompatybilny ojciec”. Wystarczy?... Owo małżeństwo literatów napisało wspólnie bardzo ciekawą powieść biograficzną, o sławnym prof. Antonim Kępińskim, pt. Psychiatra i demony (Kraków 2019). Natomiast względnie niedawno opracowało (znów na 4 ręce!) opasłą księgę: Anegdoty z czterech stron świata. Właściwie jest to drugie wydanie eleganckiej Księgi anegdot świata (Chorzów 2007), pod redakcją Wojciecha Wierciocha.
Jan Henryk Żychoń (1902 - 1944) to barwna postać polskiego wywiadu wojskowego sprzed II wojny. Człowiek, który przeszedł do legendy, prawdziwej i często nie prawdziwej. Żołnierz, który oddał życie na polu walki w ostatni dzień bitwy na Monte Cassino.
Alicja Maria Kuberska z Inowrocławia – poetka, nowelistka, publicystka, tłumaczka debiutowała poetycko w roku 2008, a pierwszy zbiorek wierszy p.t. Szklana rzeczywistość wydała w roku 2011. W kolejnych latach opracowała jeszcze 15 pozycji książkowych, z których 7 wydrukowano w USA. Ponadto ma na koncie rzeszę wierszy opublikowanych za granicą – w 30 krajach, nie wyłączając tak odległych i egzotycznych jak USA, Kanada, Chile, Peru, Arabia Saudyjska, Uzbekistan, Indie, Korea Południowa, Chiny, Taiwan, Afryka Południowa, Zambia, Nigeria, Australia…
Pokłony drzew, szepty liści, ptaki kąpiące się w słońcu, koronki obłoków – wielka księga natury jest zawsze otwarta, zawsze w gotowości do lirycznego podniesienia. Poetka z Białegostoku Regina Kantarska – Koper dała się ponieść strumieniowi kreacyjnej energii i spróbowała wyrazić słowem przyboczną feerię świateł, barw, kształtów, zdarzeń pod akordem Wiersze codzienne (tytuł zbiorku poezji Podlasianki). Przywołani udziałowcy („stańcie do apelu!”) lirycznych bytów i niebytów – miesiące, dni, migawki zdarzeń ważnych i takich do przespania przez jedno popołudnie, stali się ostojami pachnących słodkim miodem lip (s. 14), śpiewu galaktyk (s. 28), przyjazną rzeczką pełną nenufarów (s. 22).
Oświadczam, że liczba, użytego w tym tekście, wyrazu „strach” nie jest błędem powtórzeniowym, lecz zamierzonym efektem autorki.
Już od trzech tygodni zżywam się z tomem poetyckim Zbigniewa Joachimiaka „Córka”. Przeczytałam go w układzie, który zaproponował autor i wciąż czytam pojedyncze wiersze otwarte na przypadkowej stronie. Przyglądam się, w czym tkwi ich semantyczny i warsztatowy fenomen, a są niesłychanie komunikatywne pomimo swej przestrzenności; „Pudełko ledwo trzyma ten dorobek świata, / wskazówka kompasu drga i uparcie / odróżniać mi pozwala / od nicości kierunek” (s. 109).
Pewnego razu dwaj chłopcy, którzy byli braćmi, znaleźli na strychu ich starego domu wyblakłą książeczkę. Bracia bardzo różnili się od siebie wyglądem. Starszy był chudy i wysoki, miał włosy koloru złocistej pomarańczy i mnóstwo piegów na buzi, które wyglądały niczym chmara maleńkich muszek. Młodszy był niższy i pulchniutki, o włosach ciemnobrązowych, jak futerko kota, który mieszkał w ich domu.
Po pracy poszliśmy na zasłużone piwo. „Luksusowa” była zamknięta z powodu remontu. Zmiana anturażu czy coś takiego. Postanowiłem wybrać dla nas „Kolorową”. Nie było tam tak chmielnego piwa ani urokliwych kelnerek, ale ceny były całkiem przystępne. O tej porze dnia, w skwarny dzień lokal był pełen osób spragnionych wrażeń smakowych, jednak udało się znaleźć wolny stolik. Ludzie zawsze chodzili do „Kolorowej”. A tłum przyciągał nowych klientów. Niewielu potrafiło się temu sprzeciwić. Może kiedyś ktoś o dużym autorytecie zdecydował, że właśnie „Kolorowa”, do której chodził, będzie najbardziej obleganym miejscem w nocy w mieście.
