21 lutego 2016 r. Niedziela przed południem słoneczna, więc z Ireną wybraliśmy się na krótki spacer. W Kołobrzegu zima i wiosna przychodzą kiedy im się podoba. Tak jest i w tym roku; w lutym, kiedy według przysłowia trzeba obuć ciepłe buty, u nas pokazują się przebiśniegi, magnolie lada dzień... nie, jeszcze chyba nie, jeszcze mogą być dni z deszczem i śniegiem. Ale nie dziś. W centrum miasta, obok parku założonego przez Henryka Martensa pod koniec XIX wieku, jest tzw. Skwer Pionierów. Kiedyś, do 1945 roku, było to miejsce gęsto zabudowane, teraz, po zniszczeniach wojennych, powstał teren zielony, z fontanną w kształcie nenufaru, zwanej „szczękami naczelnika”. Tutaj porządku pilnuje rzeźba Marszałka. Józef Piłsudski, oparty o ogromne szablisko, patrzy na wszystkich wchodzących i wychodzących. Szkoda tylko, że musi czynić to samotnie. Wprawdzie od 1897 roku niedaleko stał pomnik żołnierzy niemieckich, poległych w walkach w obronie miasta, a było ich dwóch, ze sztandarem w ręku, lecz w 1945 roku pomnik rozebrano i na pozostawionym cokole pojawił się orzeł i tablica pomięci żołnierzy polskich, poległych w boju o miasto w II wojnie światowej. Ale pomnik Marszałka piękny; kołobrzeski rzeźbiarz Romuald Wiśniewski ma talent do figur monumentalnych. Przystanęliśmy na chwilę, bo zawsze jest przyjemnie spotkać porządnego człowieka, chociaż na postumencie.
W śródmieściu jest jeszcze jedna rzeźba pokaźnych rozmiarów: oto przed kołobrzeską bazyliką mniejszą stoi pomnik, który trudno tu będzie opisać, z tak wielu elementów się bowiem składa. Jest tam król Bolesław Chrobry i cesarz Otton III, jest Jan Paweł II i Benedykt XVI, wycięci w żelazie i opisani dokładnie. Spodziewaliśmy się jeszcze Tuska i Merkel, ale widać skończyła się kasa, bo i fundatorzy – a było nazwisk sporo – odpadli z cokołu, klej pewnie był kiepski. Autorem rzeźby jest Wiktor Szostało, artysta awangardowy, który oprócz tego wzbogacił miasto zbiorem żelaznych krzeseł i instrumentów ustawionych na skraju parku zdrojowego. O ile scena zbiorowa, mająca prezentować próbę polsko – niemieckiego pojednania jest symbolem złego smaku, to krzesła i instrumenty strunowe przynależą do nurtu, który potocznie zwie się antysztuką. W takim rozumieniu twórczości mieszczą się wytwory ruchu dadaistycznego, stąd czerpią
inspiracje artyści związani z pop – artem, sztuką instalacji. Początki tego eksperymentu sięgają końca XIX w i były nieśmiałe: martwa natura na płótnie, z wklejonym biletem tramwajowym czy kawałkiem gazety, ale też pisuar wystawiony w salonie, który był wprawdzie przedmiotem użytkowym, jednak w miejscu przeznaczonym dla dzieł sztuki zawłaszczał splendory przynależne dziełom dla siebie. I tak powoli doszliśmy do „rowerów przytwierdzonych łańcuchami do sufitu”, instalacji z zardzewiałego żelastwa, które nie stwarzają okazji do przeżycia estetycznego. A skutek? Zdarzyło się ponoć, że ktoś zdezorientowany przywiózł zbędne w domu stare tapczany i zardzewiałe wiadra żeby zostawić je na wysypisku, ale mu wyjaśniono, że to pomyłka. Był oburzony, bo jego rupiecie były w lepszym stanie niż krzesła i instrumenty ustawione przez artystę w parku obok Regionalnego Centrum Kultury. Takie są skutki braku plastyki w szkołach po reformie!
Aleśmy się publiczności dochowali...