Nawet najbardziej kruche, wątłe słowo może być schronieniem, bunkrem, w którym człowiek szuka kryjówki przed atakującą go rzeczywistością, czy też jawą okropieństw, których nie potrafi psychicznie udźwignąć. Pod linijki tekstu można wsunąć swoje lęki, obawy, niepokoje, owijając się wyrazami jak polem siłowym.
Poezja - szczególnie w czasie wojny, nadaje się do budowania z niej bezpiecznego azylu przed toksyczną doczesnością. Wojciech Banach nazywa ją nawet „śmierciochronem”: Ze strachu / może trochę z nadziei / wymyśliliśmy sobie / śmierciochron / (…) / pomagał nam uwierzyć / w magię / zapisywania i odczytywania / znaków / w sens słowa / trwałość znaczenia („Poezja – próba definicji”). Nawet, gdy nie wszyscy twórcy przeżyją traumatyczne doświadczenia, na przykład wojnę, mogą przecież jednak liczyć na rodzaj nieśmiertelności, zaklętej na kartkach swoich książek: (…) dalej umieramy / pewni wieczności z naszym udziałem (Wojciech Banach, „Poezja – próba definicji”). Słowo jest pomostem łączącym normalność z szaleństwem, odwagę ze strachem, życie z niebytem. Pociesza, koi i zawsze niesie choć najlżejsze tchnienie nadziei.
Ów specyficzny schron w kojącym słowie szczególnie potrzebny jest każdemu wrażliwemu istnieniu po 24 lutym tego roku, gdy Federacja Rosyjska wkroczyła na terytorium Ukrainy. Choć nazywała swoje działania „specjalną operacją wojskową” - Europa, a wraz z nią i reszta świata, od początku nie ma wątpliwości: to wojna. Straszliwe to słowo nie może w żadnej mierze pełnić roli „śmierciochronu”, więc świat literatury postanowił zbudować nowe schrony w naprędce tworzonej poezji czy tekstach prozatorskich. Powstało w naszym kraju co najmniej kilka zbiorów dzieł literackich, których tematyka dotyczy inwazji Rosji na Ukrainę. Stefan Pastuszewski tłumaczy to zjawisko tak: Poeci polscy, jakby chcieli coś zrekompensować, wyrazić szacunek walczącym, włączyć się jakimś czynem, choćby tylko słownym (…). I oczywiście także - zbudować z kart poezji kolejny, mocny „śmierciochron”. Takie też z pewnością zamierzenie przyświecało pomysłodawcom dwujęzycznego, polsko-ukraińskiego almanachu „Muzy nad Brdą i Dnieprem”, opublikowanego w roku 2022 przez Instytut Wydawniczy „Świadectwo” w Bydgoszczy.
Almanach – jak pisze we wstępie Stefan Pastuszewski, jest jednocześnie dalekim, jak również i bliskim (poprzez swoistą koncepcję i formę), nawiązaniem do dwóch dotychczasowych, wspólnych edycji poetyckich - „Wyszywanka” (1977) i „Zbliżenia” (1978): Istotą tych wydawnictw była nie tylko symultaniczność prezentacji (oryginał i przekład), ale też fakt, że poeci z Bydgoszczy i Czerkas, choć czasem posługiwali się przekładami filologicznymi, tłumaczyli się nawzajem. Sprzyja to wzajemnemu poznawaniu się i zrozumieniu. Mobilizuje do dalszej twórczości. Stefan Pastuszewski przy współpracy Wołodymyra Poliszczuka, jako redaktorzy almanachu, dobierali do druku autorów wywodzących się z dwóch ośrodków regionalnych – Polski i Ukrainy (Bydgoszczy i miasta Czerkasy), które dzieli od siebie ponad tysiąc kilometrów. Oba ośrodki od 13 września 2000 roku połączone są więzami miast partnerskich (wcześniej zaś miast bliźniaczych). Wybrane do almanachu wiersze musiały jednak spełnić pewien warunek: nieść treści aktualne. Nic więc dziwnego, że opublikowane teksty często nawiązują bezpośrednio lub pośrednio do tematyki wojny, nękającej Ukrainę od 24 lutego 2022 roku. Niektóre z utworów zaś cechuje szczególna powaga i wewnętrzne napięcie. W almanachu pojawiły się również wiersze z publikacji roku 1977 i 1978, choć część autorów odeszła od tworzenia poezji, zajmując się raczej publicystyką i dziennikarstwem. Ciekawostką może być spostrzeżenie, iż polscy poeci chętniej sięgali po temat wojny, niż poeci ukraińscy. Być może wynika to ze świadomości, że o wiele łatwiej jest pisać o takiej traumie, pozostając w roli bezpiecznego, oddalonego bezpośrednio od wydarzeń obserwatora. Gdy zaś nasze życie jest zagrożone, w każdej chwili giną bliscy nam ludzie, trudno przekonać umysł do tworzenia wartościowych, głębokich tekstów poetyckich. Muzy najwyraźniej często nie lubią stresu i ciągłego napięcia autorów.
