Kartki uginające się pod ciężarem słów, wielogłosowe, szeleszczące niespokojnie. Próbujące ostudzić niepokój niecierpliwym wachlowaniem się okładkami – niczym papierowym wachlarzem.
Cielska wierszy, organizmy prozy, korpusy esejów, długie spisy mniej lub bardziej znanych nazwisk, czasami biogramy, zdjęcia autorów. Mało tam ciszy, jest raczej gwar tłoczących się, przepychających pomiędzy sobą słów, rwetes znaków interpunkcyjnych. Antologie, almanachy – bo o nich mowa, pomimo stanu czytelnictwa w naszym kraju na poziomie 42 procent (dane na rok 2020), wciąż pojawiają się na rodzimym rynku wydawniczym. Czy to demon nadmiernego optymizmu szepce wydawcom do ucha, że warto inwestować w te publikacje o niewielkim przecież zasięgu i nakładzie? Sprzedają się przede wszystkim popularne kryminały i fantastyka uznanych pisarzy. Antologie? Al… alnachy, alma… Można na tym słowie skręcić język. A co te wyrazy właściwie znaczą?
Według trzytomowego „Słownika języka polskiego PWN” pod redakcją Mieczysława Szymczaka (Warszawa, 1982), antologia (z języka greckiego) - to zbiór utworów lub ich fragmentów, powiązanych wspólną tematyką albo należących do jednego gatunku literackiego, do jednego okresu, zwykle też wybranych z twórczości różnych autorów. Słownik podaje też dwa przykłady antologii: „Antologia poezji XIX wieku” i „Antologia noweli polskiej”. Z kolei jako almanach klasyfikuje publikację, zwykle periodyczną, zawierającą utwory różnych pisarzy. Dawniej almanachem nazywano także kalendarz, zawierający artykuły, drobne utwory o charakterze literackim, wszelkiego typu porady. Czytelnik dowiaduje się, iż można w almanachu coś ogłosić lub drukować. Funkcjonuje też dość ciekawe pojęcie „almanachu gotajskiego” – czyli rocznika wydrukowanego w Gotha, zawierającego wiadomości dotyczące biografii i genealogii rodzin panujących, arystokracji, dyplomatów oraz informacje ekonomiczne i polityczne. W „Słowniku wyrazów obcych PWN” pod redakcją Jana Tokarskiego (Warszawa 1971) – przeczytać możemy, iż antologia to wyraz średniowiecznołaciński – amanachus, być może z greckiego – alemenichiaká(z koptyjskiego). Ma dwa znaczenia – w pierwszym: w średniowieczu był to kalendarz z astronomicznymi lub astrologicznymi informacjami. W drugim znaczeniu – już nam znanym, to zbiór utworów literackich różnych współczesnych sobie autorów. Słownik ów wyjaśnia także oczywiście znaczenie słowa antologia – z greckiego anthología:to zbiór utworów (jednego gatunku, z jednego okresu itp.), wybranych z twórczości różnych autorów. Ową definicję niejako uzupełnia objaśnienie wyrazu, pochodzące ze „Słownika wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych” Władysława Kopalińskiego (Warszawa, 1968), w którym dowiadujemy się, że antologia to także rodzaj wypisów, a słówko anthologíaoznacza dokładnie „zbieranie kwiatów” (ánthos – kwiat). Przy okazji poznać możemy także wyjaśnienie wyrazu almanach, rozumianego jako rocznik zawierający artykuły z określonej dziedziny nauki albo sztuki; rodzaj corocznego ukazującego się zbioru informacji, zwłaszcza o faktach, wydarzeniach lat ubiegłych (zazwyczaj z kalendarzem na rok przyszły); to również antologia zawierająca utwory różnych pisarzy, powstałe w jakimś okresie czasu. Władysław Kopaliński powołuje się tutaj na wspomniany już almanach gotajski – precyzyjniej wyjaśnia, iż to rocznik wydawany od roku 1764 w Gotha w Niemczech, zawierający biografię i genealogię domów panujących, arystokracji europejskiej, spisy dyplomatów oraz informacje ekonomiczne i polityczne. Wnikliwy czytelnik może także dowiedzieć się, że w tłumaczeniu ze średniowiecznej łaciny – to zbiór przepowiedni (na przykład pogody).
