1 listopada
O ludzkich myślach, uczuciach i zachowaniach w dniu Wszystkich Świętych i Dniu Zadusznym wszystko już powiedziano i napisano, namalowano, sfotografowano i nagrano, dopełniono przepełnioną aż do absurdu zlewnię komunikacji elektronicznej. Całe szczęście, że nie widzę jak się ona przelewa, całe szczęście, że w tym roku nie zmuszono mnie do kwestowania na starym cmentarzu na renowację starych grobów, bo jest to kolejna rytualna czynność bez praktycznego znaczenia. Jeśli ktoś wrzuci dziesięć złotych do potrząsanej niczym grzechotka puszki to kwestarz jest wniebowzięty, mimo że porządna renowacja starego grobu kosztuje prawie tysiąc. Robert Harris, autor powieści Konklawe na pytanie, dlaczego ludzie wciąż potrzebują religii, odpowiedział: „Ludzie potrzebują pewności, punktu oparcia, życia po śmierci, a przede wszystkim rytuału. A w rytuałach katolicy, przyznajmy, mają wiele do powiedzenia” („Gazeta Wyborcza” 2024, nr 251, s. 24).
2 listopada
„Wtedy było lepiej. Był jakiś system, porządek. Byli ludzie systemu, z którymi można było się dogadać i o czymś decydowali. Dziś są procedury i ludzie, którzy tych procedur – niczym tępi cerberzy – pilnują. Dogadać się nie można…” – takie oto słyszę porównanie III RP z PRL.
3 listopada
To uzależnienie się od jakości słów, precyzji i estetyki wypowiedzi jest bardzo męczące. Pisarz budzi się w nocy, aby coś tam dopisać, skreślić, poprawić. Musi to zrobić, bo wie, że jeśli tego nie zrobi, to mu ucieknie i pozostanie niesmak, poczucie zaniedbania czegoś ważnego. Ale czy słowa są aż tak ważne?
4 listopada
Zaczynam podejrzewać, że te różne wynalazki w sieci są po to, aby ludzi odciągać od myślenia i działania, kierując ich na bocznicę jałowego klikania i emocjonowania się różnymi obrazkami i hasłami. Nie, to nie rząd światowy to wymyśla, tylko zaszczepiony za sprawą cynicznych manipulatorów trend urozmaicania i wzbogacania sieci czy raczej chmury. Ktoś zaczął, a potem wszystko idzie jak po sznurku. Jeden przez drugiego…
Jedna z moich znajomych, której hobby jest śledzenie moich poczynań, na zgłoszoną przeze mnie pretensję odpowiedziała, że to samo przychodzi, to śledzenie.
– Jak?
– No smartfon daje dźwiękiem znać, że coś przyszło.
– A trzeba odebrać? – pytam.
– Trzeba, muszę przecież mieć kontakt ze światem.
– Jakim światem?
I tak można by w nieskończoność prowadzić dysputę z osobami uzależnionymi od chmury, które – jak alkoholicy – do swego uzależnienia za żadne skarby nie chcą się przyznać.
5 listopada
W „Przeglądzie” (2024, nr 44, s. 8) czytam wywiad ze stuletnim Andrzejem Werblanem, wybitnym inteligentem z kręgów władzy realnego socjalizmu. Mówi: „Czytam nowe prace młodych historyków, o dziejach Polski Ludowej. One w większości nie reprezentują linii IPN. Wręcz przeciwnie! Rehabilitują Polskę Ludową” (s. 14). I ja też tak je odczytuję.
