Sobota 20 kwietnia – wyjazd
Jedziemy do naszej stałej bazy po polskiej stronie – do Bargłowa Kościelnego niedaleko Augustowa. Po drodze zwiedzamy Muzeum Przyrody w Drozdowie koło Łomży. Bardzo ciekawy to obiekt, godzien odwiedzenia. Mieści się ono w dawnym pałacu rodziny Lutosławskich otoczonym dużym parkiem. Muzeum zawiera szereg ekspozycji, które doskonale prezentują się we wnętrzach dworu. Sale są poświęcone:
- Szacie roślinnej Kotliny Biebrzańskiej ze szczególnym uwzględnienie batalionów – ptaków będących symbolem kotliny
- Ssakom żyjącym opodal ze szczególnym uwzględnieniem łosia – króla biebrzańskich bagien
- Historii dworu i życia warstwy ziemiańskiej.
Z największym zainteresowaniem zwiedzaliśmy wnętrza. Dwór Lutosławskich był ogniskiem ruchu narodowego. Tu przebywał w ostatnich miesiącach swego życia Roman Dmowski (1964 – 1939) gdzie zmarł. Dmowski wraz z Ignacym Paderewskim (1860 - 1941) podpisali, w imieniu Polski, Traktat Wersalski w dniu 29 czerwca 1919 roku. Dmowski był dozgonnym antagonistą Józefa Piłsudskiego (1867 – 1935). Zupełnie inaczej pojmował on walkę o niepodległość Polski. Uważał, że sprawę Polski należy łączyć z przymierzem francusko – rosyjskim, co było odejściem od tradycji romantycznej i walki antyrosyjskiej.
Po wyjściu z muzeum cieszyliśmy się pięknem parku otaczającego dwór.
W Bargłowie czekał na nas gościnny właściciel zajazdu „Salamandra”. Po dobrej kolacji poszliśmy na nocleg na piętro obiektu.
Niedziela 21 kwietnia
Rankiem, część z nas pojechała na mszę do miejscowego kościoła pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Kościół został pobudowany w końcu XIX wieku w stylu neogotyckim z dwiema wysokimi wieżami. Wydaje się być trochę za wielki jak na małą parafię. Podobnie jest w pobliskim Rajgrodzie, w którym to kościele byliśmy w ubiegłym roku.
Wyjeżdżamy z Bargłowa i jedziemy na skróty do granicy. Z daleka mijamy Augustów i Suwałki. Krajobraz sielski, dużo lasów i łąk; bociany urzędują już na całego. Aż strach pomyśleć, że kiedyś były plany rozkopania tych terenów pod wydobycie rud żelaza, które tu występują.
Jak każdym razem, po minięciu granicy w Budziskach, kierujemy się do miejsca pamięci naszego zmarłego brata Sebastiana Malinowskiego (1970 - 2008). Usytuowane ono jest w mało dostępnym miejscu nad rzeczką Laikštė dopływem niewiele większej Szeszupy (Šešupe). Dojście jest zdewastowane przez budowę drogi Via Baltica. Po chwili zadumy i odśpiewaniu Bogurodzicy jedziemy dalej.
Mijamy Kowno; dojeżdżamy do miasta Wiłkomierz (Ukmergė). Stąd wywodził się wielce zasłużony dla polskiej kultury ród Wiłkomirskich. Miasto nieduże ale czyste, schludne. Imponujący jest gmach ośrodka kultury wybudowany w czasach ZSRR. Wiele tu kościołów i pomnik Lithuania Restituta z końca XX wieku. Dość długo szukaliśmy cerkwi. Na szczęście miła starsza pani chętnie z nami rozmawiała po rosyjsku co jest już rzadkie na Litwie. Niestety cerkiew była zamknięta ale jest otwierana podczas nabożeństw. Trochę zgłodniali, zagościliśmy w restauracji w centrum. Obsługa miła, uśmiechnięta. Zamówiliśmy litewskie specjały, nie zawiedliśmy się.
Jedziemy ku Łotwie. W miejscowości Stalmuża (Stelmužė) na Litwie, tuż pod granicą z Łotwą, podziwialiśmy ogromny dąb, ponoć 700 – letni. Jest już tak stary a przy tym rozłożysty, że boczne konary muszą być podpierane konstrukcjami stalowymi. Przyglądaliśmy się temu nestorowi z należytym szacunkiem.
Stamtąd dojeżdżamy do łotewskiego Dyneburga błądząc i przedzierając się przez bagniska i niewysokie lasy. Około 10% terenów Łotwy to właśnie takie podmokłe tereny. Oby tylko nie przyszło komuś do głowy aby zlikwidować te cenne źródliska i ostoję łosi, bobrów i ptaków.