Bądźmy jednak szczerzy: przeciętny mieszkaniec naszego kraju, o ile jeszcze rozumie pojęcie antologii, zwykle ma problem ze zrozumieniem wyrazu almanach. Niejednokrotnie spotykałam się ze zdumieniem w oczach większości osób, nie związanych ze światem literatury, którzy słyszeli w moich ustach owo słowo. Panika? Owszem. Konsternacja? Oczywiście. W końcu musieli z pewnym zażenowaniem wyznać, że nie znają takiego wyrazu. Mam względem nich wiele wyrozumiałości, gdyż i ja po raz pierwszy poznałam to słowo we wczesnej młodości, gdy mój tekst prozatorski miał zostać po raz pierwszy w życiu opublikowany właśnie w okolicznościowym almanachu poznańskiego Klubu Literackiego Centry Kultury Zamek. Dziś, pomimo wszechobecności wiadomości online i w związku z tym łatwiejszego dostępu do informacji wszelakich, z właściwie każdej dziedziny życia, słowo to nadal otoczone jest panierką niepoznania. Cóż, to w pewien sposób tłumaczy dlaczego tak trudno wszelkiego typu antologiom i almanachom przebić się na rynku wydawniczym. Zresztą… Czy w ogóle podejmują jakąkolwiek próbę pokonania zasieków wydawniczych? Przecież w zasadzie rzadko kiedy próbują stanąć na miejskich półkach. A jeśli już się tam pojawiają – robią to jakoś dyskretnie, cichaczem, nieśmiało. Starają się swoimi kształtami nie zajmować zbyt wiele miejsca, nie wypychać z wąskiej, bibliotecznej półki innych tomów - wydaje się im, że bardziej nobliwych i godnych promocji, choćby wizualnej. Nie rozpychają się na boki, nie stroszą kogucio okładek, nie wabią oka potencjalnego czytelnika papuzimi barwami grafiki. Są tak wycofane, że zwykle nie dosięga ich nie tylko dłoń potencjalnego czytelnika, ale także ręka pani sprzątającej, uzbrojona w szmatkę antystatyczną. Obrastają w kolejne, coraz grubsze warstwy kurzu, żółkną i płowieją. Czasami wydają się mieć właściwości higroskopijne – nasączają się w jakiś tajemniczy sposób wilgocią, a potem puchną, zniekształcają się i marnieją, aż stają się tak powyginane, że jakaś kolejna bibliotekarka, ogarnięta maniacką potrzebą modernizacji zasobów – wynosi je na biblioteczne zaplecze. A stamtąd już prosta i szybka droga wiedzie do wiecznej nicości. Tam na odrzucone, zapomniane przez czytelników książki czeka tylko potwór przemiału, płacz i zgrzytanie… kartek. Wzgardzone dusze almanachów czy antologii unoszą się jeszcze przez jakiś czas nad rozlanymi kożuchami ziemskich kontynentów, majaczą gdzieś w najwyższych partiach stratosfery, błąkają się po miejscach bagiennych i odludnych, a potem trafiają do maszyny w rodzaju Wielkiego Pochłaniacza Słów.
Choć wiemy, że ludzka pamięć działa niczym najdoskonalsza niszczarka, wciąż na nowo próbujemy zapełnić ją kolejnymi obrazami, tekstami, tłustymi i butnymi cielskami myśli, nieomal trzymających w ustach grube cygara oraz drapiących się po wydatnym brzuchu. Ci z nas, którzy wyczuwają u siebie jakiś talent literacki, w których miękkie tkanki mózgu wkręcają się bez końca natrętnie wirujące spirale słów, mogą pokusić się o próbę uwiecznienia plątaniny swych rozmyślań. To twórcy, którzy chcą pozostawić po sobie jakiś ślad dla przyszłych pokoleń, a nie tylko tworzyć dla czytelnika doczesnego. Związani ze stowarzyszeniami, klubami, związkami literackimi, fundacjami. Osoby w każdym wieku i każdej nieomal profesji zawodowej. Znane już w środowisku – nie tylko lokalnym, a także debiutanci. Poeci i prozaicy, reprezentujący każdą płeć lub nie utożsamiający się z żadną ze znanych. Utalentowani, ale i bezkrytyczni grafomani, których kolejne zdania