6 listopada
W Poznaniu, w prowadzonej przez Bibliotekę Raczyńskich przy ul. Wronieckiej 14, Pracowni–Muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego, zwanej – mocno na wyrost – Domem Literatury. Wieczór autorski Sławomira Krzyśki, poświęcony zbiorowi wierszy medytacyjnych Chwila wyciszenia. Odważne, jak na falę hejtu areligijnego, która zalewa Europę, szczere wyznania wiary i rozterek duchowych; poezja ukryta wewnątrz, pod powłoką prostych, często zaczerpniętych z modlitewników, słów. Zachwyca pasja tych konfesji, ale też światowa atmosfera poznańskiego spotkania i wieczoru na Starym Mieście, tak świetnie uchwyconego w akwareli Mariusza Sołtysiaka Na starówce o zmierzchu, którego niezwykłe, z uwagi na miejski temat, dzieła wystawia się w tejże Pracowni-Muzeum od 9 października 2024 roku. Dużo kurtuazji wobec każdego gościa, nawet najdzikszego, a taki właśnie, odziany teatralnie w kominiarkę, na ów wieczór – dla hecy – przybył, wiele szacunku dla ludzkiej pracy. Nawet moje wystąpienie, jako gościa z Bydgoszczy, zostało przyjęte zbyt gromkimi i jakby szczerymi oklaskami. Ową światowość Poznania, błyszczącą wcale nie sztucznym blaskiem na polskiej prowincji, zauważyłem już podczas rozwiązywania moich perypetii komunikacyjnych (nota z 9 kwietnia 2024 roku). Ciekaw jestem, jak rozwiąże się kolejna moja perypetia; nie mogąc znaleźć parkingu, a było ciemno i czasu mało, zaparkowałem wóz na ulicy Koziej. Po powrocie zastałem karteczkę z wezwaniem do Straży Miejskiej, abym się wytłumaczył lub zapłacił mandat. W innych miastach od razu walą mandat, bo tu o pieniądze przecież chodzi, a nie o porządek. Uliczka była na uboczu, nie było znaku zakazu parkowania, miejsca dość, samochód mój nie ograniczał przejezdności.
7 listopada
Cieszę się, że mój pupil z „Plus Minus” Jan Maciejewski napisał, iż zadania poważne mogą jedynie podjąć… prokuratura i literatura (2024, nr 44, s. 13). Cieszę się, że robię właśnie w literaturze.
8 listopada
W „Plus Minus” (2024, nr 44) dwugłos o społeczeństwach bez religii. Jacek Kubitsky ze Sztokholmu pisze, że dla większości Skandynawów brak wiary w Boga i życie pozagrobowe ma niewiele wspólnego z sensem życia. Ludzie w krajach, w których Bóg od dawna egzystuje na marginesie na ogół są bardziej obowiązkowi, uczciwi i prawdomówni, w porównaniu z mieszkańcami krajów, gdzie do znudzenia podkreśla się znaczenie religii w mediach i w życiu społecznym. Po prostu wspólnie doszli do wniosku, choć zapewne kierowani chrześcijańską tradycją swoich przodków, że tak się lepiej żyje i umiera. J. Kubitsky jako psycholog często spotykał pacjentów, którzy znajdowali się w terminalnej fazie swego życia. Wspomina: „Frapowała mnie ich pogoda ducha i nastrój łagodnej rezygnacji. Żadnych rozważań eschatologicznych, żadnej paniki przed sądem ostatecznym i odpytywania z katechizmu. Natomiast często pojawiały się wyrzuty z powodu krzywd wyrządzonych bliskim lub niedopełnienia obowiązków zawodowych”.
Jerzy Surdykowski z kolei: „Znamy jednak wartości i nadzieje wynikające nie z biblijnych przykazań, lecz z humanistycznego dorobku ludzkości, z nawarstwiających się dokonań kultury, z naszej solidarności z innymi istotami ludzkimi, które – nie inaczej niż my – czują, kochają, cierpią i płaczą”.
To samo swego czasu mówił Tadeusz Kotarbiński w swoich rozważaniach o etyce niezależnej. Obaj jednak zapomnieli o tym, że nic nie jest niezależne, że religie, w tym chrześcijaństwo, cały czas towarzyszyły człowiekowi, że owa humanistyczna solidarność zrodziła się w człowieku, a człowiek… może być przecież stworzeniem Bożym.
9 listopada
Pijak mieszkający w kamienicy, w której na pierwszym piętrze mieści się redakcja „Akantu”, ostentacyjnie zostawia opróżnioną butelkę na klatce schodowej. Zapewne chce w ten sposób udokumentować swoją obecność i swoją ważność, ale też wielkopańsko-alkoholiczny dystans do całego świata, że ma to wszystko gdzieś. Refleksja: każdy człowiek jest ważny.