W Dyneburgu zanocowaliśmy, jak zwykle, w domu studenckim miejscowej akademii medycznej. Czysto, schludnie. Cały personel to miejscowi Rosjanie; nie było zatem żadnych barier językowych. Tu odwiedził nas wypróbowany przyjaciel, brat inflancki, komtur łotewski Stanisław Januszkiewicz razem z żoną mieszkaniec Dyneburga. Niestety nie mógł z nami dłużej bytować gdyż na następny dzień wyjeżdżał do Rygi na zabiegi zdrowotne.
Poniedziałek 22 kwietnia
Dyneburg (Daugavpils). Znamy dobrze to miasto, tym razem nie zwiedzaliśmy potężnej twierdzy z początku XIX wieku. Nie mogliśmy natomiast nie podarować sobie krótkiej wizyty we wspaniałej cerkwi prawosławnej – soborze pw. św.św. Borysa i Gleba. Co za piękno! Następnie pojechaliśmy do dzielnicy Słobódka pod Krzyż Legionów Polskich. Imponujący pomnik ku chwale naszych żołnierzy poległych w roku 1920, posadowiony przez miejscowych Polaków ze Stasiem Januszkiewiczem na czele. Zaśpiewaliśmy hymn narodowy, zapaliliśmy znicze i pozostawiliśmy narodowe chorągiewki. Nasi zginęli podczas walk z bolszewikami; polskie wojska pomagały Łotyszom. Ciała ich zostały pochowane na miejscowym cmentarzu w osobnej kwaterze. Dosyć długo szukaliśmy. Tam znowu znicze, chorągiewki i hymn narodowy. Całość zadbana; miejscowi Polacy dbają o ich groby.
Zawitaliśmy do Domu Polskiego przy ulicy Warszawskiej 30. Przyjął nas prezes miejscowego oddziału Związku Polaków na Łotwie Ryszard Stankiewicz. Wygłosił on świetny wykład o obecnej sytuacji na Łotwie.
Jedziemy dalej. W Naujene, po drodze na północ, zajechaliśmy do punktu widokowego nad zakolem Dźwiny. Jakie piękne widoki!
Dojechaliśmy do Rzeżycy (Rēzekne). To serce dawnych polskich Inflant. Miasto spore; ważny węzeł kolejowy linii cesarskich: Ryga – Moskwa i Warszawa – Petersburg. Złożyliśmy wizytę w Państwowym Polskim Gimnazjum im. Stefana Batorego. Sympatyczna pani dyrektor Olga Burowa dużo czasu nam poświęciła i opowiadała o tutejszej sytuacji. Młodzież chętnie uczęszcza do polskiej szkoły; większość jest nawet z rodzin niepolskich. Szkoła kontynuuje tradycje polskie szanując, oczywiście, historię i kulturę łotewską.; powstała nie bez oporów ze strony łotewskiej w roku 1993. Motorem napędowym założenia była wieloletnia nauczycielka i później dyrektorka Walentyna Szydłowska. Obecnie uczy się prawie 600 dzieci co jest liczbą imponującą wobec całej populacji Rzeżycy – około 35 tysięcy mieszkańców. W tej szkole doskonale się czujemy; wiele razy tam gościliśmy z różnymi darami.
Po drodze w Drycanach (Dricāni), małej wiosce z kościołem katolickim, odwiedziliśmy grób współpatrona naszego Bractwa – Gustawa Manteuffla (1832 - 1916). To wielce zasłużony historyk; pochodził z tych terenów ze spolszczonego rodu niemieckiego. Jak tylko mógł to popularyzował wiedzę o Inflantach, która w XIX wieku była w Polsce mało znana. To były dla naszych ojców dalekie peryferia; wzrok kierowali ku Ukrainie, Białorusi.
Dojechaliśmy do Estonii do granicznego Wałku (łot. Valka, est. Valga) przedzielonego sztuczną granicą. Dziwna to sytuacja, jedyna chyba w Europie; to kuriozum po Traktacie Wersalskim z roku 1919. Granica, na szczęście już niewidoczna, przechodzi w poprzek ulic, placów a nawet podwórek. Dwie administracje miejskie, dwaj burmistrzowie i rady miejskie. W latach 1991 – 2007 stały tam posterunki graniczne! Dopiero układ z Schengen zmienił takie porządki.
A my, już mocno już głodni, wstąpiliśmy do jadłodajni w Wałku po stronie łotewskiej. Nie zawiedliśmy się. I znowu język rosyjski przyszedł nam z pomocą.
Wieczorem dotarliśmy do naszej noclegowni na południu Estonii o nazwie Sangaste Rukki Maja. Już sama nazwa wskazuje, że znajdujemy się w ugrofińskiej strefie językowej. Wygodny hotelik, w którym będziemy gościć przez cztery dni.