boleśnie tatuują rozczarowane kartki. Są i zwycięzcy mniej lub bardziej znanych konkursów literackich – ogólnopolskich, powiatowych, wojewódzkich, miejskich, wiejskich, środowiskowych. Nagrodą dla tych wszystkich pasjonatów ciosania słów z topornej materii nicości jest właśnie wydanie almanachu czy okazjonalnej antologii. Niektóre z tych wydawnictw są zresztą na znakomitym poziomie. Dopracowane graficznie, dopieszczone przez redaktorów stylistycznie i językowo. Takie „literackie cacuszka”. Owszem, czasami ich wydaniu towarzyszy promocja – przez chwilę media pokazują, chwalą, poklepują autorów po mądrych główkach, ach jak mądrych! Docenieni autorzy kraśnieją z dumy, dzielą się linkami na temat wydarzenia ze znajomymi na portalach społecznościowych. Może nawet jakiś recenzent zlituje się nad dziełkiem (lub zostanie do tego przymuszony miękką perswazją bezsłowną redaktora groźnego) i napisze kilka słów. A potem wielka cisza. Książka wpada we wspomniany przeze mnie Wielki Pochłaniacz Słów i znika ze świadomości czytelników. Także tych potencjalnych. Dlaczego? Gdyż antologii, almanachówczęsto nigdzie po imprezie promocyjnej nie można dostać, kupić, wypożyczyć. Zdematerializowały się w czasie prezentacji medialnej? Ten i ów autor może próbuje jeszcze sprzedać je w pewnych znanych nam wszystkim serwisach internetowych, ale dość szybko rezygnuje. Może upchnie je jeszcze jako prezent po rodzinie, ofiaruje jako dar na charytatywny kiermasz, fant na lokalny festyn. Stąd i taki paradoks: twórca może mieć na koncie dziesiątki almanachów czy antologii, w których jego wiersze, eseje lub proza były publikowane – a tak naprawdę być osobą całkowicie nieznaną szerszemu gronu krajowych czytelników. No tak, są bowiem i odważni recenzenci, dziennikarze, wszelkiej maści artyści, którzy „recenzują” książkę.. kompletnym jej ignorowaniem. Wybierają milczenie. Tak robiła na przykład Agnieszka Osiecka. W książce „Czytadła. Gawęda o lekturach” (Prószyński i S-ka, Warszawa 2010), pisała z właściwym sobie poczuciem humoru: Wyszło ostatnio sporo antologii, rozmaite wiersze biesiadne i tym podobne, i podrzucają mi to znajomi do przeczytania lub zrecenzowania, ale ja ani-ani, bo nie cierpię antologii. Dlaczego, jeśli mam ochotę zjeść ciastko z dziurką, to mam zakąszać śledziem z musztardą?Może jednak są i tacy, którzy cenią sobie w tekstach dziwne kombinacje smakowe, doszukując się w nich czegoś na wzór piątego smaku umami? Jednak muszą liczyć się z tym, że napotkają spory problem. Dokopanie się bowiem do starych, zapomnianych przez świat, archiwalnych almanachów bywa często niemożliwe. Może więc na stronach wydzielonych w internetowej przestrzeni, powinny istnieć spisy wszystkich ukazujących się almanachów i antologii? Może powinny zostać tam również zarchiwizowane i zdigitalizowane te, które już się ukazały? Benedyktyńska byłaby to praca, ale może warto ją podjąć? Może to byłaby dla twórców świetna nauka czego… nie pisać? W końcu jak poucza słynna łacińska maksyma: bene facit, qui ex aliorumerroribussibi exemplum sumit(dobrze czyni ten, kto uczy się na cudzych błędach). A może w rzeczywistości XXI wieku almanachy czy antologie w ogóle nie powinny być wydawane? Może to przeżytek, generujący dla wydawcy tylko wysokie koszty, masę dodatkowych zmarszczek i ataki okresowej depresji? Są szansą dla autorów czy papierowym (lecz spełniającym swoją rolę) - gwoździem do trumny wydawcy? Oto wypowiedź kilku twórców słowa, artystów i czytelników,dzielących się przemyśleniami na ten temat.