10 listopada
Tępy, bezwzględny żołdak… Często taka fraza pada w książkach i artykułach o wojnie. Dotyczy oczywiście żołnierzy wrażych, bo nasi są najwyżej niedoinformowani, a ich bezwzględność, czyli obowiązkowość ma ratować naród, ba, ludzkość całą. Tępy, bezwzględny żołdak jest wytworem systemów totalitarnych, które potrzebują bezrefleksyjnych wykonawców opresji i represji. A czyż obecna biurokracja kazuistyczna nie jest systemem totalitarnym? Brylują w nim kobiety, także z natury stworzone do bezrefleksyjnego przestrzegania zbawiających ludzkość całą procedur.
11 listopada
Szare, na wysokości 2ºC, Święto Niepodległości. Różne instytucje, rytualnie już, przygotowały się do pokazów. Współczuję.
12 listopada
Informacja o ujemnej prognozie demograficznej Polski. W roku 2060 będzie nas, to znaczy ludzi, o jedną czwartą mniej.
Nie martwmy się jednak o jakość życia, bo technologia wraz z AI zadba o tą jakość, tylko że człowiek będzie wówczas, bardziej niż obecnie, przywiązany do maszyny, będzie jej dodatkiem. Ale czyż szewc z XVIII wieku nie był uzależniony od młotka, kopyta i ćwieków? Był, ale też miał czas i energię na wypicie wódki z sąsiadem czy klientem, a najważniejsze – na pogadanie.
Dziś tego czasu jest bardzo mało, energii jeszcze mniej, a pogaduszki internetowe przypominają dyskurs jąkałów lub obcokrajowców niemogących znaleźć właściwych słów na wyrażenie swoich myśli i uczuć.
13 listopada
Już zewsząd bożonarodzeniowe bodźce. Podczas wigilii ten nastrój to już będzie piąta woda po kisielu.
14 listopada
Interesująca debata z psychologiem Wojciechem Trzcińskim. Tylko dlaczego połamał mi podczas rozmowy aż trzy spinacze leżące na biurku?
15 listopada
Okazuje się – co podejrzewałem – że facecik zajmujący naczelne stanowisko w redakcji jednego z czasopism (nota z 18 października 2024 roku) w całości sprzedał się Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a teraz lamentuje wraz z histerycznym otoczeniem, że resort ogłasza konkurs na jego stanowisko, bo to on był przecież założycielem pisma. No cóż, są transakcje nieodwołalne.
Swego czasu, dwadzieścia lat wstecz, Niemcy chcieli wykupić „Akant”. Powiedziałem – Wała!
Niechże te salony i saloniki, które beatyfikują owego facecika wytrzeźwieją choćby trochę.
16 listopada
Wzruszającą przemowę jubileuszową do mnie, z okazji 350. numeru „Akantu”, wygłosiła Feliksa Kwiecińska: „W imieniu mojego męża Zbigniewa Kwiecińskiego (i w moim własnym) serdecznie gratuluję osiągnięć (…). Serdecznie gratuluję ja i mój mąż też zrobiłby to, bo z przyjemnością zawsze czytał kolejne numery”.
A profesor Zbigniew Kwieciński zmarł 25 sierpnia 2024 roku. Niezwykle porządny i realny człowiek.
17 listopada
Choć staram się być „na bieżąco”, to w listopadzie 2022 roku umknął mi fakt udostępnienia szerokiej publiczności przez firmę Open AI narzędzia sztucznej inteligencji w formie Chatu GPT. A przecież znajomy maniak komputerowy przyniósł mi wiersz o „Akancie” napisany przez maszynę. Nie rzuciłem nań nawet okiem, bowiem uważam, że do pisania wierszy i pieśni, są tylko ludzie, ale też anioły, jeśli wierzyć Biblii.
A tu byle komputerowy półgłówek może wpisać odpowiednie polecenie językiem naturalnym, a maszyna je, w miarę swoich możliwości, wykona. Nie wiem więc jak sobie z tą nową możliwością poradzi redaktor naszego działu poezji Marek Szypulski, jak odróżni dzieło człowieka od produktu maszyny, bo przecież ma już kłopoty z odróżnieniem samoistnego utworu od plagiatu.
