Pobierz Akant 2024 nr 12
Pobierz Akant 2024 nr 12
Mój ostatni pobyt w Bamianie, w środkowym Afganistanie, miał miejsce jesienią 1974 roku, wtedy stałam tam na głowie Buddy po raz ostatni. Teraz, po niemal pięćdziesięciu latach, owa podróż oraz olbrzymi posąg Buddy, najwyższy w pozycji stojącej na świecie, nadal jawią mi się przed oczyma, choć nie wszystko widzę całkiem wyraźnie. Istotne, że nie jechałam wówczas do Bamianu z Polski, ponieważ wówczas już od kilku lat, około trzech, mieszkałam w Kabulu, korzystając z uprzejmości rządu afgańskiego, wspierającego moje cele w zakresie badań i dalszej edukacji afganologicznej. Od czasu do czasu, zwykle cieplejszą porą roku, zjawiał się ktoś z Polski, podróżujący w tym rejonie świata, prosząc o nocleg, informacje, rolę tłumacza i ewentualne towarzyszenie w jakiejś pobliskiej wędrówce. Tym razem pojechałam do Bamianu i Band-e Amiru z moim byłym nauczycielem literatury perskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, głównie klasycznej poezji, Władysławem Dulębą. Był właśnie na stypendium w sąsiednim Iranie i wykorzystał ową okoliczność, by wpaść także nieco dalej na wschód – do Afganistanu. Szczęśliwie wróciłam kilka dni wcześniej do Kabulu z długiej wędrówki do końca tak zwanego Korytarza Wachańskiego i mogłam, ze świeżo utrwaloną kondycją piechura na znacznych wysokościach, pełnić dla swego nauczyciela rolę organizatora i przewodnika podczas wycieczki do Bamianu i Band-e Amiru, odwiedzanych przeze mnie już wcześniej.
Pstryk! Żonglowanie maczugami nonsensów i różnokształtnymi piłeczkami słowotwórczej blagi, rzucanie nożami sloganów w zastane, społeczne przekonania, strzelanie do tarczy syczącego wężowato – uwodzicielsko konformizmu, siłowanie się na rękę z państwem, które (...) całkowicie ogranicza (...) wolność.
Boga nie można zobaczyć, to pewne. Mieli szczęście pierwsi chrześcijanie, że w ich przypadku sprawa wyglądała inaczej. Z pewnością nie zdawali sobie sprawy, że są świadkami wydarzenia historycznego i mogą Go oglądać takim, jakim On się przedstawił, czyli w postaci Jezusa z Nazaretu. By tak powiedzieć, mieli możliwość dotknąć sedna wiary. On był między nimi tak, jak my rozmawiamy z drugim człowiekiem. To z pewnością jest niesamowite, gdy patrzymy, kiedy ta możliwość nie jest nam dana. Możemy zazdrościć..., chociaż niepotrzebnie. To wszystko wtedy nie było tak pewne jak dziś... I ta niepewność jest tym, co rekompensuje nam tamte zdarzenia. Dziś i ponad dwadzieścia wieków już mamy pewność, że Jezus to Bóg. Wierzymy w to, czyli nie podlega to żadnej dyskusji. Inaczej niż pierwsi apostołowie nie możemy go zobaczyć, dotknąć, ale to nie znaczy, że nie możemy go usłyszeć.
Jestem (1)
„Cogito ergo sum”? – oto jest pytanie.
„Myślę, więc jestem” – tak stwierdził Kartezjusz
już w Rozprawie o metodzie,
a później w Zasadach filozofii.
Choćby cały świat był tylko urojeniem,
skoro myślę, to podobno istnieję;
nie powinienem wówczas zwątpić, że istnieję.
Ale czy jest tak na pewno?
Mam obecnie co do tego poważne wątpliwości.
Jan K. i jego sytuacja już na początku spektaklu kojarzy się widzom z Józefem K. i absurdalnymi klimatami Kafki. I już wiadomo, że będzie bardzo ponuro, smutno i tragicznie. Zwłaszcza że potem dojdą jeszcze ewidentne aluzje do „Roku 1984” Orwella czy „Lotu nad kukułczym gniazdem” Keseya, rzeczywistość sceniczna może stać się jeszcze bardziej przytłaczająca, a szara plastyka pogłębi jeszcze i tak dołującą aurę rzeczywistości.
Brzęk tłuczonej szyby wyrwał mnie z głębokiego snu.
– Wstawaj! – potrząsnąłem śpiącą obok mnie dziewczyną – trzeba zobaczyć, co się stało.
Szyby poleciały powtórnie. Tym razem znacznie bliżej dyżurki. Wybiegłem na korytarz. W biegu potknąłem się o Spaślaka bijącego głową w ścianę.
– Przestań! Nie napieprzaj tak w ten mur! Bo jak go obryzgasz krwią, to z twojej renty trzeba będzie malować, a masz jej tyle, co kot napłakał do puszki po piwie i nie będziesz miał na fajki!
