przyczajona świadomość tylko strach zwierzęcy
w połowie dożywocia pęcznieje pod skórą
zwiastując los nijaki i przyszłość ponurą
miota się tu i teraz w klatce słów naprędce
skleconej z konieczności by oddechu mgiełka
miała skąd się wydobyć i mogła gdzieś wrócić
nim osiądzie całunem gdy ciało porzuci
daj już spokój prognozom postaraj się nie łkać
i nie żałuj niczego na co nie masz wpływu
los zabawia się tobą grając z Bogiem w kości
mchem porastasz codziennie już cię to nie złości
nie ziębi i nie grzeje ani też sprzeciwu
żadnego już nie budzi więcej nie wywoła
obronnego odruchu nie unikniesz kary
za życie które żąda wciąż nowej ofiary
spojrzenia sobie w oczy uniknąć nie zdołasz
nie odwracaj więc twarzy spokojnie nieś brzemię
to dla zysku ten ciężar nie dla ukojenia
nerwów drżących jak struny ich czystego brzmienia
nie usłyszysz gdy wokół serca jak kamienie