Jerzy Grupiński, poeta, krytyk literacki, animator kultury, edytor. Moje doświadczenia z almanachami, antologiami dzieją się na czerech płaszczyznach. Pierwsza z nich to - czytelnicza. Antologii, almanachów często nie czyta się w całości, od deski do deski, ale przegląda, kartkuje, niczym zapiski giełdowe z nazwiskami twórców. Oczywiście, są poeci, pisarze, których twórczość się śledzi, obserwuje. I ja mam takich wybranych, których dorobek jest dla mnie interesujący – to ich nowych publikacji szukam w tego typu wydawnictwach. Druga płaszczyzna doświadczeń to praca redakcyjna, moje działania w roli redaktora takich książek. Tu wspomnę o trzech wydanych przez nasz poznański Klub Literacki (z ponad 50-letnią tradycją) antologiach. Pierwsza z nich to „Arka” (2005) – dwa tomy (osobno poezji i prozy), opublikowane przez Centrum Kultury Poznania Zamek. Wyboru tekstów dokonałem wraz z Barbarą Kęcińską-Lempką. Wśród nich były wspominki oraz dokumentacja klubowa. Za ten almanach otrzymałem w roku 2005 Nagrodę Międzynarodowego Centrum Poezji, Przekładu i Prac Badawczych w Hongkongu. Almanach, „Na końcu świata albo języka” (2011) z 35 autorami, wydany został wydany w Centrum Kultury Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej „Dąbrówka”, przy współpracy z Jolantą i Stanisławem Szwarcami. Kolejna antologia środowiska, wraz z dokumentacją archiwalną – „Daję Słowo” (Wydawnictwo FONT 2020), związana była z jubileuszem 50-lecia istnienia Klubu Literackiego, który założyłem w poznańskim Zamku w roku 1970. Ta książka wydana została przy współpracy poetki Łucji Dudzińskiej. Trzecia płaszczyzna doświadczeń to rola autora, uczestnika. Pamiętam szczególnie o dwóch almanachach, w których miałem szansę zaistnieć. Pierwszy z nich – „Malowanie w przestrzeni”, Almanach Poetów Ziemi Koszalińskiej, został wydany w roku 1970 przez Wydawnictwo Poznańskie pod redakcją Anny Kamieńskiej. Przy okazji podzielę się anegdotą. Bardzo wówczas chciałem poznać osobiście tę autorkę. Dowiedziałem się od Łucji Danielewskiej o ich spotkaniu w Warszawie. Pomimo, że był to środek wyjątkowo ciężkiej zimy, udało mi się kupić w kwiaciarni kwitnące gałązki białego bzu. Dumny z tego wyczynu, podarowałem je Annie Kamieńskiej i Łucji w jednej z kawiarń. Pani Anna na mnie smutno spojrzała i wyszeptała: „Tak, to pan… Szkoda, że jest pan katastrofistą…”. Cóż, bynajmniej się nie zmartwiłem taką oceną swojej twórczości, wręcz przeciwnie, byłem zadowolony, że moja poezja da się przypisać do jakiegoś znanego nurtu literackiego. A katastrofistą nigdy się nie czułem. Drugim ważnym almanachem, w którym publikowałem był „Almanach Literacki KKMP”, czyli Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy, wydany także w roku 1970 przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą. Ostatnią, czwartą płaszczyzną, związaną z doświadczeniami – jest płaszczyzna recenzencka. Bywam zapraszany do roli recenzenta takich wydawnictw. We wrześniowym numerze „Akantu” (2021) ukazało się moje omówienie firmowego almanachu „Spiętrzenie” („A imię jego – jej trzydzieści i trzy”), wydanego z okazji ukazania się ponad 300 numerów ogólnopolskiego miesięcznika literackiego. Pisałem ostro, po ryzykancku, ale… nikt się nie odezwał. Dlaczego? To po co ja to pisałem? Szczególnie cenię sobie almanachy o tematyce regionalnej, na przykład ten wielokrotnie wznawiany, a wydany pod redakcją Ryszarda Daneckiego – „Pozdrawiam moje miasto” (Wydawnictwo Poznańskie). Bardzo wartościowym jest almanach „Pieśni i pejzaże” (1981) na temat Wielkopolski (redakcja Józef Ratajczak), z mocną podbudową historyczną, bo sięgający do najstarszych utworów, w tym między innymi renesansu i baroku. Poczułem się zaszczycony, że zaproszono mnie do tego właśnie wydawnictwa. Cenną inicjatywą było „Wynikanie” (1959) Grupy Literackiej „Wierzbak”. Zawsze będę stał na stanowisku, że jest sens wydawania wszelkiego typu almanachów i antologii, dokumentujących dorobek literacki danego środowiska czy grupy twórczej. Zawsze jest sens pisania i wydawania - szczególnie, gdy almanachy są dotowane zewnętrznie. Wówczas to do publikacji wybiera się przede wszystkim najlepsze, najbardziej wartościowe teksty. W sytuacji, gdy autorzy sami wpłacą składkę na opublikowanie książki, niestety, zdarzają się teksty grafomańskie, bo redaktor często nie ingeruje w skład autorów publikacji i jakość ich tekstów. Wciąż pamiętam te emocje, które mną targały, gdy moja poezja ukazała się w antologiach czy almanachach. Także i obecnie takie wydawnictwa dają – szczególnie młodym, szansę na promocję, wyrobienie sobie nazwiska, pozycji w świecie literackim.
