MOJA CÓRKA BRONI NIEBA PRZED PTAKAMI
moja córka patrzy w niebo,
im bledsze poranne tło,
wczepione w ledwie rozbudzone drzewa,
we wciąż nieuczesane fryzury świerków,
tym bardziej ciemnieją
jej oczy, błękitnieją
podnosi wysoko rękę
i próbuje strzepnąć z obrusu nieba
prawie niewidoczne pyłki ptaków
one drapią obłoki – mówi, łapiąc w dwa palce
cień jaskółki – one nakłuwają chmury
i pada
moja córka zasadziłaby samoloty
w doniczkach lotnisk, niechby zakwitły
słonecznie i nie rozrywały nieba na pół
lepi chmury palcami
i ustawia na parapecie horyzontu,
składa z kawałków własną niebieskość
PORTRET NIERODZINNY W CZERNI I BIELI
wyrastają ci kolczyki i paznokcie
rzęsy wydłużają za dotknięciem czarnej różdżki
kolczyki zakiełkowały w uszach
jest prawdopodobne
że wysieją się wkrótce
gdzie bądź może gdzieś
na równiku twojego ciała
coraz łatwiej ci zdejmować
książki o życiu z górnych półek
choć jeszcze nie dorosłaś
do pełni przekonań
dostatecznie głośno bijesz
w spiżową tarczę tak–tak nie–nie
twarz malujesz czarno i biało
barwy wojny nastoletniej
tylko dla niego masz łaskawość odcieni
od gołębiej szarości zrozumienia
do prawie grafitowego żalu
ja jestem jak linoryt
odbity po raz tysięczny
poznaczony śladami twoich słów
MOJA CÓRKA ODCHODZI
muszę teraz mówić
mniejszymi słowami, ciszej
zbierać myśli,
w słojach drewna
wyryć delikatniej wspólne litery
jeszcze
muszę łapać ulotne wrażenia
jak motyle cytrynki,
kłaść na talerzyk
obok filiżanki popołudniowej herbaty
powinnam krzyczeć cichutko,
wściekać się w niskich rejestrach,
im bliżej ode mnie jesteś,
w im większy but wbijasz stopę
kopciuszka, tym dalej,
z oddechem wstrzymanym, mówię:
do jutra
a czasem już tylko
mówię do lustra
MOJA CÓRKA PYTA O JEDNOSTKI CZASU
tak, córeczko, sekunda to kiedy powiesz dwadzieścia dwa,
tak właśnie liczyłem gdy kroplówka
jak śluza łączyła cię z teraz,
oczywiście, że sześćdziesiąt nie ma sensu,
to Fenicjanie wpuścili nam do historii
te myszy o zbyt długich ogonach,
pięćdziesiąt byłoby eleganckie i dostojne, a tak?
łapię te gryzonie za śliskie końcówki, wpycham do toreb
i zamrażam na ostatnią godzinę,
może więc Popiel nie uległ
rojącemu się obrzydlistwu, a tylko czas
rzucił mu się do gardła, połaskotał w kark
tysiącami nie przeżytych sekund
tak, córeczko, to niewiele dla układów i galaktyk,
a szczególnie dla czarnych dziur kosmicznych
skarpet, sekundy to nic, a jednak
to przypalone mleko i mleko pod nosem,
to ostry zakręt na Kaszubach
i szorstka kora o sekundy i mikrony,
zagapienie w budyniowe niebo,
wiem, wiem, to także twoje żeglowanie
przez rafy zielonego ekranu, mówisz:
jeszcze tylko sekunda
i wciąż brakuje nam jednej do szczęścia,
rekordu, autobusu
sto dwadzieścia dwa
MOJA CÓRKA MA SZCZĘŚCIE
moja córka łapie szczęście
lewą ręką
jest miękkie i ciepłe
szczęście mojej małej
zadaje kłam twierdzeniom
o powszechnie szarej
rzeczywistości
błędach
czarno–białego widzenia
jest rygorystyczne w kolorystyce
całkiem amoralnej
z kwiatka na kwiatek
z łóżka na łóżko
do ogonka szczęścia
przyczepiony jest kot
PEJZAŻ Z ŻÓŁTĄ CZAPKĄ
otwierasz okno i masz to, na co nie zasłużyłeś;
drzewo z płonącą czupryną
i kojącym, mgielnym okładem na zbolałych gałęziach,
słońce, namalowane na podobraziu nieba jesienną akwarelą
jest wszystko, jak być powinno,
nawet york sąsiada podnosi nogę przy cudzym samochodzie
dzieciak w żółtej czapce, a drugi w zielonej,
kotka szylkretowa w podrudziałej trawie,
należą do ciebie przez tę krótką chwilę
potem…potem zmienia się światło, ziemia się przetacza,
opada mgła na yorka, czapki, kot kuleje
drzewa gasną, jak gdyby bardzo obrażone
zamykasz okno–
nic się nie należy, żadna jesień, dzień siódmy
ani bułka z masłem
MOJA CÓRKA NIE WIERZY
patrzy na wskroś nieba
i mówi: nie widzę
i nie widzi jak zwątpienie skrapla się
tuż pod chmurami
narzucając na ramiona niedowiarków
szyfonową tęczę
nie słyszę– powtarza z uporem,
zagłusza wietrzne scherzo w kominie nocy,
modlitwę drzew pobocznych
i szelest wędrujących wydm
nie czuję– krzyczy, gdy przecież
przez pustkę między dłońmi
można sięgnąć do najdalszych galaktyk
i przeczuciem załatać nieodczuwalne
nie rozumie, tak jak wciąż nie rozumie
archimedesów i grawitacji,
kiedy jabłka spadają
wprost do ogrodowej sadzawki
nie potrzebuje i pisze o tym wiersz,
moja córka, a dobry Bóg poprawia błędy,
stawia przecinki, mruga spadającą gwiazdą:
jeszcze nie wiesz, z kim masz do czynienia
- Małgorzata Borzeszkowska
- "Akant" 2011, nr 8
Małgorzata Borzeszkowska
0
0