Tłumaczenia wzajemne poezji polskiej i ukraińskiej mają nieomal 250-letnią historię. Jak pisał Hryhorij Koczur, mistrz współczesnego przekładu artystycznego w Ukrainie: Dawna literatura ukraińska (aż do wieku XIX) nie znała przekładu, pominiemy nieliczne wyjątki, we współczesnym rozumieniu tego słowa. Potoczną formą przyswajania literatur obcych była przeróbka, trawestacja, zapożyczenie i adaptacja tematu, nie zaś ścisłe odtworzenie obcojęzycznego tekstu środkami dostępnymi mowie ojczystej. Powód takiego właśnie podejścia do literatur obcych można łatwo wytłumaczyć. Jak dalej wyjaśniał Hryhorij Koczur: (…) nowa literatura ukraińska na gruncie żywego, ludowego, głównie chłopskiego języka dopiero co zaczęła się rozwijać i nawet przy całej malowniczości i świeżości jej zasobów językowych wychodziła mimo wszystko na jaw jej ograniczoność i niedoświadczenie.
Owo trawestacyjne podejście do literatur obcych uległo zmianie w Ukrainie od połowy XIX wieku. Wówczas to, na wzór europejski, zaczęto szanować prawa autorskie twórców. Co ciekawe, więcej przy tym tłumaczono na język ukraiński tekstów poetyckich, niż tych pisanych prozą. Brutalna rusyfikacja prowadzona w latach trzydziestych i czterdziestych XX wieku spowodowała przerwę w rozwoju ukraińskiej literatury narodowej. Część z pisarzy i twórców kultury udała się na emigrację, między innymi do Polski. Spowodowało to, iż w latach 1920-1939 Warszawa uchodziła za centrum życia społeczno – kulturalnego oraz naukowego ukraińskiej emigracji politycznej. W latach trzydziestych działał nawet w Warszawie Ukraiński Instytut Naukowy, a w latach 1933-1939 ukazywało się otwarte na Europę pismo „MY”. Czas II wojny światowej to rozwój poezji patriotycznej, choć pojawiały się i teksty satyryczne, próbujące udźwignąć grozę wojny przy pomocy pewnej dawki humoru. Dopiero po zakończeniu działań wojennych powrócono do literatury w szerszym zakresie, w tym oczywiście przekładów. Niestety, dużą przeszkodą była cenzura, reglamentacja papieru oraz druku, a także specyficzne przywiązanie ukraińskich twórców do wiersza sylabotonicznego. Przywiązanie owo było także pewną przeszkodą w tłumaczeniu tekstów, które trafiły do almanachu „Muzy nad Brdą i Dnieprem”.
W drugiej części książki Stefan Pastuszewski pomieścił wnikliwe opracowanie: „Życie literackie na Ziemi Czerkaskiej”. Czerkasy – miasto partnerskie Bydgoszczy od tylu już lat, łączy się z nazwiskami wielu twórców, na przykład poety i malarza Tarasa Szewczenko, który rozwinął ukraiński język literacki (pisał o wolności, pracował na rzecz odrodzenia narodowego). Ziemia Czerkaska (teren powstałego w roku 1954 Obwodu Czerkaskiego) – kontynuuje w znacznym stopniu życie literackie Średniego Naddnieprza. Ów rejon traktowany jest jako sama sól, geograficzne i duchowe serce ziemi ukraińskiej. Ciekawostką (wiele przy tym tłumaczącą) może być informacja, że w tym rejonie urodził się Bohdan Chmielnicki. Jak przypomina Stefan Pastuszewski, powołując się na dostępne na ten temat materiały, w tamtym czasie: Ukraińcy nie mieli państwa, które jako organizm polityczny spajałoby naród, więc spoiwem stał się czynnik ludowy. Historyczną tożsamość budowała kultura ludowa, stąd i po dziś dzień, nawet na uchodźctwie, bardzo istotne są ludowe hafty, stroje, pieśni, tańce. Stopniowo dopiero zaczął kształtować się ukraiński język literacki. Niestety, istniała też cenzura, która wyjątkowo mocno koncentrowała się przede wszystkim właśnie na tłumaczeniach literackich. Jak twierdził Hryhorij Koczur: O ile objętościowo niewielki tekst można było jeszcze umieścić w gazecie lub czasopiśmie, w almanachu czy zbiorze oryginalnych utworów tłumacza, albo nawet wydać oddzielnie, w kształcie książeczki-motylka – to opublikowanie dużego utworu, na przykład powieści, wiązało się z trudnościami nieraz nieprzezwyciężalnymi.
