Emanuela Czeladka jest młodą poetką, która w swojej twórczości skupia się na obserwowaniu innych ludzi.
Interesują ją relacje między poszczególnymi osobami, przenikanie i oddziaływanie na siebie. Człowiek podobno jest stworzony do funkcjonowania w tłumie. Gdy jesteśmy mali, towarzystwo drugiego człowieka jest nam potrzebne do prawidłowego rozwoju układu nerwowego. Nie tyle jedzenie i picie jest ważne, konieczne są emocje i uczucia, którymi obdarowują nas rodzice. Oni na początku, często nieświadomie, uczą nas jak sobie z nimi radzić. Pokazują, co jest dobre a co złe.
Mijając jakąś osobę na ulicy, nie zastanawiamy się nad jej problemami. Jesteśmy daleko, przedzieleni warstwami swojej i obcej skóry, zatopieni w niewidzialnym, choć życiodajnym powietrzu.
Zastanówmy się jednak, kiedy zaczniemy prawdziwie współodczuwać? Czy wystarczy zdjąć własną skórę, by dotknąć? Pozbawić się tej sztucznej wzniosłości, górnolotnych słów i gestów, patetycznych frazesów? Czy wystarczy zwyczajnie trwać, by być ważnym dla drugiego człowieka?
„ludzie w tłumie są koloru wybroczyn” Na drugiego człowieka można mieć nawet alergię. Jego towarzystwo może zabierać radość, może powoli zabijać. Pełno wokół jest tak zwanych wampirów energetycznych, kradnących chęć do życia.
Obce osoby często wyrabiają sobie o nas zdanie na podstawie zdań wyrwanych z kontekstu. Piszą nam biografię pewni w swoją nieomylność. W tym świecie, w którym inni wiedzą o nas niekiedy więcej niż my sami, jak żyć i nie zwariować? Niektórzy potrafią się dostosować „pociągając się za skórę, która napięta natychmiast dopasowuje swój kształt do obcych wyobrażeń.”
Emanuela pisze o emocjach. Pisze w pierwszej osobie i czytając wiersze poetki wydaje się nam, że czytamy pamiętnik. Składa się on z wydawałoby się luźno ułożonych spostrzeżeń. Jednak w utworze pt. ”Bez skóry” wszystko dąży do tego najważniejszego stwierdzenia, będącego klamrą i podsumowaniem: „byłam tłumem”. Podmiot liryczny z kontaktu z wulkanem obcych, ludzkich myśli wychodzi pobrudzony, skażony, jest w kolorze wybroczyn. Nie da przecież w życiu być tak do końca sobą. Śmieszą telewizyjne teleturnieje, w których jurorzy zachęcają właśnie do uwolnienia siebie. Przecież już sama konwencja medialnego teleturnieju powoduje, że człowiek gra, przyjmuje jakąś skórę, powłokę, maskę. Wszystko jest umowne i od nas tylko zależy, czy się nie pogubimy.
Od dziecka dopasowujemy się do obcych wyobrażeń. Można się wywyższać, udawać, że jest się ponad to. Jednak raczej prędzej niż później każdy stwierdza, że nie da się długo żyć poza systemem. Każde wybicie się w górę, lot ponad tą szarą masą tłumu, pozbawia nas czegoś bardzo ważnego. „(…) a każdy skok w górę pozbawiał mnie kawałka ciała (…)”.
Poezja Emanueli jest poezją duszy. Liryczne ja jest mocno zaznaczone i do niego wszystko się odnosi. We współczesnej poezji nie jest to modne. Tworzy się teraz wiersze albo coś opisujące albo będące zlepkiem rozedrganych myśli. Marta Podgórnik stwierdziła, na warsztatach literackich, że utwory z choć trochę zaznaczonym „ja”, są zwyczajnie złe.
Cóż Pani Marto, w Pani lepszych wierszach, jak np. w „Szczegółowa mapa” podmiot liryczny jest w pierwszej osobie. Może właśnie dlatego, ten utwór jest bardziej autentyczny, mniej plastikowy i nie zrobiony jakby na siłę.
W poezji Emanueli trudno szukać trywialności Tkaczyszyna-Dyckiego, jego szkolnych obrazów poetyckich i dadaistycznych morałów. Poetka przeżywa, to czuć w każdym wersie. Nie musimy zastanawiać się, czy poeta robi z nas sobie wała, wystawia nas na próbę albo czy zwyczajnie z nas kpi, jak u Justyny Bargielskiej. Oczywiście, Emanuela jest młodym twórcą. Ona uczy się jeszcze, ale na pewno nie uczy się swoich emocji jak M. Słomczyński w tomiku „Dwupłat”. Poetka jest naturalna w swoich emocjach.
Myślę, że właśnie o to chodzi we współczesnej poezji. Językiem naszej epoki pokazać wnętrze teraz żyjącego człowieka. Emanuela nie boi się eksperymentować językowo: "trzymałam w dłoniach rzęsy by nie wychodziły mi garściami” albo „życie układało się na płytach chodników co i rusz tężało wycinając mnie z fragmentu tła”. Nie boi się również pisać na tematy ważne i żywe jak alienacja, wyobcowanie i brak międzyludzkiej więzi. Prawdziwa sztuka, mimo że zanurzona w świecie jej autora, musi odnosić się do emocji odbiorcy, by nie być zwyczajnie „tworem tylko dla siebie”. Prawdziwą sztuką również jest, jako twórca, bycie autentycznym. Czytając takie wiersze jak opisywany „Napływ”, można mieć nadzieję, że młoda polska poezja na początku dwudziestego pierwszego wieku ma się dobrze.
Emanuela Czeladka
napływ
ludzie w tłumie byli w kolorze wybroczyn przełazili przez siebie pociągając się za
skórę która napięta natychmiast dopasowywała swój kształt do ich wyobrażeń
podparta łokciami patrzyłam na nich z góry włosy wystawały poza parapet a może
cała byłam już prawie na zewnątrz
w oczy piekło słońce zmuszało do zamknięcia powiek trzymałam w dłoniach rzęsy by
nie wychodziły mi garściami życie układało się na płytach chodników co i rusz tężało
wycinając mnie z fragmentu tła pod nogami skrzył topiony asfalt stawiałam stopy na
kostkach leciutko delikatnie jak na puentach a każdy skok w górę pozbawiał mnie
kawałka ciała byłam tłumem