Wtorek 23 kwietnia
Dziś dzień podróży do Tallinna (dawniej Rewel, Rewal). Im bardziej na północ tym więcej śniegu. Pada i wieje – typowa wiosenna pogoda w tym rejonie Europy. Temperatura ledwo + 1 st. C. Drogi bardzo dobre i puste. Cały kraj jest pustawy, ledwo 1,3 miliona mieszkańców na terytorium(ok. 45 tys. km. kw.) nieco większym od Holandii gdzie mieszka ich prawie 18 milionów. Ten zbieg okoliczności sprawia, że Estonia to raj przyrody. Rozległe tereny pozbawione są dużych skupisk wiejskich – widoczne są nade wszystko oddalone od siebie gospodarstwa rolne wraz z solidnymi zabudowaniami. Uwagę zwracają tereny rolnicze; nie ma tam nieużytków. Kultura rolna jest wysoka, przeto Estonia jest samowystarczalna pod względem produkcji żywnościowej.
Tuż przed stolicą ruch się zwiększa i dojeżdżamy do Tallinna. Wita nas nowoczesna zabudowa; pełno gmachów różnych korporacji światowych, salonów samochodowych. Tallinn to miasto łączące tradycje architektoniczne z nowoczesnymi trendami. W centrum dominuje zabytkowa zabudowa. Miasto, wyglądem i wielkością, przypomina trochę Poznań.
Lokujemy autokar w dogodnym miejscu co było wielka sztuką. Wszystkie ulice, uliczki zapchane są samochodami na których parkowanie to prawdziwa sztuka nie tylko ze względu na tłok ale też konieczność płacenia poprzez różne aplikacje. Estonia to kraj najbardziej „zinformatyzowany”w Europie. Tu powstało wiele tzw. start upów, które niby to ułatwiają życie ale też w swoisty sposób terroryzują przyjezdnych. Podam, że u nich nawet głosowanie do władz państwowych i wszelkich rad miejskich, gminnych odbywa się przez...internet.
Ruszamy w miasto. Śnieg i chlapa sporo nam przeszkadza zwłaszcza tym, którzy nie wzięli dobrego obuwia i cieplejszego ubrania Jest co zwiedzać w Tallinnie. Stare Miasto dzieli się na Dolne i Górne. Kręcimy się po Dolnym Mieście. Wielki Mistrz Stefan Pastuszewski wstąpił do naszej ambasady aby spotkać się z jej sekretarzem. Dolne Miasto pełne jest uroczych zaułków i restauracji. Wstąpiliśmy także do siedziby Związku Polaków w Estonii. Tam przywitali nas pani Halina Kisłacz, lekarka mieszkająca tam od 36 lat oraz przewodnik Mariusz Gibala – nasz rodak od 18 lat mieszkający w Estonii. Mariusz doskonale się sprawdził i jednocześnie złożył akces do naszego Bractwa.
Weszliśmy do Górnego Miasta na wzgórze Toompea. Tam, w średniowiecznym zamku zakonnym, mieści się siedziba estońskiego parlamentu. Naprzeciw niego wyróżnia się cerkiew Aleksandra Newskiego z przełomu XIX i XX wieku. Jest to pamiątka po wieloletniej dominacji Rosji na tych terenach. W wnętrzu świątyni jest wiele epitafiów ku czci żołnierzy rosyjskich i radzieckich od wojny z Japonią (1904 – 1905) po I i II wojnę światową. W czasach sowieckich miano ponoć wyburzyć ten obiekt jako nie pasujący do ateistycznego państwa i to jeszcze naprzeciw parlamentu Estońskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Doszło to do ucha samego Stalina i ten zakazał rozbiórki. Aleksander Newski (1221 - 1263) symbolizował przecie zwycięstwo Rosjan nad niemieckimi zagonami w roku 1242 w Bitwie Lodowej. Podczas II wojny jego kult dodawał ducha radziecki żołnierzom.
Na wzgórzu byliśmy też świadkami uroczystości państwowo – religijnych w katedrze luterańskiej z XIX wieku pw. Najświętszej Marii Panny (Tallinna Neitsi Maarja Piiskoplik Neitsi). Tylu naraz duchownych wszelkich chrześcijańskich wyznań to rzadko spotykany widok. Wyróżniały się kobiety – kapłanki z wyznań ewangelickich. Dumnie wkraczały do katedry uśmiechając się do wszystkich osób postronnych. W Polsce takich widoków nie ma. Odnosiło się wrażenie, że Estończycy są bardzo religijni. Ależ gdzie tam! To najbardziej zlaicyzowany naród w Europie (obok Czechów); do wierzeń przyznaje się raptem 6% ludności.