„Sztuka interpretacji”, o której w latach sześćdziesiątych pisał Janusz Sławiński właściwie jest wyzwaniem dla każdego z czytelników, to nie jest tylko kwestia literaturoznawstwa, bo problemem stało się dzisiaj rozumienie każdego tekstu. To duży problem w kształceniu młodzieży – czytanie ze zrozumieniem. Częste stały się dzisiaj przykłady w życiu publicznym manipulacji językowych, dużo tego w mediach społecznościowych, wyrywanie słów i zdań z kontekstu, pilna stała się potrzeba przyswojenia sobie reguł mądrego czytania, czyli szukania „sensów głębokich”. Istota hermeneutyki to „rozjaśnianie” metaforyki i zawiłości języka. Heidegger poszukiwał w poezji „blasku boskości”, którego tak brakuje dzisiaj w poezji. To jest najważniejsze w czytaniu literatury czy sztuki.
1 października
Roluje się wyższe i tzw. wyższe wykształcenie. Ci, co czegoś się nauczyli zaraz chcą nauczać innych. Kursy, głównie online, seminaria, webinaria. Różne próby zajęcia się czymś. Studia podyplomowe to typowy przykład takiego mniej lub bardziej jałowego zajęcia, oczywiście za opłatą. Ciekaw jestem jak moja najstarsza córka Kinga na takich studiach wyjdzie.
Jestem w podróży. Trudno określić, który to już dzień. Kilkanaście godzin temu pociąg opuścił St. Petersburg i mknie na północ Półwyspu Skandynawskiego. Za oknem zielony bezkres rosyjskiej tajgi, co pewien czas lśnią lustra ogromnych jezior. Nigdy nie lubiłam Północy, zawsze byłam dzieckiem słońca. Nigdy nie wsiadłabym do tego pociągu i nie ruszyła w tę stronę, gdyby nie ta rodzinna, tajemnicza historia, którą niedawno odkryłam. Wciąż o niej myślę.
W duszy nieustająco
woła pytanie:
Co przyniesie to nowe pokolenie?
Czy jedynie
zakonspirowaną nadzieję,
czy znajdzie się w niej
legitymacja miłości,
wyciągnięte ręce
obejmujące bliźniego.
Komu potrzebna jest jeszcze poezja? Pytanie, przyznają Państwo, niebezzasadne – pozbawione sensu czy prowokacyjne. To pytanie otwarte, nad którym zawsze zastanawiam się, odkąd uczestniczę w spotkaniach autorskich. Na ogół przychodzi na nie garstka osób – kilkanaścioro przyjaciół plus mniej więcej kilkoro gości z ciekawości lub – w co chcę wierzyć – z umiłowania literatury czy też twórczych poszukiwań. A jednak poeci nie odkładają pióra. Przeciwnie – ci, których znam osobiście z naszego, gnieźnieńskiego, podwórka (Krzysztof Szymoniak, Dawid Jung, Maciej Krzyżan, Sławomir Krzyśka, Paweł Bąkowski, Karolina Kasprzak-Dietrich…) wciąż tworzą, wydają, publikują na portalach agregacyjnych – na pohybel powszechnym opiniom i modom.
Stefan Pastuszewski (ur. 1949) wydał ostatnio obfite dzieło Dziennik czasu zarazy i wojny. Jest to zbiór memuarów, które autor prowadzi w „Akancie”. Dziennik, w formie książkowej, obejmuje okres od marca 2020 roku do marca 2024. Jego comiesięczna lektura jest bardzo interesująca. Ba! Niekiedy wręcz rewelacyjna ze względu na to, że autor nie ulega kanonom streamingowym. Potrafi chwalić co pozytywne a ganić co negatywne, śmiało prezentuje swe poglądy. Nie płynie głównym nurtem, on płynie swym własnym nurtem przez całe swe życie. Powoduje to, że wielu czytelników „Akantu”, co miesięczną lekturę zaczyna od jego Dziennika. Praca nad redakcją jest wręcz heroiczna; każdy dzień jest opisany. A ilość dni? 365 w roku pomnożyć razy 4 daje imponujący wynik 1460. A jak trudno znaleźć coś nadzwyczajnego w jakimś nudnym dniu to każdy z nas dobrze wie.
W coraz szybciej poruszającym się kieracie życia, w pogoni za sukcesem, który stał się namiastką szczęścia, staramy się anihilować tragizm istnienia i nieuchronność śmierci. A śmierć to jedyny pewnik, który nas czeka w nieokreślonej przyszłości. Możemy jej doświadczyć, przeżywając odejście naszych bliskich. Jednak najczęściej refleksję nad losem pozostawiamy innym – wybranym filozofom, a zwłaszcza poetom.
Przychodzi mi pisać ten esej w lutym 2024. Dekadę po zakończeniu działań grupy wymienionej w tytule pracy. Dlaczego tedy się podejmuję tego właśnie dziś; wszak wiadomo, że o zmarłem tylko dobrze albo wcale? Mam kilka powodów. Pierwszy to fakt, iż w posiadanie wydawnictwa – Było-nie-było wszedłem parę dni temu. Drugi to taki, iż będąc wyznawcą tezy – „myśl globalnie działaj lokalnie” od zawsze byłem świadomym wyższości swego (w tym wypadku lokalnego) - bez względu na jakość onego swego, nad obcym.
W sierpniowym, ósmym numerze „Akantu”, w dziale „Recenzje”, ukazał się krótki tekst Anity Nowak, Inżyniera i aktorki wspomnienia z PRL-u. Są to osobiste, uogólnione opinie wrażeniowe recenzentki na temat książki Romana Sidorkiewicza, Pożegnanie z przeszłością, wydanej przez Fundację Będziem Polakami.