W drugiej połowie XIX wieku język ukraiński zadomowił się w literaturze, a Ziemia Czerkaska obrodziła w znanych twórców. Byli to między innymi: Iwan Neczuj-Lewycki, Mychajło Starycki, Serhij Jefremow. Oprócz sztuki, angażowali się także w działalność oświatowo-polityczną, dążąc do swoistej emancypacji swojego narodu. Nowe, ukraińskie państwo, powoli zaczęło się kształtować dopiero po rewolucji lutowej roku 1917, a także „ukraińskiej rewolucji” (czas lat 1917-1921, powiązany bezpośrednio z Ukraińską Republiką Ludową) oraz „ukraińskim renesansie” (lata 20. XX wieku). Już po wojnie, w roku 1972, zarejestrowana została – jak czytamy, filia Związku Pisarzy Ukrainy. Najlepszym okresem rozwoju literatury Ziemi Czerkaskiej były lata 70. XX wieku, wówczas też we współpracy z Bydgoszczą, opublikowane zostały wspomniane już almanachy „Wyszywanka” i „Zbliżenia”. Stefan Pastuszewski zauważa, iż choć od przełomu XX i XXI wieku – życie literackie oraz twórczość ulegają atomizacji, jak również polaryzacji, rola literatury w obwodzie Czerkaskim (jak i w całej Ukrainie) wciąż jest ważna, szczególnie, gdy pamięta się o wojnie, trwającej tak naprawdę w zasadzie od 2014 roku: Język i literatura są orężem i znakiem tożsamości wciąż walczącego o swój niezależny byt narodu ukraińskiego.
Biorąc powyższe informacje pod uwagę, almanach „Muzy nad Brdą i Dnieprem” jest także rodzajem takiego oręża słowa, wspierającego ludność ukraińską. Po raz kolejny okazuje się, że owo słowo to także istotny element dodawania siły walczącym, podobnie jak pomoc materialna i usystematyzowane działania charytatywne. Dla podkreślenia zainteresowania polskich poetów wojną w Ukrainie, opublikowano na kartach wydawnictwa przekład wiersza „Ukraina” (z roku 1941), autorstwa Ołesia Honczara, który w dziwny, może wręcz niepokojący sposób, współgra z obecną sytuacją 2022 roku. Choć obie wojny dzieli ponad 80 lat, jakże aktualnie brzmią te słowa: Nie straszne mi mrozy Syberii, / Nie straszne kajdanów tony. / Niech Ukraina uwierzy, / Że bronić ją będą miliony. / Odejdą najeźdźców hordy. / I kłamstwo wszelkie poginie. / Rozwiną się skrzydła młode / Na chwałę, na cześć Ukrainie.