Tomasz Borowski jest terapeutą i nauczycielem akademickim. Na swoim literackim koncie ma cztery tomiki wierszy. W roku ubiegłym wyszedł Clavier Opowieść dziurawego motyla. To proza poetycka, dobrze korespondująca z wcześniejszymi pracami autora. Zamiłowanie do wierszy widoczne jest tutaj na każdym kroku. Wspomnę nie tylko specyficzną melodykę, ale i stronę formalną - interpunkcję zastąpiła tutaj duża litera. Nie jestem pewien, czy był to dobry pomysł. Typowy zapis, uwzględniający przecinki i kropki, bardziej zachęcałby mnie do lektury. Przyznam jednak, że szybko do tej nowości przywykłem. Każde z 31 opowiadań jest częścią jednej historii, chociaż opowiadanej swobodnie, bez linearnej zasady. Wszystkie orbitują jednak wokół głównego wątku. A jest nim, przynajmniej tak można sądzić, nieudany związek bohatera, którego konsekwencje okazują się być dalece nietypowe. Oto fragment tekstu Motyl:
Tytuł książki Krzysztofa J. Lesińskiego „Podglądanie starca” wydaje się być bardzo przewrotny, dwuznaczny. No bo trzeba się domyślić, czy to starzec coś lub kogoś podgląda, czy też jest podglądany? Ta przewrotność zawarta już w tytule towarzyszy czytelnikowi podczas czytania całej książki. Trudno się zorientować, czy autor / podmiot liryczny jest czekającym na śmierć zgrzybiałym starcem, czy też mężczyzną może nie pierwszej młodości, ale pełnym sił witalnych i nadziei, szukającym przygód oraz miłości.
Ks. P.S. Głowacki urodził się 26 V 1958 r. w Dobrem na Kujawach, jest kapłanem diecezji włocławskiej. Od dzieciństwa interesował się sportem. Był m.in. piłkarzem „Startu” Radziejów. W latach 1979-1985 kształcił się w Wyższym Seminarium Duchownym we Włocławku. Wyświęcony został w czerwcu 1985 r. przez bpa Jana Zarębę. W latach 1988-1990 odbył teologiczne studia specjalistyczne na ATK w Warszawie, które uwieńczył doktoratem w 1994 r. broniąc pracy pt. „Życie duchowe na podstawie pism bł. Honorata Koźmińskiego”. W latach 1992-1996 pracował w swoim macierzystym seminarium duchownym jako wykładowca (teologia duchowości) i ojciec duchowny. Prowadził też przez wiele lat zajęcia dydaktyczne na Papieskim Wydziale Teologicznym Oddział we Włocławku. Pełnił funkcję wikariusza w Sieradzu-Męce i w Kaliszu (parafia św. Mikołaja), następnie proboszcza w Dobrowie (w miejscu kultu bł. Bogumiła), a od 2003 r. jest proboszczem parafii św. Urszuli w Kowalu i tamtejszym dziekanem. W 2011 r. mianowany został honorowym kanonikiem kapituły uniejowskiej.
Kryptonim „Wyspa”, najnowsza książka Bogusława Wiłkomirskiego, składa się z dwu części. Pierwsza nosi tytuł W cieniu nazizmu, druga W blasku komunizmu. Zarówno ów cień, jak i blask (użyty tu przewrotnie), są tragicznym mrokiem, czasami pogardy, z jakimi musiał zmierzyć się świat w wieku XX. Te dwa totalitaryzmy, jeden spod znaku swastyki, drugi mający za symbol sierp i młot, przetoczyły się jak plaga niewyobrażalnego okrucieństwa i śmierci. Do dziś są trudne do zrozumienia – dlaczego powstały, jak mogły zaistnieć tak okrutne ideologie, systemy, zjawiska. Jakkolwiek byśmy je nazwali, do dziś budzą zdumienie, choć minęło tak wiele lat.
Każdy go ma. Na co dzień nie myślimy o nim i dość długo go nie zauważamy. Na imię mu czas. Jesteśmy przez niego kształtowani. Sprzyja nam, albo wręcz przeciwnie. Zazwyczaj żalimy się, że ucieka. Uskarżamy się na jego brak, ale może niesłusznie, bo wszystko, jak mówią niektórzy, zależy od dobrej organizacji. Kiedyś znajomy fizyk udowadniał mi, że czas nie istnieje, póki nie zaczniemy zauważać zmian w naszym życiu. Dzisiaj zgadzam się z jego twierdzeniem po tysiąckroć. Zmiany, dowody na tę specyficzną symbiozę z naszym "wiernym towarzyszem", dostrzegam niemal codziennie.
Wielka to zaleta zachować jak najdłużej świeżość uczuć, gorące serce, dziecięcą wrażliwość i zachwyt nad urodą świata. Jeśli dodać do tego lekkość (czasem nieznośną) pióra - to otwarta droga do pisania wierszy. Słowa wprost cisną się same jak oswojone psy łaszące się do ręki pana (porównanie zaczerpnięte od Melchiora Wańkowicza). Które wybrać, a które odsunąć? I tu jest (idąc za tym porównaniem) pies pogrzebany.
