W Wielki Piątek dowiedziałam się o śmierci mojej jedynej ciotki. Zmarła we własnym łóżku, przy którym na stoliku leżały jej dwa telefony komórkowe. Komórka to coś więcej niż telefon stacjonarny. To taki specjalny wynalazek dający poczucie bezpieczeństwa, że gdzie byśmy się nie znaleźli, nie jesteśmy sami tylko z naszym telefonem.
Ciotka akurat znalazła się nie - gdzieś tam - tylko we własnym łóżku…Poza tym nie tylko ona miała dwie komórki, cała rodzina zaopatrzona jest w takowe telefony, co pozwalało królować złudzeniu, że wszyscy w każdej chwili możemy się ze sobą skontaktować, że jesteśmy dostępni przez całą dobę w naszym polu. Jej dzieci i wnuki mają jeszcze samochody, co zwiększa mobilność i każe wierzyć, że jakby coś tylko się działo to…Ale tak się złożyło, że od końca marca nikt do ciotki nie zadzwonił.
Nikt, no bo…No bo to ona zawsze pierwsza dzwoniła do wszystkich. Miała 72 lata i była aktywna zawodowo aż tak bardzo, że człowiek po rozmowie z nią czuł się jak piłka plażowa ze spuszczonym powietrzem. Wstawała codziennie wcześnie rano, by pobrać krew swoim pacjentom, zmienić opatrunki, zrobić zastrzyki, a o pierwszej w nocy dzwoniła do nich jeszcze, by przypomnieć o lekach, zapytać o samopoczucie. Każdym na swój sposób się opiekowała i dla każdego miała coś już prawie nieistniejącego – czas…Nawet Wigilię postanowiła spędzić z jedną ze swoich pacjentek, gdyż była to kobieta samotna, której dzieci wyjechały z kraju. Ciocia znajdowała poza czasem jeszcze coś równie cennego; wytłumaczenie dlaczego jest tak a nie inaczej, dlaczego ludziom jest ciężko i – tu paradoks – dlaczego ludzie nie mają czasu. Fajnie jest, gdy ktoś o nas pamięta, interesuje się naszymi sprawami i nic w zamian nie chce. Ciocia była wierną czytelniczką i recenzentką moich książek, pisała długie listy i wysyłała zdjęcia. Było to tak normalne jak pogoda, zawsze jakoś musi być. Bardzo szybko przyzwyczajamy się do brania dobrej energii, do czyjejś obecności, do czyjegoś zainteresowania... Ciocia nie wyrzekała, przeciwnie twierdziła, że świetnie daje sobie radę, co zwalnia moralnie z troski o taką osobę i przynajmniej w tej kwestii jest przyzwolenie na błogi spokój. I tak w oczekiwaniu na jej telefon z przepisem na nietuczący mazurek świąteczny ciotka zmarła z dwiema komórkami u boku na w razie co…W szczycie komunikacji, w dobie szybkich samochodów i mobilnych telefonów umarł sobie po cichu człowiek…
Żyjemy pozorami i jesteśmy niewolnikami tych pozorów a prawda jest zupełnie inna. Mamy coraz mniej czasu dla naszych bliskich, telefony komórkowe pozwalają tylko zagłuszyć nasze sumienie i są pretekstem by kogoś nie odwiedzić, nie zobaczyć. Telefonia jest tylko skuteczną smyczą w pracy i sprawia, że zacierają się granice pomiędzy czasem prywatnym a służbowym, w zasadzie świętość dla prywatności już nie żyje. Pozwalamy sobie na to, bo taka jest konieczność, bo terminy, bo kryzys…Kryzys nie minie od odebranego telefonu w wannie natomiast relaks z kąpieli tak i już za pierwszym dzwonkiem. Poza tym, gdyby ludzie nie rozmawiali tyle przez telefon w pracy wykonywaliby swoje obowiązki dużo szybciej i efektywniej, ale szef dzwoniący co kwadrans tego nie rozumie, bo ma darmowe połączenia. Po powrocie do domu już się nie chce dzwonić do bliskich, przecież cały dzień wypełniały telefony.