Ze wzgórza można było podziwiać panoramę miasta z portem i morzem. Niestety, marna pogoda zepsuła tą możliwość. Niektórzy z nas, całkowicie zziębnięci, zrezygnowali z dalszego zwiedzania i wylądowali w uroczej restauracji tuż obok. Większość jednak poszła z powrotem na Dolne Miasto.
Na trasie zobaczyliśmy nieczynną ambasadę rosyjską ogrodzoną płotem, na którym widnieją dziesiątki transparentów i napisów potępiających agresję Rosji na Ukrainę. Krążyliśmy wśród historycznych zaułków i skończyliśmy w galerii handlowej LIDO. Tam jednomyślnie przyjęliśmy Mariusza Gibałę do naszego Bractwa. Mocno zziębnięci zasiedliśmy w restauracji by skosztować posiłek w znakomitej restauracji w tym obiekcie.
Wyjeżdżamy ze stolicy. Wielki Mistrz nie byłby sobą gdyby nie zaaplikował nam dodatkowych atrakcji. Wskazał cel: miejscowość Kiltsi. Nikt z nas nie słyszał o takowej. Po godzinie jazdy wśród pustkowi ale po doskonałych szosach dobiliśmy do celu. Jest tam co oglądać. Kiltsi to miejsce rodowe rodziny Kruzenszternów, jednych z bałtyjskich rodów magnatów niemieckich rządzących na Inflantach przez 700 lat. Ogromny barokowy pałac z połowy XVIII wieku jest w niezłym stanie, choć opustoszały. Dziwić się można jak to dawni Niemcy aż tu się zapędzili i zbudowali znakomitą cywilizację. Przecież to były zupełne peryferia Europy (i do dziś dnia tak jest).
Z tego rodu najbardziej znany jest Adam Johann Ritter von Krusenstern (ur. w roku 1770 w pobliżu Tallinna, zmarł w Kiltsi w roku 1846 i pochowany został w wymienionej już luterańskiej katedrze tallińskiej wśród innych wybitnych osobistości). Całe życie pozostawał na służbie cesarskiej jak prawie wszyscy bałtyjscy baronowie. Rosjanie przechrzcili go na Iwana Fiodorowicza Kruzenszterna. Był admirałem rosyjskiej floty oceanicznej, opłynął w latach 1803 – 1806 kulę ziemską. Badał oceany i zajmował się etnografią. Był współzałożycielem Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego.
Jego imieniem nazwany jest jeden z największych żaglowców na świecie i jak twierdzą fachowcy - najpiękniejszy. Stacjonuje obecnie w rosyjskim Królewcu (Kaliningrad) i służy do szkolenia adeptów marynarki. Zbudowany został w roku 1926 w Bremenhaven i nosił nazwę „Padua”. Po II wojnie został przekazany do ZSRR w ramach reparacji wojennych i w roku 1946 zmieniono mu nazwę na „Kruzensztern”. To bardzo zastanawiające, że tuż po wojnie przywrócono pamięć o, jakby nie było, Niemcu w służbie caratu. Zadecydowały jednak względy patriotyczne i chęć przypomnienia światu dawnych dokonań swojej ojczyzny. Żaglowiec ma aż 114 metrów długości, może pomieścić 220 żeglarzy i jest ozdobą wszystkich zlotów żaglowców. Kilka razy podziwialiśmy go w Szczecinie i w Gdyni.
Tuż obok Kiltsi znajduje się ciekawa wieża – zamek rycerski z XIV wieku zwana jako Vao. Osadzona została na rzucie kwadratu, zbudowana z kamienia. Wysoka na cztery kondygnacje plus podpiwniczenie. Jest to typowy zamek rodzinny, w którym mieszkała rodzina rycerza bądź ich wasala i mogła odpierać ataki wroga. Obecnie jest tam muzeum ale, niestety, było już zamknięte.
Tego dnia było wyjątkowo wiele atrakcji. Nic dziwnego, że po kolacji zasnęliśmy jak susły.
Środa 24 kwietnia
Wyjeżdżamy do Estonii południowo – wschodniej. To inny krajobraz niż na płaskiej północy. Widać tu ślady pracowitej działalności lodowca sprzed kilkunastu tysięcy lat. Cofając się na północ wyrzeźbił on liczne pagórki niczym na Kaszubach; a nade wszystko ogromne jeziora (już w skali europejskiej) Pejpus (Czudzkie), Ciepłe i Pskowskie i wiele, wiele pomniejszych. Krajobraz zatem nie jest monotonny.
Dojeżdżamy do miejscowości Otepää. To centrum sportów zimowych. Tu nasza Justyna Kowalczyk odnosiła swe triumfy; to był „jej stadion” Zwiedzamy nowoczesny kompleks, choć już oczywiście pusty bo po sezonie. Estończycy chwalą się swymi osiągnięciami zwłaszcza w konkurencjach biegowych. Portrety ich herosów widoczne są z daleka. Sama miejscowość nie jest zbyt atrakcyjna.