Anna Bednarczuk, artystka (gobelin artystyczny i malarstwo), czytelniczka. Nie wyobrażam sobie świata bez książek. Zawsze zabieram coś do czytania, szczególnie w długą podróż pociągiem. To znakomity moment, by nadrobić zaległości w ciekawych publikacjach. Przez całe życie wiele czytałam, ale obecnie z racji wieku najczęściej zagłębiam się w słowa Pisma Świętego. Choć także staram się przedrzeć przez trudną przecież poezję Czesława Miłosza. Przy każdy wierszu zastanawiam się, gdzie mógł powstać, w jakim czasie, jaki jest jego kontekst kulturowy. Odkładam go znużona, ale on wciąż mnie przyciąga. Tak działa na odbiorcę dobra literatura. Osobowości twórcze, kreatywne, które publikują w almanachach czy antologiach, mają zwykle coś ważnego, ciekawego do powiedzenia otaczającemu światu, chcą też, by środowisko słyszało ich głos, myśli. Przepełnia je takie pragnienie, które musi znaleźć twórcze ujście. Dobrze, że dostają szansę na publikację swojego dorobku, choćby jeszcze był nawet niedoskonały. Wierzę, że z każdym kolejnym almanachem, antologią – na przykład pokonkursową, ich teksty będą coraz lepsze warsztatowo, pełniejsze. Ci autorzy to nie muszą być zawsze młodzi ludzie – także osoby w średnim wieku czy starsze mogą pisać inspirujące wiersze, opowiadania. Myślę, że te wydawnictwa powinny być rozdawane wśród potencjalnych czytelników za darmo, wówczas więcej osób by je przeczytało. Nie każdego stać na kupowanie literatury, a już szczególnie publikacji z autorami, o których niewielu jeszcze słyszało. Przecież jest to pewne ryzyko – poezja może mi się nie spodobać, tekst prozatorski może do mnie nie przemawiać. Spodziewam się, że almanachy tego typu czy antologie – częściej będą dostępne w bibliotekach. Oczywiście publikacje takie powinny dostawać wsparcie finansowe ze strony organów państwa, jakieś dotacje, dopłaty. I być potem szeroko reklamowane w mediach. Chętnie poszłabym w wolnym czasie na spotkanie, na którym taki almanach czy antologia byłyby prezentowane. Bardzo by mnie interesowały wypowiedzi tych czasami początkujących twórców, ich sposób odbioru świata.