Tak właśnie na cześć Ukrainie, Wojciech Banach, w wierszu „Przechodzący”, przypomina i polskie dzieje wojenne: Wolność mieliśmy we krwi a w sercu sumienie / Transfuzje w zamyśle dystans do obcych (…). Podobnie i w tekście „Ludzie ponumerowani”, gdzie ukazana jest obozowa rzeczywistość jednostki, która z żywego człowieka staje się tylko wyblakłym numerem, wytatuowanym na przedramieniu. Odczłowieczenie zewnętrze powoduje, iż sam byt-numer myśli o sobie, jako o kimś ułomnym, niezdolnym do szczerych uczuć: tylko nie wyobrażaj sobie / że będę cię kochał / już nawet nie pamiętam / co to znaczy („Późna – wczesna wizyta”). Zupełnie inaczej postrzega uczucia poetka Jolanta Baziak, uznając miłość za rodzaj nadprzyrodzonego bagażu, a także nieśmiertelną cząsteczkę. Koją nas jej zapewnienia: to nieprawda / że miłość tleje / ona idzie / z wiatrem / pokoleń. Jednocześnie słyszymy i groźne szepty ostrzeżeń: Śmierć nie ma względu na stworzenia („Litania z modlitwą”); Osieroceni / (…) / (…) tańczą legendę przypadku / w pustce / (…) / z uporem odchodzą / (…) / niepotrzebni niczyjej modlitwie („Litania bez modlitwy”). Dreszcz lęku odczuwamy, gdy przenikają do naszej duszy i takie wersy poetki: (…) / lecz w nas nie ma przestworzy / tylko lodowe szyby / i coraz więcej szczelnych wrót („Utracone”). Kodujemy w umyśle kolejne frazy, które przemawiają silnie do naszej wrażliwości: (…) / na opuszkach palców biały atrament / dojrzewa do / testamentu obecności / nieodwracalne jest możliwe („Istotą skrzydlatą”). Joanna Gładykowska-Rosińska uświadamia sobie, iż w czasie wojennego zamętu najsilniej może boleć… własne istnienie, wciąż biologicznie zagrożone: (…) / jestem, jak najbardziej jestem / tutaj / że aż chowam / myśl tej obecności głębokiej („Przedwojnie”). Z zimnym wyrachowaniem dalej pisze ów wiersz, notuje krwią poległych: ogolone głoski (…) / ryki kancerują słowa / widzieć nie przystoi / najzupełniej znowu / serie będą długie / jak stąd do wieczności. Chwilową ulgę duszy zanurzonej we wszechogarniającą przemoc, przynosi dopiero senne spowolnienie (Julia Honczar, „***”), a także kontemplacja nieświadomej niczego natury.
Między wierszami, w niepewności bytu kołysze się Anatolij Horbiwnenko w wierszu bez tytułu, rozważając codzienne funkcjonowanie w Polsce: Z jednej strony – to wszystko obce / Choć przecież swój jestem! / Do czorta! – prawie w rodzinie. / Obce czy swojskie – trzeba ratować. Tak, należy wspierać działania walczących o niepodległość Ukraińców, a gdy trzeba - przechować ich zalęknioną, drżącą duszę w „śmierciochronie” wyrazu - balsamu. Cóż, skoro czasami ów słowny balsam jest raczej peelingiem, zdzierającym najwrażliwszy naskórek: Nie rozumieją / że nie ma powrotu do tego co znane (Grzegorz Jerzy Grzmot-Bilski, „Krzysztof Kolumb po buncie marynarzy”). Słyszymy też przestrogę przed wolnością bez granic i Boga: (…) Bóg umarł / potęga tych słów / wykoleiła świat / wygasły małe i duże świecidła / zatłoczona nicość / czarowała licznymi mirażami / błazny w przebraniu nadludzi / afirmowały życie (Grzegorz Jerzy Grzmot-Bilski, „Bóg żyje”). Choć wcześniej noc, ze swoimi tancerkami marzeń sennych - była dla niejednego wytchnieniem, szybko może zamienić się w katorgę spoconych koszmarami godzin: Wyśniłam dzisiaj koniec świata (Krystyna Mazur, „***”); W nocy / głębokie / dotkliwe / przeczucie śmierci / jakby już się dokonała (Jarosław Jakubowski, „Brzeg”). W takiej chwili mrocznej różne myśli podstępne lęgną się człowiekowi w głowie, zastanawia się więc przerażony: Kto jest po właściwej stronie historii?/ Ten kto prowadzi operację specjalną / czy ten kto ucieka przed wojną? (Jarosław Jakubowski, „Do pamiętnika Marii Zacharowej”). Zastanawia się też Zdzisław Pruss: (…) / a ja znowu nie wiem / komu kibicować („Kino moralnego niepokoju”). Groza takiego myślenia sprawia, iż nawet opiekuńcze anioły nie dają wsparcia, może więc lepiej odesłać je pomiędzy chmury: dziś w nocy / (…) / odganiam / ostatniego anioła (Marcin Karnowski, „meta”). W wierszu „kuszetka” Marcin Karnowski dodaje jeszcze drastyczne szczegóły: słychać trzask / łamanych skrzydeł. Człowiek po takich doświadczeniach zamienia się czasami w wydmuszkę po sobie (Marcin Karnowski), po cnocie wrażliwości. Może po takiej metamorfozie łatwiej jest otworzyć drzwi do horroru kolejnego, wojennego dnia, w którym jednostka może sobie przecież tylko powiedzieć szczerze: Nie wiem, jakie będzie jutro. / Czy dobre, czy też złe dni będą. / (…) / Już nieśmiertelności nie pragnę, / Bo chwila jest dla mnie jak sto lat (Walery Kikot, „***”). Tak, człowiek doświadczony militarną raną serca, wie jedno: „ (…) losu swego nie zmienię (Walery Kikot, „***”).