Miasto to odegrało jednak dużą rolę w budzeniu niepodległości Estonii. Pod ruinami zamku biskupiego z XIII wieku zbierała się estońska młodzież studencka z niedalekiego Dorpatu aby jednoczyć się i wskrzesić duch niepodległościowy. Tu powstała estońska flaga narodowa. A czasy nastały ciężkie. Po liberalnym carze Aleksandrze II nastąpiły rządy (od roku 1881) jego syna Aleksandra III. Ten wziął sobie na cel zdławienie ruchów narodowych. Zarządził rusyfikację uniwersytetu w Dorpacie (Tartu), politechniki w Rydze oraz szkolnictwa. Niepokorni byli surowo karani.
Dalej kierujemy się do miasta Põlva. Schludne miasteczko z kościołem luterańskim pw. NMP z XVIII wieku położone nad sporym jeziorem. W środku dużo ław mogących zmieścić wieleset wiernych. Miłą przewodniczka objaśnia nam w języku rosyjskim, że jak przybędzie 30 osób to już duży sukces. Laicyzacja odnosi triumfy.
Jedziemy się do miejscowości Ahja. Zostawiliśmy autobus na parkingu i odbyliśmy pieszą wędrówkę do przełomu rzeki Ahja, kierującej się do jeziora Pejpus. Uroczy przełom rzeki został „ucywilizowany” poprzez budowę niewysokiego progu wodnego. Ale urok okolicy pozostał. Dwaj robotnicy – miejscowi Rosjanie zajęci byli konserwacją obiektu. Tak to jest – ciężkie roboty wykonują ludzie napływowi, lżejsze zaś tzw. prace umysłowe są we władaniu zasiedziałej większości.
Mooste. Odwiedzamy dawną posiadłość ziemską baronów niemieckich. Zachowana jest w doskonałym stanie. Oko cieszą imponujące zabudowania zaplecza rolniczego, budynki dla służby, pałac właścicieli a nawet kamienne mury obronne, które kiedyś odgrywały ważną rolę. Widać tu dobrą pracę obecnych właścicieli. Z przyjemnością buszowaliśmy po terenie. Choć ludzi tu niewiele to w sklepiku można wszystko nabyć. Miła rozmowa z obsługą - miejscowymi Rosjankami zakończyła naszą wizytę.
Dojeżdżamy do naszego celu dnia do miejscowości Mehikoorma nad Jeziorem Ciepłym będącego łącznikiem wielkich jezior: Pejpus (Czudzkie) i Pskowskiego. Po drugiej stronie brzegu już Rosja. Po lewej stronie – miejsce Bitwy Lodowej w roku 1242, gdzie Aleksander Newski rozprawił się z wojskami teutońskimi. Przez trzy wielkie jeziora przechodzi granica nie tylko estońsko – rosyjska ale też odwieczna granica Wschodu z Zachodem. Na przystani spędzamy mile czas, pogoda zupełnie przyjemna. No i chrzest w jeziorze nowych braci Lecha Stefaniaka i Pawła Topczewskiego. Nawet sporo się zanurzyli. Każdy z braci musi przejść chrzest w wodach krajów inflanckich; takie to nasze obowiązki.
Rosja blisko, cisza spokój a gdzie bunkry, wojsko, kontrole, alarmy? gdzie kutry bojowe, awionetki, helikoptery? zastanawialiśmy się. Doszliśmy do wniosku, że to wszystko jest jakąś propagandą nie wiadomo komu służącą. Istna fata morgana.
Ruszamy do miasta Räpina. Nieduże miasteczko z dużym kościołem luterańskim pw. św. Michała Archanioła. Pieszo doszliśmy do ładnego pałacu, w którym mieści się muzeum lokalnej historii oraz ogrodnictwa. Okolica bardzo urokliwa. Niedaleko stąd mieści się szkoła rolnicza jedyna w tym rejonie. Tam spory ruch; widać rolnictwo i ogrodnictwo stanowią szanse dla młodzieży. Napotkani Rosjanie chętnie z nami pogadali w odróżnieniu od Estończyków z którymi kontakt jest mało realny. To zupełnie inne narody.
Jedziemy wzdłuż granicy przez Ziemię Setu (Setumaa). Setu to dawni Estończycy, którzy przeszli na prawosławie i używają języka setuskiego. Zawiła jest historia współczesna tej Ziemi. W imperium carskim oraz w latach 1920 – 1944 cały obszar Ziemi Setu był w jednym państwie. W roku 1944 władze ZSRR podzieliły ten teren. Aż 75% Ziemi wraz z centrum ich kultury i tradycji w Peczorach (Petseri) zostało włączone do obwodu pskowskiego. W ZSRR to nie miało żadnego znaczenia podobnie jak Krym włączony do Ukrainy w roku 1954.