Wanda Boguszewska, artystka malarka, czytelniczka: Oczywiście, żewydawanie wartościowych książek ma sens także w czasach nam współczesnych. Tym samym uważam, że warto wciąż wydawać ciekawe, dobrze skomponowane tematycznie i rodzajowo almanachy oraz antologie twórców młodszego i starszego pokolenia, poetów i pisarzy. Jak najbardziej w wersji papierowej, nic nie zastąpi takiej książki. Takie wydawnictwo można potrzymać w ręku, sięgnąć po nie na półkę, zatrzymać wzrok na szacie graficznej (byle tylko nie była rodzajem pstrokacizny). Zwracam dużą uwagę na stronę wizualną książek – okładka musi zawsze w jakiś sposób wprowadzać w sens prezentowanych w publikacji treści. Jest przecież często tym elementem, który jako pierwszy skłania nas do tego, byśmy po daną książkę sięgnęli. E-booki z almanachami, antologiami? Są płaskie, istnieją tylko na powierzchni ekranu. Musimy zdawać sobie sprawę, że są wciąż ludzie, którzy decydują się na bezpośredni, subtelny kontakt z książką. Chcą ją poczuć, zważyć w dłoniach, powąchać papier. W moim odczuciu, wydawnictwa tego typu powinny otrzymywać subwencje ze strony państwa, państwowych instytucji kulturalnych. Dodatkowo publikujący tam artyści winni otrzymać jakieś wynagrodzenie, chociażby symboliczne. Myślę, że najlepsi z nich mogliby być dalej promowani, obdarowani stypendiami. Warto, by pomyśleć o ogólnopolskiej promocji tych nowych lub mniej znanych nazwisk, by jak najwięcej czytelników mogło poznać ich twórczość. Taka dobra promocja to na przykład przygotowanie imprez, spotkań literackich z ich udziałem, wywiady, rozmowy w przestrzeni radia czy telewizji, także oczywiście wykorzystanie kanałów internetowych. Ale reklamowanie poetów czy prozaików tylko tych dobrze rokujących, wybranych, mających coś ciekawego do powiedzenia. Almanachy, antologie powinny być sprzedawane, gdyż czytelnik – choć ciężko mi to powiedzieć – bardziej ceni jednak te książki, za które zapłacił. Wydał pieniądze, a więc poczuwa się do tego, by książkę przeczytać, zastanowić się nad nią. Z drugiej strony wydawnictwa te spodziewam się także widzieć częściej na półkach ogólnodostępnych bibliotek. Nie każdego przecież stać na to, by regularnie kupować nowe publikacje, śledzić rynek wydawniczy. Zawsze chętnie sięgam po almanachy, ale oczywiście tylko wtedy, gdy uda mi się do nich dotrzeć, co nie zawsze jest takie łatwe.
Małgorzata Kaszuba, czytelniczka. Jako czytelniczka wybieram zwykle książki jednego autora. Łatwo mi wówczas utrzymać podczas czytania koncentrację, gdy śledzę książkowe wątki. Jak dotąd nie zdecydowałam się na czytanie almanachów i antologii różnych poetów czy prozaików. Musiałabym wówczas przeskakiwać z historii w historię i trudno byłoby mi się skupić na czytanych treściach. Na co dzień decyduję się na lekturę książek monotematycznych, pojedynczych twórców. Mam kilku swoich ulubieńców i to ich książek poszukuję w bibliotekach (bo właśnie z tego źródła czerpię książki do czytania), dyskutuję o nich w gronie znajomych – podczas spotkań osobistych lub w mediach społecznościowych. Jako czytelniczka silnie ukierunkowana tematyką i stylem książek, nie planuję sięgać po wydawnictwa w formie antologii czy almanachów, choćby nie wiem jak ciekawe. Myślę, że czytelników, które myślą podobnie do mnie – jest więcej. Czytamy inne książki, poszukujemy w nich jednolitej, dobrej historii. Z drugiej strony rozumiem autorów, którzy publikują w takich miejscach. To dla nich szansa na wyjście ze swoją twórczością ku czytelnikom, zabłyśnięcie na gruncie literackim czy nawet towarzyskim. Z pewnością są i czytelnicy, którzy cenią sobie takie wydawnictwa. Jest ich jednak moim zdaniem mniejszość.