Słowa budujące „śmierciochron” trzeba wydobywać z własnej subtelności, filologicznych cegieł, spoiwa znaków interpunkcyjnych. Owo słowo – głos musi być indywidualnie dobrane, wyćwiczone na karteczkach, gęsto zapisanych: (…) / odnaleźć swój, własny, / Ten jak lusterko pokazujący z bliska, / rzucający refleksy / Świetlne. Proszę głos, aby urósł / w katedrę, / (…) (Robert Mielhorski, „Głos”). Trzeba wciąż nad sobą pracować, bo przecież (…) / W dłoniach tylko to, co ulotne / i pierzchające (Robert Mielhorski, „W dłoniach sklepikarza”). A czas mija nieubłaganie, gubiąc młodość (Ołeksij Ozirnyj, „Twoje lata”). W tym zaplątaniu, pomiędzy wskazówkami zegarów, pomaga jednak (jak w wierszu Wasyla Zacharenko) świadomość prawdziwej wiary, która niesie otuchę w każdym czasie.
Do realiów sklepu – świata zaprasza nas w wierszu „Mowa śmierci do umierającego żołnierza” Stefan Pastuszewski. Tu właśnie (…) nie ma nic / za darmo / będzie trochę bolało / lepszy ból niż czekanie na ból. Ów ból czuje się już od rana, wystarczy przecież śledzić wydarzenia zza naszą wschodnią granicą, w mediach wstrząsające relacje uchodźców: (…) ukraiński dzień / obudzić się, tak się nie chce / torby z całym moim dobytkiem / przez granicę nieśli / mnie nieśli (…) („Biżenka”). I jeszcze te koszmarne obrazy, zakleszczone w ramach pikseli ekranów: przechodnie rozlatują się jak ulotki / rzucone na ulicę stanu wojennego („Mężczyzna szczęśliwy”). Nic dziwnego, że lepiej marzyć o innym świecie niż ten codzienny / z jutrzenką błędnej myśli / z trudem przedzierającej się przez flegmę / ciągłego znużenia („Świt”). Może ulgę przyniesie widok fascynującej kobiety? Oto przecież: (…) / głodne ptaki jej palców wydziobują / jeszcze ciepłe ziarna słońca / (…) / głodne liszki jej warg pożerają igliwie / siwych lasów w oddali (…) („On i ona, samochód”). Nie, nawet ona nie pomoże, gdy pustka (…) rozrywa jak granat, a słowo które nie chce się wypowiedzieć / ugrzęzło w przedkrtani myśli („Pustka”). Przy cielsku pustki rozkłada swój depresyjny kram także rozpacz: nie ma ucieczki przed rozpaczą / jak nie ma ucieczki od swojej ręki, nogi / które też sczezną (Stefan Pastuszewski, „Traktat o rozpaczy”). Może dlatego tak rozpaczliwie woła o zmianę trudnych realiów doczesności Marek S. Podborski w wierszu „Spotkanie”: Przyjdź do mnie Dniu Nowy / (…) / (…) Ty mnie przywitasz / pogodny, bez wieści. Tak, w czasach wojny czasami brak wiadomości to dobra informacja, pozwala podhodować gdzieś na boczku, nieomal nielegalnie, parę ziaren nadziei.