Problemy narodziły się w roku 1991 po uzyskania niepodległości przez Estonię. Rosja jak to Rosja, nie w głowie jej aby oddać choćby piędzi terytorium komukolwiek, a mają ich hen aż po Kamczatkę i Władywostok. Ten skrawek Ziemi Setu mogliby oddać Estonii. Ale uparli się. I tak jest do dziś. Estończycy poddali się gdyż wstępując do NATO i do Unii Europejskiej musieli mieć uregulowane granice.
Wypatrujemy dalej różnych bunkrów, zasieków granicznych a tu nic z tych rzeczy. Przez chwilę jedziemy przez terytorium Rosji gdyż tak prowadzi nasza droga na odcinku około 1,5 kilometra. Nie widzimy żadnej kontroli. Warunek jest jasny – nie wolno wysiadać tylko szybko przejeżdżać. Jednak kilku z nas wysiadło z pojazdu celem zrobienia zdjęcia na „wrażym terytorium”. Nagle zjawił się patrol Frontexu (organizacja europejska strzegąca ponoć granic Wspólnoty) i naszych wylegitymowali. Spisali protokół i dali sygnał do odjazdu. Przynajmniej mieli co robić dwaj Estończycy i jeden Polak, gdyż na razie tylko takie problemy występują na granicy Estonii. Oby tak dalej.
Ciekawość kieruje nas do przejścia granicznego z Rosją Koidula – Petseri. Jest to przejście kolejowo - drogowe, jedyne czynne w obecnej chwili na całej granicy Estonia - Rosja. Ruch niewielki ale znowu żadnej wojennej sytuacji. Nikt nas nie kontroluje; całkowity spokój, istna sielanka. Zupełnie jest inaczej niż panikuje światowa prasa.
Ściska nas głód i jedziemy do powiatowego miasta Võru. Z trudem znajdujemy restaurację ale wychodzimy zadowoleni. Stamtąd pędzimy już do naszego hotelu. Po krótkim wypoczynku nadszedł czas na na wesoły wieczór.
Czwartek 25 kwietnia
Dziś w planie Tartu (Dorpat) i okolice. Zaczynamy od pobliskiego zamku w Sangaste. Istnieje on od roku 1522 (Schloss Sagnite) i był częścią posiadłości biskupa Tartu. Obecny kształt przybrał w latach 1879 – 1883. Stworzył go baron niemiecki Friedrich Georg Magnus von Berg (1845 – 1938). Dominuje styl neogotycki z wpływami angielskiej architektury Tudorów. Jest jednym z najbardziej imponujących przykładów tego stylu w krajach bałtyjskich. Zamek był bardzo nowoczesny; szybko został zelektryfikowany, założono sieć gazową i telefoniczną. Na terenie przyległym są okazałe budynki folwarczne. Wokół zamku założono duży park. Zamek jednak trochę nas przytłacza swym dosyć ponurym wyglądem oraz zaniedbaniem wokół. Widać, że władze nie za bardzo wiedzą co z tym zamkiem począć.
Opodal znajduje się prostokątne, na tle zamku, żółte okno - symbol światowego pisma „National Geographic”. To duże wyróżnienie dla tego władz tego obiektu. Sangaste zostało zauważone w świecie. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia.
Ten zamek i jego właściciele odegrali dużą rolę w naszej historii oraz w literaturze, choć mało kto by się tego spodziewał. Ród Bergów zawędrował tutaj w późnym średniowieczu. Przybyli oni z wieloma innymi Niemcami – rycerzami i stworzyli ogromne latyfundia będące materialną podstawą ich bytu. Rządzili ponad 600 lat, ich władza obejmowała tzw. landtag (sejm miejscowy), wszystkie instytucje administracyjne, szkolnictwo itp. Ich rządów na terenie obecnej Łotwy i Estonii nikt nie podważał; żaden car, od czasów Piotra I (1672 – 1725) a skończywszy na Aleksandrze II (1818 - 1881). Dopiero Aleksander III (1845 - 1894) dobrał się im do skóry a po I wojnie także rządy niepodległych obu państw.
Wujek wymienionego Friedricha Georga to Friedrich Wilhelm Rembert Berg (1794 – 1874), który zaistniał w naszej historii. Tu się urodził, tu spędził młodość. Wstąpił na służbę żołnierską, wyzwalał Rosję od Napoleona, został feldmarszałkiem i gubernatorem Finlandii. Po drodze zaliczył wojnę krymską (1853 - 1856) gdzie dzielnie wałczył przeciwko Anglikom i Francuzom.