Agnieszka Mąkinia, poetka. W dobie nowoczesnych technologii i prób zastąpienia człowieka przez maszyny, pojawia się tęsknota za żywym słowem, bo to ono jest atrybutem człowieczeństwa. Dlatego, by zapobiec dehumanizacji, uwrażliwiać ludzi, zwłaszcza młodych, na wiersz oraz prozę warto wydawać almanachy i publikacje pokonkursowe. Dokumentują one dokonania uczestników, są źródłem interesujących utworów, a dla autorów nobilitującą publikacją. Przy czym wydaje mi się, że lepsze do czytania i refleksji są książki monogatunkowe, zatem osobiście nie mieszałabym poezji i prozy w jednym wydaniu. Z podobnych przyczyn nie należy zaprzestawać publikacji antologii mniej czy bardziej znanych autorów. Dla nich każda taka książka to sukces, gdyż nazwisko idzie wświat i jest to przyczynek do dorobku, nawet jeśli często w tym niewymiernym aspekcie, gdyż dziś, by zarabiać na literaturze, to trzeba mieć markę. Ale nawet dla tych uznanych twórców umieszczenie utworu w antologii może być ważne, bo to wszakże przyczynek do biogramu. Poza tym to właśnie książki przejdą do historii, staną się świadkiem dokonań ludzi swojego czasu, bo trudno zaufać rzeczywistości wirtualnej i technologiom, które mogą okazać się zawodne. Ponadto jeśli ograniczymy się do publikacji internetowych, odbierzemy ludziom zainteresowanym słowem możliwość obcowania z książką. Dla niektórych jest to wyjątkowe doświadczenie. Są tacy, dla których już sam zapach nowej książki jest stymulujący i ważny. Zatem choćby dla takiej, może niezbyt licznej grupy pasjonatów – warto. Wiadomo, że wszelka działalność generuje koszty, zatem jakie mogłoby być źródło finansowania takich wydawnictw? Uważam, że najlepiej by było, aby znalazły się fundusze z miast i gmin, w których organizowane są konkursy literackie. Natomiast odnośnie do wydawnictw zbiorowych autorów, to w końcu rząd deklarował zwiększenie nakładów na kulturę, zatem może uderzyć w tą stronę? Trudno powiedzieć tak zdecydowanie… Reasumując, obecnie nie można zaprzestać wydawania antologii, które są zawsze pewnym krokiem w biografii publikowanych twórców i źródłem wartościowych tekstów literackich, a w przyszłości będą świadkami swoich czasów. Dzięki nim słowo przetrwa.
Kazimiera Mrugała, czytelniczka. Czy ma sens wydawanie antologii czy almanachów poetyckich i prozatorskich? Można na to pytanie odpowiedzieć dwojako. Z punktu widzenia autorów - jest to szansa na publikację, promowanie na forum publicznym swojej twórczości. Z drugiej strony – wydawnictwa publikując almanachy czy antologie, generują przecież wysokie wydatki. Nie mogą liczyć na to, że te pieniądze się zwrócą. Stąd tak ważne jest, by wydawcy tego rodzaju książek otrzymywali od państwa dotacje, jakieś realne wsparcie finansowe. Być może wówczas zwiększyła by się ich liczba, a czytelnicy dostaliby do wyboru większą liczbę cennych, innowacyjnych wydawnictw. Czy jednak almanachy, antologie mają szansę przebić się do świadomości większości czytelników? To niestety jest moim zdaniem obecnie niemożliwe. Poziom czytelnictwa w naszym kraju jest przede wszystkim za niski, wciąż niewiele osób czyta. Z kolei te osoby, które decydują się na jakąś lekturę, mają do wyboru dość interesującą ofertę wydawniczą znanych i lubianych twórców. To pewne nazwiska poetów czy pisarzy, które są gwarantem dobrej jakości treści. Jeśli czytelnik miałby sięgnąć po almanach czy antologię nieznanych, początkujących twórców – czy też wartościowych, ale niszowych, musi przecież wyjść ze swojej strefy komfortu. To ryzyko, przecież książka może mu się nie spodobać. A gdyby jeszcze wcześniej za nią zapłacił – były wyraźnie rozczarowany. Owszem, raz mógłby się tak dać nabrać, ale już po raz kolejny być może by się takimi publikacjami nie zainteresował. Oczywiście mogłoby być i tak, że treść almanachu przyniosła by mu ze sobą wiele doznań artystycznych. Wówczas istniałaby możliwość, że jeszcze będzie poszukiwał kolejnych antologii, almanachów. Trzeba też spojrzeć na takie wydawnictwa pod kątem autorów, którzy się w nich pojawiają. Taka książkowa, papierowa publikacja daje im na pewno wielką satysfakcję, zaspokaja swoistą potrzebę duchową, jakiś ich wewnętrzny głód. Karmi też w pewien sposób ich ego. Autorzy powinni się jednak dostosowywać do zmieniających się czasów i pamiętać o wielokierunkowości swojego rozwoju. Choćby nawet oczekiwali wyłącznie antologii, almanachów papierowych, nie mogą rezygnować też na przykład w prezentacji w przestrzeni internetowej. Oczywiście zdarzyło mi się sięgać po lekturę almanachów czy antologii, szczególnie zawierających prozę, ale czytałam te wydawnictwa fragmentarycznie, wyrywkowo. Łatwiej czytać przecież książki jednowątkowe, jeśli dana historia „ciągnie się” przez kilkaset stron, niż ciągle przeskakiwać z jednego stylu pisania autora na drugi, z wiersza na opowiadanie.