Przed nami morze trawy słoniowej. Będziemy w niej niewidoczni. Została tak nazwana na cześć zwierząt, które uwielbiają jeść jej młode pędy w porze wilgotnej. Ma budowę kępową i może dorastać do trzech metrów wysokości. W tej chwili są to zeschłe badyle o wysokości około dwóch metrów. Zanim jednak do niej doskoczymy, musimy pokonać jak najszybciej kilometrowy pas gołej ziemi, przylegający do naszego obozu. Pas został oczyszczony z trawy słoniowej poprzez wielokrotne pocięcie darni broną talerzową i potraktowanie herbicydami. Wycięto też niektóre drzewa, aby wrogi strzelec nie krył się za ich pniami – przynajmniej mieliśmy opał na ognisko. Teraz zrobiło się trochę chłodniej. Sawanna zaczęła oddawać swoje delikatne zapachy eukaliptusa i palmy olejowej. Podczas szybkiego marszu opadały z nas emocje po zapierającym dech w piersiach widoku na wieży kościelnej. Przecież nic nie piliśmy, a wzrok mamy dobry, zwłaszcza kapral Arek. Jasna poświata, jaką roztaczała postać, nie mogła pochodzić od księżyca, bo księżyc był zupełnie gdzieś indziej.
Zapisywanie karteczek impulsami myślowymi quasi „kwantowo” można uznać za poetycką formę tworzenia. Objawia się to nagłym olśnieniem wyobraźni, pobudzeniem i poszukiwaniem emocjonalnej drogi rozładowania napięcia. Oszałamiającą miłość do drugiej osoby przyrównuję do aktu tworzenia wiersza, okraszonego mianem poezji. A jeśli, matematycznie rzecz biorąc, równolegle wybuchają obie te namiętności naraz, „szaleństwa” nie jest już w stanie okiełznać nawet WIELKI NIKT.
Za początek powstania środowiska literackiego na Ziemi Lubuskiej przyjmuje się luty 1955 r., kiedy to w Zielonej Górze na gruncie Sekcji Literackiej Koła Miłośników Literatury powstało Koło Młodych Literatów działające przy Zarządzie Wojewódzkim Związku Młodzieży Polskiej, którego przewodniczącym był Tadeusz Jasiński. Wydano wówczas pierwsze jednodniówki „Głos Młodych” i „Ziemia Lubuska”, ukazujące się jako organy ZW ZMP. W tym czasie Zielona Góra był od pięciu lat stolicą nowego województwa zielonogórskiego, liczyła niespełna 40 tys. mieszkańców.
Myśmy też byli w podziemiu. Wobec świata, sąsiadów, krewnych, a nawet najbliższych. Często żona nie wiedziała, gdzie pracuje jej mąż. Jeśli już przyznał się, że w milicji, co też nie było dobrze widziane, to tylko w przestępstwach gospodarczych lub technice. Gdyby tak spisać te wszystkie kłamliwe informacje o pracy w przestępstwach gospodarczych lub w technice – a podobno nic, co powstaje, nawet myśl, a cóż dopiero słowa, we wszechświecie nie ginie, tylko jak to wychwycić, wcześniej czy później znajdzie się na to sposób, wierzę w postęp nauki – gdyby tak spisać te wszystkie kłamstwa i wykręty tej prawie stutysięcznej rzeszy funkcjonariuszy SB – bo nie tego cholernego UB – w ciągu 34 lat istnienia naszej służby, to okazałoby się, że pięćdziesiąt tysięcy to laboranci, konserwatorzy sprzętu łączności i kierowcy, dwadzieścia tysięcy ścigało malwersantów i złodziei, a dziesięć tysięcy przeglądało tylko i przepisywało papiery i robiło różne, nikomu niepotrzebne statystyki, bo w Polsce Ludowej przeciętny pracownik nie mówił z entuzjazmem o swojej pracy, tylko z obrzydzeniem i uparcie dowodził, że jego praca jest nikomu niepotrzebna.
Kolejny rok zmagamy się z pandemią i możemy zaobserwować zmęczenie trudną rzeczywistością. Właśnie w takich czasach potrzebujemy uczestnictwa w wydarzeniach kulturalnych, obcowania ze sztuką (w tym sztuką słowa). Literatura zawsze pomagała Polakom przetrwać niełatwe momenty, zatem również dziś dodaje otuchy.
Trzymam właśnie w dłoniach książkę – wędrowniczkę, czyli Antologię „Akantu” 2013-2017, która maszerowała do mnie dzielnie przez około 1095 dni, czyli dobre trzy lata.