Wyszła mi na spotkanie, jakby czekała.
Mrużyła oczy przesłonięte rzęsami firanek
(trochę z wyrzutem, a może z ironią?).
Ścierała z czoła zakurzoną pamięć.
Dom pod siedemnastym stanął nagle pusty.
Nikogo z dawnych kolegów, jacyś obcy ludzie. Tylko na piętrze w oknie zjawiło się światło
– czyżby ojciec z zaświatów podlewał kaktusy?
Cisza opadła na nas jak zniszczony płaszcz.
Ani krzyku dziecka, ani śmiechu kobiet,
tylko cisza. Ach, chodźmy już stąd.
Za późno na powrót, czas się też zestarzał