W roku 1863 wybuchło nasze Powstanie Styczniowe. Friedrich Berg już jako Fiodor Fiodorowicz, zasłużony dowódca carski, wysłany został do Warszawy celem jego stłumienia. Zrobił to bezwzględnie i solidnie na swój sposób. Dziesiątki naszych rodaków zostało wywiezionych na Sybir, ponad tysiąc powieszono, Większość majątków ziemskich zostało skonfiskowanych, wiele miast straciło prawa miejskie. Powstanie stłumiono, rozlała się rzeka polskiej krwi. Berg był celem licznych zamachów w Warszawie ale zawsze uszedł cało.
Berg, a właściwie jego „dzieło” niechcąco weszło do naszej literatury. A skąd się to wzięło? Ano żołdacy Berga dewastowali Warszawę i w barbarzyński sposób wyrzucili fortepian Fryderyka Chopina z okna na bruk.
Tak pisał później Kamil Cyprian Norwid (1821- 1883)
Uderzmy w sądne pienie
Nawołując: „ciesz się później wnuku!
Jękły głuche kamienie
Ideał sięgnął bruku”
Ta ostania zwrotka Ideał sięgnął bruku często bywa mottem w naszej polszczyźnie i w życiu publicznym.
Wyjeżdżamy z Sangaste i jedziemy do miejscowości Jõgeveste. Tam znowu jedziemy na spotkanie z Wielką Historią. Krążymy po małoludnej prowincji południowej Estonii aby dotrzeć do celu – do mauzoleum marszałka Barclaya de Tolly. To jeden z wielu baronów na służbie rosyjskiej. Carowie chętnie korzystali z ich wiedzy, pomysłowości, kreatywności i pracowitości. To oni stworzyli w krajach bałtyjskich świetną cywilizację, którą do dziś możemy podziwiać. A przybyli tu już w XIII wieku na tereny zupełnie dzikie i niedostępne.
Mauzoleum jest świetnie położone na końcu alejki, co już z daleka kojarzy się z powagą i dostojeństwem. Michaił Barclay de Tolly (1761 – 1818) to postać na miarę europejską. Jego rodzina byłą niemieckojęzyczna przybyła ze Szkocji. Służył w wojsku, instytucji która była źródłem wielkich awansów. Młody Michaił dzielnie walczył u boku sławnego Suworowa (1730 - 1800) przeciwko Turcji podczas oblężenia Oczakowa w roku 1788. Potem tłumił powstanie kościuszkowskie w Polsce i razem z Suworowem utopili we krwi warszawską Pragę. de Tolly bił się razem z Prusakami przeciwko Francuzom pod Austerlitz w roku 1805; ze Szwedami na terenie Finlandii, gdzie po zwycięstwach został generałem – gubernatorem. W roku 1810 został mianowany ministrem wojny. W czasie inwazji Napoleona zastosował taktykę spalonej ziemi przez cofające się wojska rosyjskie. Taktyka ta odniosła sukces. Jednak po serii intryg de Tolly został zastąpiony przez Michaiła Kutuzowa ( ur. 1745). Po śmierci tegoż 28 kwietnia 1813 roku w Bolesławcu, de Tolly wrócił na stanowisko głównodowodzącego. Rosja zjednoczona z Prusakami pokonała Napoleona w bitwie narodów pod Lipskiem w październiku 1813. Przyjaźń obu państw osiągnęła apogeum. de Tolly zapędził się aż do Paryża i długo tam przebywał. Wracał do ojczyzny w glorii bohatera. Zmarł w drodze powrotnej w Insterburgu (dziś Czerniachowsk w obwodzie królewieckim, pol. Wystruć) w dniu 26 maja 1818 roku. Zabalsamowane zwłoki zostały złożone w nowo wybudowanym mauzoleum w roku 1823.
Michaił Barclay de Tolly jest wspólnym bohaterem Rosjan i Niemców. Obydwie nacje nie dopuściły zniszczenia mauzoleum podczas wielu wojen. Rosjanie w roku 1944 zrównali z ziemią jego pobliski pałac ale mauzoleum nie tknęli.
W podziemiach mauzoleum widoczne są dwie trumny – marszałka i jego żony. Robi to wrażenie. W małym muzeum obok, sympatyczna Estonka informuje nas w języku rosyjskim o dokonaniach marszałka. Masa tu pamiątek, obrazów. Warto było odwiedzić to mauzoleum.
