Przednówek – słowo dziś już archaiczne – jako kojarzące się z niedostatkiem, w czasach powszechnego dobrobytu wychodzi z użycia.
„Dla gospodarzy biednych był to okres wymuszonego głodu, podczas którego spożywano wszystko, co było do zjedzenia, łącznie z żywnością nadpsutą, czy też takimi roślinami, których w normalnej diecie nie stosowano (np. różnego rodzaju chwasty – komosa biała).
W 1847 roku w dzienniku urzędowym zamieszczono nawet przepis na wypiek chleba z perzu” – podaje Wikipedia. To ku pamięci dla osób gloryfikujących przedpeerelowską przeszłość. Owszem, w dzisiejszych czasach grupy wegan i wegetarian też jedzą chwasty, ale nie z biedy materialnej, tylko dla eksponowania progresywnych postaw duchowych. Tu przypomniało mi się jak całkiem niedawno ultraprawicowy radiowy propagandysta zwany dziennikarzem – Ryszard Gromadzki stwierdził: Przy określeniu <progresywny> zawsze używam dużego cudzysłowa (!). Tym samym w nieuctwie okazał się chyba jednak progresywny, bo półanalfabeci częściej używają cudzysłowia (!). Aż żal płacić abonament!
W związku z pandemicznymi obostrzenia- mi typowy przednówek mają restauratorzy. Jeśli przezornie zrobili jakieś zapasy, to borykają się dodatkowo „z żywnością nadpsutą” (jak to ujmuje cytat), a mówiąc nowocześniej – z żywnością przeterminowaną. Pragnę dodać, że nadpsuta i przeterminowana to nie to samo. Jako urodzona eksperymentatorka, w dzieciństwie usiłowałam zjeść coś nadpsutego, by zobaczyć, co z tego wyniknie. Straszenie mnie przez dorosłych „z grubej rury”, że jak coś takiego zjem, to umrę, owocowało z mej strony pogodnym stwierdzeniem, że wtedy pójdę do aniołków i spotkam Andrzejka. (Andrzejka „znałam” tylko z opowieści. Urodził się w tym samym czasie co ja i w kilka tygodni później zmarł na zapalenie płuc, bo ponoć była moda na hartowanie dzieci i jego nowocześni rodzice w trzaskające mrozy wozili go na spacery przykrytego lekkim kocykiem, ani myśląc słuchać starych zacofańców, co radzili dziecko ciepło ubrać. Do dziś odwiedzam nieraz grób tego nieszczęsnego Koziorożca – ofiary bezwzględnego postępu). W końcu od wszelkich prób konsumpcji nadpsutych produktów dziadek odstraszył mnie w tak nietypowy sposób, że zaskoczył całą rodzinkę. Powiedział po prostu, że jedząc paskudztwa, będę stale chora i przez to nie będę mogła chodzić do szkoły, a to spowoduje, że gdy dorosnę, okażę się z wszystkich najgłupsza. Tego bałam się bardziej od śmierci! Jednak ochoty na produkty przeterminowane nikt mi już nie mógł wyperswadować, bo sięgałam po nie jako osoba dorosła, bez szczególnych problemów zdrowotnych osiągając wiek, którego w najśmielszych marzeniach się nie spodziewałam. Myślę jednak, że gdybym w czas pandemii chciała choćby skromnie wesprzeć jakiegoś restauratora zakupem pro- duktów, które mu się w chłodniach przeterminowały, uczyniłabym mu raczej niedźwiedzią przysługę, bo jacyś spece od miłości chrześcijańskiej od razu by donieśli, że dla nędznej żądzy zysku restaurator ten zatruwa biedną (w
mniemaniu naiwniaków) emerytkę.
Słysząc obszerne dyskusje przeróżnych osób usiłujących zrozumieć, dlaczego właśnie restauratorzy są w tej pandemii najbardziej poszkodowani, doszłam do wniosku, że odpowiedź na to pytanie jest całkiem prosta: obżarstwo to grzech (nie tylko w poście), cóż więc dziwnego, że świątobliwa władza z nim walczy? Jeśli natomiast chodzi o obżarstwo pączkowe w tłusty czwartek, to zwykle nie walczyli z nim tradycjonaliści, tylko propagujący zdrową dietę lewicowcy, wierzący (mimo ateizmu), że zachowanie suchej, kanciastej sylwetki będzie dla nich gwarancją wiecznego życia na ziemskim padole, który dzięki bojówkom ekologicznym zamienią w raj. W tym roku jednak wyśmiewania tłuściochów jedzących pączki zamiast zdrowej żywności było mniej niż w latach minionych, bo zieloni, czerwoni i tęczowi mieli akurat strajk mediów. Chwilowy brak konkurencji wpłynął stymulująco na twórczość prawicową i to nie tylko agitacyjną czy dewocyjną, ale nawet o ambicjach stricte artystycznych. Pewna poetka-katechetka prywatną pocztą przesłała mi z nagła „satyrę” (tak w swej ignorancji własny utwór nazwała) oraz „aforyzm” (ta nazwa to już mój wygłup).
„Aforyzm” chętnie przytoczę, bo choć dotyczy tłustego czwartku, w poście też może ubogacić: Pączki nie mają skrzydeł, wciskają w fotel. Ten utwór wciska aż pod fotel, dowodząc swą siłą rażenia, że nie tylko pączki nie mają skrzydeł. Ponieważ znaczenie słów się zmienia, przednówek rozumiem nieco pozytywniej niż w minionych wiekach: jako czas przed ukształtowaniem się czegoś nowego, ciekawego, bo nieprzewidywalnego. Mimo oczekiwań, raczej nic takiego nie zdarzy się wiosną – to jeszcze nie ta pora, choć „pierwsze jaskółki” zmian migną tu i ówdzie. Tylko jednego jestem pewna na sto procent: choćby ludziska maksymalnie i masowo skracali dystans, romansując wiosną na potęgę, istotnego przyrostu demograficznego nie będzie! Tylu ludzi, ilu już jest, zupełnie wystarczy, by święta były wesołe nie tylko w
tym roku.
Czytaj więcej w Akancie