Drugim gwoździem do trumny człowieczeństwa jest Internet. Magda od czterech lat ma chłopaka o imieniu Misiaczek. Spędzają ze sobą każdą wolną chwilę, minęło dobrych parę miesięcy zanim zdecydowali się na seks. Ich pożycie jest bardzo udane i pełne orgazmów. Są zgodni we wszystkim, Magda na każdą uroczystość przygotowuje Misiaczkowi jego ulubione potrawy. I nie było w tej historii nic dla mnie dziwnego, gdyby nie fakt, że Magda i Misiaczek nigdy się nawet nie spotkali. Magda mieszka w Polsce a Misiaczek w Niemczech i jeśli zdjęcia wysyłane Magdzie nie są tak naprawdę podobizną Misiaczka to może się okazać w realu, że Misiaczek ma facjatę zrytą jak pięty pielgrzyma a ona się zakochała w buziulce jak pupcia ich wirtualnego bobaska i że owszem Misiaczek jest wierzący i kąpie się przed Wielkanocą, ale to jest jedyna jego kąpiel w roku, a dusze ludzkie prawdopodobnie poznają się po zapachu i dlatego czyjś zapach działa pociągająco lub odpychająco. Wspólne patrzenie w gwiazdy zastąpiły jęki w ekran komputera i ślinienie klawiatury, a chodzenie na tzw. kawę - kilkuset znajomych na Naszej Klasie, na której są nawet księża z podpisami pod zdjęciami „super fotka, Roman, do twarzy ci w komży".
Nauczycielka biologii kupiła córce na szesnaste urodziny penisa z gumy, o czym poinformowała z dumą całą swoją klasę. Penis w kolorze jasnego różu wykonany z dobrej jakości gumy; taki drobiazg od rodzica dla dzieciaka na szczęście, żeby mała zawsze mogła go mieć przy sobie, bawić się nim i cieszyć. Od czegoś trzeba zacząć w życiu, lata zlecą i całą szafę zapełnią różnokolorowe penisy w różnych rozmiarach. Jednak sztuczny członek to nie żywy i dobrze byłoby szesnastolatkę zaopatrzyć jeszcze w krople nasercowe, bo jak zobaczy naturalne męskie przyrodzenie może z wrażenia skończyć na szpitalnym oddziale albo co gorsze jej partner, gdy zacznie mu bezkarnie gryźć…
To, co nakreśliłam powyżej to jedynie namiastka świata, w którym żyję ja, pani i pan, i tamta pani i tamten pan jeszcze. To nasz wspólny dom, w którym wspólnie gospodarujemy i który wspólnie urządziliśmy. Jeszcze parę lat i nie będzie już w ogóle przypominał domu, bo zabraknie w nim ludzi. Zastąpią nas dziwaczne stwory siedzące tylko w swoich norach, z kupą kolorowych komórek i laptopów. Miłość, praca i zakupy odbywać się będą bez wychodzenia z kryjówek. Zapomnimy jak pachnie człowiek i czym jest przytulenie, a na to by się o tym przekonać szkoda będzie czasu a później zabraknie i odwagi.
Czy można temu zapobiec? Tak, jeżeli uwrażliwienie na obraz świata będzie miało możliwość wyrazić się powszechnie i dostępnie oraz jeśli sztuka pod postacią poezji i prozy będzie konsekwentnie stawać człowiekowi na drodze aż w końcu po nią sięgnie, aż w końcu pod jej wpływem coś się w nim otworzy, coś zmieni, nad czymś się zastanowi.
„Cierpliwość jest rdzeniem miłości; nie istnieje miłość bez cierpliwości ani cierpliwość bez miłości." (św. Katarzyna Sieneńska)
Szczerze mówiąc; nic nie istnieje bez cierpliwości, która jest cnotą najwyższą i niekiedy bolesną, ale prowadzi do szczytnych celów i jest podstawą ich zdobycia.
W jednym z wcześniejszych numerów „Akantu" wyraziłam moją opinię i ocenę tegoż czasopisma (Ewa Klajman-Gomolińska „Akant mimo i na przekór…"), więc nie chciałabym teraz powtarzać się ani cytować samą siebie. Dość powiedzieć, że zdania nie zmieniam i uważam obecność „Akantu" na polskim rynku czytelniczym za obowiązkową, gdyż jest to jedno z niewielu pism, które realizuje zasady demokracji, tolerancji i modnego ostatnio terminu: otwartości na drugiego człowieka. Przez to i dzięki temu, że „Akant" nie bombarduje komunałami i nie jest przewidywalny co numer w zakresie kto i co napisze oraz stwarza szansę i możliwości ma niekwestionowany wpływ na kształtowanie postaw, na wolny przepływ zasadniczych informacji kulturalnych. Jest opiniotwórczy i uwrażliwiający na literaturę współczesną i nie tylko, na jej odbiór, na polemikę sądów i przekonań ludzi pióra, daje obraz współczesnej polskiej literatury w jej naturalnym łonie, czego nie można powiedzieć o innych znanych tytułach, które przekłamują literacką rzeczywistość poprzez swą nieśmiertelną hermetyczność, a wszystko co jest hermetyczne jest sztuczne. „Akant" jest prawdziwy, powstaje w biegu i z miesiąca na miesiąc garstka ludzi staje na głowie, by nie było odgrzewanych kotletów. Stąd czasami jakieś wpadki, pomyłki i błędy, ale ten się tylko nie myli, kto nic nie robi. Dostajemy za to coś szczególnego, najnowsze teksty lubianych autorów albo poznajemy kogoś nowego, tak jak w życiu. „Akant" jest kopią życia i za tę prawdziwość płaci swoją cenę, między innymi tę powyżej. Wszystko to, co jest miarą życia i prawdy pozwala nam w niezauważalny sposób zachować kontakt z rzeczywistością, z jej niewirtualną twarzą.
