Oni zawsze wracają do swojego domu
dwie pary okularów. telefon, wymięta
paczka papierosów. z tępo wbitym wzrokiem
w zdychający na jej oczach tulipan
siedziała.
- ja też tu zdechnę.
z wykruszonych od pstrykania
na kelnera linii papilarnych, misternie
układała wzór na blacie stolika.
jego imię.
- nie, nie kawę, herbatę poproszę,
wątroba już nie ta. ile płacę?
rzuciła uśmiech numer pięć w stronę
kontuaru.
- reszty nie trzeba.
nadzieja umiera ostatnia - jakie to banalne
- pomyślała, dwudziesty dziewiąty raz
czytając niezrozumiałe nazwy w menu.
idiotka.
zadzwonić. nie, nie zadzwonię!
nie tym razem. koniec proszenia.
a może chory. może bateria mu padła.
ok. dzwonię.
- nie ma takiego numeru
09.10.11