PRAGNIENIE SŁAWY
Kiedy w miłosnym, słodkim upojeniu,
Kolana giąłem przed tobą w milczeniu,
Zechciej rzec, miła, czy u twoich nóg,
Ja bym o sławie wtedy myśleć mógł?
Wiesz, że do uciech świata zniechęcony
I moim mianem poety znudzony,
Dość burz przeżyłem, aby zważać, że
Ktoś tam pochwalił, a ktoś zganił mnie.
Czym dla mnie mogły być sądy złośliwe,
Kiedy zwróciwszy swoje oczy tkliwe
I czyniąc dłonią pieszczotliwy gest,
Pytałaś: kochasz, tyś szczęśliwy jest?
Czy kiedyś inną tak samo polubisz?
Czy mnie w pamięci swojej nie zagubisz?
Niby w rozkosznym pogrążony śnie,
Trwałem bez słowa, myśląc w duchu, że
Na świecie taka nie istnieje siła,
Która by serca nasze rozłączyła…
A bliskie były już rozstania łzy –
Oszczerstwo, zdradę, los gotował zły.
Tyle zwaliło się na moją głowę,
Że nie wyrażę tego żadnym słowem
I w proch runęło całe szczęście me…
Stoję samotny, choć już nie wiem gdzie,
Wędrowiec gromem w pustyni rażony
I świat przed sobą widzę jak zamglony.
Lecz nowy cel znajduję w owej ćmie:
Ja pragnę sławy, aby imię me,
Zawsze i wszędzie w uszach twych dźwięczało,
Byś otoczona była jego chwałą
I zewsząd padał na ciebie jej blask.
A ty, samotnie, kiedyś w ciszy czas,
Wspomniała moje ostatnie błagania
W zakątku parku, w godzinie rozstania.
1825