Przypominający o tym bulwersującym wydarzeniu nowy redaktor „Rzeczypospolitej” Michał Sułdrzyński („Plus Minus” 2024, nr 46, s. 3) pociesza się, że ciekawości świata nie da się zastąpić żadną technologią. Inteligencja – ta białkowa – polega na tym, że jesteśmy w stanie porównywać różne informacje, zestawiać fakty, wyciągać wnioski. A to zakłada jakąś bazową wiedzę! Niestety, wszystko to potrafi też AI i jeśli nie będziemy rozwijać swojej inteligencji białkowej, to będziemy najwyżej cyfrowymi niewolnikami, tak jak po części są już moi studenci, przynoszący mi do przeczytania prace sporządzone metodą kopiuj-wklej. To jeszcze jest inteligencja białkowa, ale tylko w manipulacji elementami technologicznymi, a nie w ich tworzeniu. Tak jak kucharzem nie można nazwać faceta, który podgrzewa potrawy przywiezione przez firmę cateringową, tak takich studentów nie można nazwać studentami, to znaczy ludźmi, którzy studiują.
18 listopada
Słysząc i czytając o tych różnych wojenkach – głównie personalnych – w Polsce i to na różnych poziomach, tu i ówdzie widząc skwaszone, cyniczne lub lekceważąco uśmiechnięte twarze, mam coraz silniejsze wrażenie, że Polska to odległa prowincja, wyżywa się w bezsensownych zwadach jak tłuszcza na zapadłej wsi, po omacku szukająca sensu i treści swego zapyziałego żywota...
A wszystko to na kanwie 68. rocznicy wydarzeń bydgoskich 18 listopada 1956 roku, kiedy kilka tysięcy ludzi odważnie upomniało się o wolność i prawdę, niszcząc stację zagłuszającą niewygodne dla ówczesnej władzy audycje radiowe. Jestem zadowolony, a jest to zadowolenie poniekąd prowincjusza, bo ma źródło w dramatycznym poszukiwaniu sensu i treści, ale też wagi życia na prowincji, a więc jest to zadowolenie z faktu, że to ja od 1980 roku wydobywałem owo wydarzenie na światło dzienne i doprowadziłem do corocznych publicznych obchodów pamięci. Udało się zgromadzić wokół niego grono współpracowników, niektórych tak aktywnych i konsekwentnych w działaniu, że stających się „twarzami” obchodów. Są jednak lojalni i od kilku lat każą mi prowadzić owe publiczne uroczystości, sami je wprzódy skrzętnie przygotowując. Nie jest to więc prowincjonalne, czyli wojenkowo-przepychające się, wydarzenie na prowincji.
19 listopada
Listopadowa chandra (3ºC, pochmurnie) paraliżuje ruchy. Od samego rana trzy telefony do różnych osób i instytucji, z którymi coś tam robię, załatwiam… Nic nie zrobione, nic nie załatwione.
– Ja oddzwonię do pana – odpowiedzi w najlepszym przypadku.
– A ma pani mój numer telefonu?
– Mam – słyszę w tym głosie pragnienie jak najszybszego rozłączenia się.
Czuję się jak poganiacz wielbłądów, i to od lat. Gdzieś muszą przecież bić źródła energii. W przypadku rodzin są to zazwyczaj dzieci, w życiu społecznym – tacy zwariowani poganiacze wielbłądów. Inaczej, chyba, że Pan Bóg psikusami aury – którą człowiek już też w znacznym stopniu opanował – lub innymi wydarzeniami przyrodniczymi, nas pogoni. W niektórych przypadkach takimi wydarzeniami są choroby.
Obserwuję jak to ludzie, którym wydarzyła się choroba, ich czy najbliższych, nabierają energii, z grymasem na twarzach, ale czasem też z zaciętą satysfakcją, mają się czym zajmować.
20 listopada
Kobieca konferencja. Same swoje, cieszą się, że jest ktoś obcy, że mężczyzna. Kurtuazyjnie chwalę przygotowane materiały, choć są bardzo ostrożne, lękliwe, a problem jest poważny – stres w szkole. Gdybym wiedział, że będzie tak kobieco, to bym nie przyszedł. Drugi mężczyzna na sali to wynajęty do nagrywania studencik.