Parę dni temu Stefan Pastuszewski napisał do mnie list, w którym wspomniał między innymi o problemach finansowych „Akantu" i możliwości zamknięcia pisma w najbliższym czasie.
Myślę, że my – ludzie piszący na łamach tego pisma nie możemy na to pozwolić i zgłaszam pomysł napisania listu otwartego do Prezydenta Polski z naszymi podpisami z prośbą o pomoc dla „śródziemnomorskich korzeni", bo leży to w interesie każdego z nas i to nie jako twórcy, ale przede wszystkim jako człowieka. Jeśli pozwolimy na to, żeby po kilkunastu latach „Akant" przestał istnieć to pozwalamy na eskalację zjawisk destrukcyjnych dla cywilizacji, które przytoczyłam na początku. Globalny kryzys gospodarczy i finansowy nie musi tylko ludzi dzielić, bo przecież komuś o to chodziło, ale może ich też jednoczyć. Wspólne cele i wspólna walka o przetrwanie to najskuteczniejsza metoda na pokonanie ducha kryzysu, bo tak nie jest, że nic nikt nie może. To jedynie mentalność społeczeństwa współczesnych czasów – panie i panowie, wszyscy mamy mentalność kryzysową i jeśli nad tym nie zapanujemy i nie zobaczymy niczego ponad, obok i za, to przestaniemy samodzielnie myśleć.
Fakt, dyskusja sprzed lat wokół „Akantu" została przedwcześnie ucięta, wyniknęło z niej w praktyce niewiele. Być może pismo sprzedawałoby się lepiej, gdyby przynętą był ofoliowany skarb sprzedawany z każdym numerem. Dyskusyjnym jest, co miałoby stanowić ów skarb. Tradycją już niektórych pism literackich są książki autorów wydających w tychże oficynach, co działa też różnie. Wydawałoby się, że taki pakiet sprzeda się lepiej, choć czasami, po rozfoliowaniu i zerknięciu na książeczkę – suwenir, wschodzi na twarzy uśmiech…z zakłopotania. Książki w tandemie z czasopismami muszą, niestety, z uwagi przede wszystkim w tym układzie na dobro tegoż drugiego mieć odpowiedni poziom. Chwytliwie mogą zadziałać tytuły drapieżne, np. „Syfilityk", ale środek jest najważniejszy, jeśli redakcja nie chce wybrać się z autorem na survival. Poza książkami i płytami istnieją jeszcze tzw. praktyczne wabie, ale sprzedawane są z prasą raczej poza literacką i nie wyobrażam sobie ofoliowanego „Akantu" z dołączonymi majtkami lub różem na policzki. Może są i tacy, którym brakuje w tym piśmie kolorowych obrazków jako zachęty do przeczytania tekstu znajdującego się pod nim albo rebusów i krzyżówek, by się odprężyć po dłuższym czytaniu. Dużą radość mogą zawsze wzbudzić disneyowskie zwierzaki, które można byłoby pokolorować dołączonymi do pisma kredkami świecowymi…Ostatnio przeczytałam, że za parę dekad nie będzie już klasycznego kina, co oznacza, że wypełnią się słowa pewnego człowieka, który chciał być prezydentem naszego kraju, w którym nic nie będzie i młodzież nic nie będzie miała, bo nie będzie niczego…Uważam, że aprobata zmierzchu wszystkiego, jeśli nie ma się godnej alternatywy, nie ma sensu i należy powalczyć o nieśmiertelność choćby czasopism literackich. Oczywistym pozostaje utrzymanie, wspomnianego już, poziomu, tzn. otwartość na wszystkich oznacza drukowanie na różnych kondygnacjach, ale drzwi do piwnicy muszą pozostać zamknięte, bo to jest czasopismo literackie z akcentem na drugi człon i ten człon zobowiązuje. To obligatoryjne zabezpieczenie, inaczej dwie komórki mojej ciotki nie pomogą.