Wieczór
Z szumem lipcowa odleciała burza,
Wkrótce ostatnie chmury w dali zginą.
Z mgieł błękit nieba znowu się wynurza…
Przez las jedziemy błotnistą drożyną.
Powoli ziemię ogarniają mroki.
Zza wzgórza młody miesiąc się wyłonił,
Koń coraz wolniej stawia swoje kroki
I niby struny drgają lejce w dłoni.
Czasem błyskawic wijące się żmije,
Dalekie chmury rozerwą bezgłośnie.
Lekko, swobodnie moje serce bije
I wiatr listowiem szeleści miłośnie.
Chylą się ciężko mokre drzew konary,
Gładko się koła w koleinach toczą
I z pól szerokich wznoszą się opary
Ku niebu, mgiełką lekką i przezroczą…
Jak nigdy dotąd, czuję właśnie teraz,
Że jestem częścią swobodnej przyrody!
W niej żyję, razem z nią będę umierać…
W sercu pokory wiele – i swobody.