21 listopada
Piotr Szymański, który w przełomowych latach siedemdziesiątych-osiemdziesiątych XX wieku robił dobrą kulturę, usiłuje zorganizować teatr młodzieżowy. Mimo intensywnej propagandy, przyszły tylko dwie dziewczyny, i to jedna w okularach.
– Czy aktorka może nosić okulary? – pytam.
– Do określonej roli, tak, ale raczej powinny zaopatrzyć się w soczewki kontaktowe – słyszę w odpowiedzi.
22 listopada
Wizyta u bardzo starych ludzi, którzy nie chcąc umrzeć, uczą się języka włoskiego. Wmówił im to jakiś poradnik starzenia się, że niby dobrze pracująca głowa odsuwa koniec. Moja mama w tym wieku uczyła się języka angielskiego. Język nie jako narzędzie komunikacji, ale jako antidotum. Być może skuteczne, lecz dziwnie brzmi per favore, gdy wskazują mi na dzbanek z kawą, po który muszę sięgnąć, gdyż oni są już za słabi. Jestem grzeczny, więc czmychając jak najprędzej, wołam od dziś arrivederci.
23 listopada
Poświęcenie cerkwi unickiej pw. Michała Archanioła w Bydgoszczy.
Miasto nieodpłatnie użyczyło zrujnowany budynek, który Ukraińcy zaadaptowali na kaplicę i ośrodek parafialny. Spoglądam na twarze tłoczących się, bo obiekt jest mały, wiernych, a może tylko „kulturowych” i zastanawiam się, którego z nich ojciec czy dziadek czynnie uczestniczył w rzezi wołyńsko-galicyjskiej i czy ten człowiek odczuwa z tego powodu jakiś dyskomfort, a nawet czy w ogóle wie cokolwiek o tych okropnych wydarzeniach. Czy niektórzy Ukraińcy, tak jak niektórzy Niemcy, zaczną odczuwać skruchę z powodu bestialstwa swoich przodków?
24 listopada
Kolejne nękanie mnie telefonicznie przez jedną z bliskich osób. Oby jak najprędzej zaświeciło słońce i odciągnęło tę osobę od dziobania najbliższych.
25 listopada
Słońce zaświeciło i od razu poprawiła się atmosfera na ulicy; coraz więcej sprężystych kroków, a nawet uśmiechów. Telefoniczne dziobanie jednak nie ustało.
26 listopada
Nie bez pewnego zdziwienia analizuję statystyki rozmieszczenia ukraińskich uchodźców wojennych w Polsce. Ten z pochodzenia chłopski naród, w znacznym stopniu sproletaryzowany i zurbanizowany przez komunistów, osiadł w dużych ośrodkach miejskich i w województwach zachodnich, co może sugerować chęć „skoku” na dalszy Zachód. Mało obsadzone są takie słabe ekonomicznie województwa jak świętokrzyskie, warmińsko-mazurskie i opolskie. Zaskakująco niski stopień osiedlania się zanotowano we wschodnich województwach przygranicznych, jak lubelskie, podkarpackie i podlaskie, co nasuwa wniosek, że imigranci nie tylko uciekli przed śmiercią, ale skorzystali z okazji, aby poprawić sobie status materialny oraz cywilizacyjny i raczej na Ukrainę nie zamierzają po zakończeniu wojny powrócić. Wśród uchodźców wojennych znaczny procent stanowią mieszkańcy obwodów zachodnich, a więc mniej zagrożonych działaniami wojennymi. Swego czasu pisałem o starych kobietach, które uciekły przed złym losem (mąż pijak albo porzucił, dzieci uciekły, choroby, które trudno na Ukrainie wyleczyć).
Ciekawe i dziwne to wnioski. Może się mylę?
27 listopada
Pisanie wniosków o dotację dla „Akantu”. W ubiegłym roku nie bardzo się to udało. Korzystniejsze były odpisy 1,5% od podatku. Cały więc czas liczymy na solidarność Autorów i Czytelników.