Jedziemy do Tartu (Dorpat) intelektualnej i kulturalnej stolicy Estonii. To historyczne miasto z wieloma zabytkami, ze sławnym uniwersytetem założonym w roku 1632 przez króla szwedzkiego Gustawa Adolfa II jako drugi w Szwecji po Uppsali (wówczas Szwedzi tu rządzili). Stanął on na bazie kolegium jezuickiego założonego w roku 1584 przez naszego Stefana Batorego. Batory nadał także miastu flagę biało – czerwona z herbem. Dlatego też istnieje tablica pamiątkowa ku czci naszego króla, pod którą oczywiście byliśmy.
Jest co zwiedzać w Tartu. Miasto z nowoczesnym centrum, wręcz światowym ale nieduże bo raptem około 100 tysięcy mieszkańców. Pięknie położone nad rzeką Emą wpadającą do jeziora Pejpus. Liczne kawiarnie, restauracje zapraszają do wnętrz. Bardzo dużo jest młodzieży. Nad miastem królują ruiny dawnego zamku, wokół którego jest przepiękna dzielnica uniwersytecka. W parku wiele jest pamiątek po wybitnych uczonych i absolwentów zarówno estońskich jak i rosyjskich. Gmach rektoratu uczelni jest okazały, wielu studentów tu przebywa. Tu właśnie pod koniec czasów sowieckich wykluł się ruch niepodległościowy. W Dorpacie, w XIX wieku studiowało wielu Polaków szczególnie po represjach carskich w drugiej połowie XIX wieku. Tam powstawały liczne organizacje polskie, choćby tzw. Bratnia Pomoc.
Spacer po centrum to prawdziwa rozkosz. Pełno zabytków, najczęściej w dobrym stanie, urocze zaułki, kawiarenki nad rzeką, liczne pomniki, przystanie nad rzeką. Zaglądnęliśmy też do hali targowej w samym centrum miasta. To świetny wynalazek dawnej Rosji carskiej; w każdym większym mieście dawnego imperium budowane były hale targowe. Są tam wszelkie stoiska z produktami żywnościowymi. Ludzie pracują pod dachem, łatwo tu utrzymać higienę. Czystość widać na każdym kroku. Obsługa sympatyczna; prawie sami Rosjanie.
Po doskonałym obiedzie w restauracji regionalnej, oczarowani pięknym dniem, wracamy do domu – Sangaste Rukki Maja. W swoim gronie obchodzimy imieniny Jarosława Janczewskiego naszego Podczaszego, dobrego ducha Bractwa.
Piątek 26 kwietnia
To już, niestety, schyłek naszej wyprawy. Wyruszamy ku Polsce. Mijamy Wałk (Valga, Valka) miasto któremu prawa miejskie nadał nasz Stefan Batory w roku 1584. Krótki spacer, ostatni już w Estonii i jazda bez przerwy do Rygi. Tam na ryskim przedmieściu Salaspils oddajemy hołd naszym bohaterom bitwy pod Kircholmem w roku 1605. Śpiewamy hymn narodowy i oczywiście zdjęcie. Mijamy Rygę u podnóża sztucznego zbiornika wodnego z okazałą elektrownią. Zbudowano go w czasach ZSRR. Doskonale zdaje egzamin – zlikwidowane zostały progi wodne na Dźwinie, które uniemożliwiały sprawna żeglugę (w podobny sposób zlikwidowano porohy na Dnieprze).
Wjeżdżamy na Litwę w region Auksztoty. Teren mało atrakcyjny. Dojeżdżamy do Kiejdan (Kėdainiai). Historyczne miasto założone przez Radziwiłłów. Spacerujemy po zabytkowym, czystym mieście. Bardzo dużo obiektów godnych uwagi. Litwini tutaj mogą pokazać swego ducha nacjonalistycznego, najczęściej w kontrze do Polaków. Z Litwą wiele nas łączyło ale też dzieliło. Sprawa aneksji Wilna w roku 1922 wciąż tu jest żywa, choć w taki sam sposób anektowali oni niemiecką Kłajpedę w roku 1923. Można by przytoczyć powiedzenie: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
Wstąpiliśmy do miejscowej gospody. Zaskoczył nas fakt, że zamówienie realizuje w praktyce...automat dowozowy. Podjeżdża pod stolik i każdy klient musi sam odebrać posiłek. To pomysł wybitnie nietrafiony – nic nie zastąpi uśmiechniętego i uprzejmego kelnera/kelnerki. Zaczyna się era niepotrzebnych wynalazków.
Dojeżdżamy do Bargłowa Kościelnego. Ostatni nocleg łączymy z miłą, pożegnalną imprezą.
Sobota 27 kwietnia
Wyjeżdżamy po dobrym śniadaniu. Mkniemy do Bydgoszczy. W powrocie, jak zwykle, gościmy w doskonałej restauracji Maxim przy drodze S10 pod Sierpcem. Późnym popołudniem docieramy do kresu wyprawy. To już KONIEC