Cóż, te jednak drobne ziarna brutalnie wyrywa z pożywki słowa poetka Jadwiga Pstrusińska, która kreśli przed czytelnikami mocnym kolorem świat wojennych szpitali, wydzielający zapach środków dezynfekcyjnych i świeżej krwi: Ranni malują tu plamami krwi / Raczej taszyzm to niż kubizm / Kolorystyka monotonna / Farba ciągle ta sama („Szpital”). W utworze „Magnesy” autorka zaś uświadamia nam zasady medycyny wojennej: Odłamki wyciągamy magnesami / Ten największy z pachwiny / W salach operacyjnych / Mamy całe ich kolekcje / Różnych kształtów / Jak małe abstrakcyjne rzeźby / Stworzone przez wojnę. Pozornie uodporniona na upiorne widoki, zasłania jednak poczerniałą twarz małej dziewczynki z ostrzelanego samochodu, która uparcie pojawia się w jej polu widzenia („Warkoczyki”). Tak, nie da się odciąć zupełnie od wojennych obrazków, one zawsze znajdą sposób, by wyświetlać się na telebimie nawet szczelnie zamkniętych powiek: (…) u twoich stóp leżało / twoje własne ciało w kałuży krwi / i ciała tych co przed i za (Lucyna Siemińska, „Za chlebem”). Jest i w wierszu u Siemińskiej cyklista w przestrzelonej kurtce / i czapce w dziurawe grochy („Ostatnia prosta”), a także idealne paznokcie starannie opiłowane według trendów / (…) / kto mógł przypuszczać że wczepione / w piach posłużą identyfikacji („Zdjęcie z Buczy”). Wśród tych lamentów wdów, matek, opowieści kilkulatków (Bartłomiej Siwiec, „Dziecko opowiada”), pojawia się od czasu do czasu głos śmiałka, który odważnie i hojnie czyni ze swego życia dobrowolną ofiarę: (…) / ja pójdę – rzekł na ochotnika - / u was dzieci i żony / a u mnie tylko machorka w kieszeni / wystarczy że zapamiętacie imię / gdy przyjdzie skrzyżować deski (Juliusz Rafeld, „Ars morti”). Odwagą jest także pomoc upadającym pod brzemieniem doczesności: Wbrew wiarom steranym / nadziejom traconym / rozpaczom wytartym / do kości łez / (…) / dźwiga jeden z drugim / w krzyżowych ramionach / swojego bliźniego (Marek Kazimierz Siwiec, „Piosenka z drogi {2}”). Odwagą jest również walka wszelkimi sposobami z atakującym lewiatanem wojny: Najpierw / w dziurę / w głowie / po upadłym imperium / głębiej – w bezduszność / w sercu / w pychę marzeń despoty / (…) / w tę czarną dziurę / żeby nie pochłonęła świata / ludzkich / marzeń (Marek Kazimierz Siwiec, „Do wolności {3}”).
Kompulsywne myślenie wciąż tak męczy… Zastanawiamy się, co będzie dalej, martwimy się o dni przyszłe, zamglone. Wydaje się, że ostatecznie jednak tylko Bóg zna przyszłość i serce każdego człowieka, jemu powinniśmy więc pozostawić sądy nad wykrwawiającym się w walce światem: I tylko Bóg rozsądzi (…) / Oceni wszystko, i każdego drogę / Beznamiętnie położy na wagi (Ludmiła Taranenko, „***”). Ten sam Bóg, który nie może się powstrzymać i szepcze nad kołyskami dzieci: Nie upadnie wolna Ukraina! (Kateryna Werbiwska, „***”). Gdy zakończy się wojna, najlepiej byłoby ulec uldze demencji: Zapomnieć i zetrzeć pamięć / zapomnieć wszystko, co było (Natalia Wirgusz, „***”). Odpamiętać strzępy obrazów, plamy krzepnącej krwi, surową biologiczność śmierci, całuny gruzów przykrywających miasta, nawet zło i dobro. Wyczyścić pamięć podręczną, zwolnić miejsce na dysku mózgu, z danymi nadpisanymi śmiercią.
W czytelniku, nawet już po odłożeniu almanachu „Muzy nad Brdą i Dnieprem”, długo jeszcze rezonuje boleśnie ścieżka dźwiękowa wojny, całe te poetyckie, żałobne audio konfrontacji zbrojnej: głośne strzały, urwane nagle w połowie nuty krzyki, wybuchy bomb, świst kul. W międzywersowym „śmierciochronie”, zbudowanym z poezji polsko-ukraińskiej - jest jednak bezpiecznie, bo tu zaufanym strażnikiem jest natchniona muza, władająca umiejętnie orężem pióra.
Stefan Pastuszewski – redakcja, Muzy nad Brdą i Dnieprem, Instytut Wydawniczy „Świadectwo”, Bydgoszcz 2022, ss. 154.