Doświadczony poeta dostrzega drobne gesty, drgnienia czasoprzestrzeni, hedonistycznie syci się nimi, ale i sprawiedliwie dzieli tymi wibrującymi, czarownymi doznaniami zachwytu z czytelnikiem. Nie kolekcjonuje ich egoistycznie w swoim spichlerzu pamięci, ekstatycznie nie igra z nimi samolubnie, wyłącznie w samotności. Zdaje sobie sprawę z tego, że nie każdy patrząc na to samo – zobaczy tak wiele jak on. Dary, talenty Opatrzności zostały nierówno podzielone. On zaś został obdarowany, naznaczony charyzmatem uważności. Jego wzrok skanuje mnogość bytów, przenicowuje przestrzeń i przedmioty, wyciska z nich gęste miąższe utajonych znaczeń, wyszarpuje z nich kąski coraz smaczniejsze i pożywniejsze. Tak czynią dusze wrażliwsze od innych, tak czynią poeci, artyści. Uczą nas odmiennego spoglądania na przedświat, świat i zaświat, głębszego przysysania się wzrokiem do maestrii detali codzienności, widzenia wręcz mikroskopowego. Pozwalają też nam ciekawsko zaglądać przez własny okular cudów, nastawiają dla nas ostrość, pucują obiektywy. Podsuwają nam pod niewidzące wciąż, ślepe oczy drobiazgi w skali mikro.
I już patrzymy na te wszystkie doczesności i wieczności ich oczyma, oddychamy tlenem z butli nadziei, którym się z nami bratersko dzielą. Zaskakując sami siebie - hodujemy w zagrodzie mózgu myśli narowiste i ciut owłosione, może i dziczejące. Pożywiamy się użyczonymi wizjami, pałaszujemy poetyckie landszafty, czasami wręcz do bulimicznego przesytu. Przekarmieni słowami poezji, z nadmiarem niestrawionych w pełni myśli – i tak czujemy się o wiele lepiej, niż po przejedzeniu się papką mass mediów, z trującymi rodzynkami skandali i sensacji. Wiemy przecież, że kiedyś słowa poezji w końcu strawimy, przyswoimy, wpleciemy ich ażurowe nitki, znaki interpunkcyjne w nasze DNA. Opleciemy się kokonem z liter, umościmy w nim nasze jestestwo. Może wykluje się z nas rzadki motyl intelektualnej samoświadomości? Warto spróbować, czytać, wyciągać ręce ku książkom, poezji. Na przykład choćby po najnowszy tomik poetycki „Egzystencje i ptaki” Stefana Pastuszewskiego. Publikacja podzielona jest na cztery części: „Egzystencje”, „Późne lato i jeszcze”, „Nasze historie” oraz „Ptaki”. Tworzy ją nieco ponad 40 wierszy. Pozostawione przy niektórych z nich daty zdradzają, że zapewne stworzone zostały w ostatnim czasie, podczas paru minionych lat. Tomik został wydany przez Instytut Wydawniczy „Świadectwo” w roku 2021.
Jak już pisałam w jednej z recenzji, Stefan Pastuszewski zdaje się posiadać nieprawdopodobną, unikatową zdolność multiplikowania swojej osobowości. Żyjąc jednym żywotem, wiedzie jednocześnie żywotów kilka – w swoim życiu jest bowiem nie tylko poetą, pisarzem, ale także dziennikarzem, politykiem, samorządowcem oraz posłem. Mógłby obdzielić więc swoim bogatym żywotem istnień poślednich kilka innych, które nie mają w sobie takiego pędu, siły do życiowego działania. Cóż, po lekturze najnowszego tomiku poetyckiego - jednego możemy być dodatkowo pewni: autor nie lubi pochlebnych recenzji, słów (jak pisze, dość chyba przewrotnie w wydawnictwie). Najwyraźniej uważa krytyczne słowa na temat swojej twórczości za niewyczerpane źródło rozwoju. Jest jak widać podobnego zdania, jak Thomas Mann, który w „Czarodziejskiej górze”, notował: Złośliwość to najskuteczniejsza broń rozsądku przeciwko mocom mroków i brzydoty. Złośliwość to duch krytyki, a krytyka rodzi postęp i uświadomienie. Jeśli jednak autor tomiku spodziewa się słów kolczastej krytyki z mojej strony, czeka go niestety rozczarowanie. Czytam linijki tej poezji ostrożnie, poruszam się po omacku, wyciągam z szuflad zakurzone słowa, badam sterczące czułki znaków diakrytycznych. Jeśli czegoś nawet w pierwszej chwili nie rozumiem, kładę to na karb wad, ułomności własnej percepcji, a nie braków warsztatowych twórcy. Z każdego tekstu staram się wycisnąć esencję nowej wiedzy. Raz mocniejszą, raz słabszą…
Ze szczególnym zainteresowaniem (można powiedzieć wręcz, iż zawodowym), śledzę w tomiku poetyckim autora wątki związane z tworzeniem, pisaniem. To właśnie możliwość podejrzenia intymności warsztatu twórcy jest często tak ciekawa w tym wierszach. Jakiś ślad, niedopowiedzenie odnajdujemy już w pierwszym wierszu o znamiennym tytule „Forma”, gdy czytamy o osobistej myśli autora, którą nakreślił byt zwany Wielkim Rzeźbiarzem. Właśnie o ową indywidualną myśl, unikatowe postrzeganie i opisywanie świata, powinniśmy walczyć – my, autorzy i rzemieślnicy słowa. Nie podkradać sobie wzajemnie całych gotowych fraz, pewnego stylu pisania, ale umiejętnie wydzierać z nicości własną interpretację trzech czasów: teraźniejszego, przeszłego i przyszłego. Trzeba nauczyć się czytać – rozumieć nawet pustką słów („Ciszenie”). A gdy już edukacja pustką słów zostanie szczęśliwie zakończona, będziemy musieli porzucić wszelkie zbędne, choć chwalebne przecież, codzienne aktywności i zabrać się za działanie w wielogodzinnej… statyce. To możliwe. Usiądziemy w bezruchu ciała na długie godziny i poświęcimy się aktywności tylko na kartce papieru lub ekranie komputera. Jak podmiot liryczny wiersza „Wahadło”, który siedzi i pisze / siedzi i pisze / tylko pisze. Aż chce się krzyknąć z oburzeniem: „Jak to tylko pisze? Przecież aż pisze! Pisze czasami wbrew sobie, rodzinie, otoczeniu, światu. Pisze, choć rujnuje sobie kręgosłup, nerwy i relacje z przyjaciółmi. Pisze, choć nie pisać jest przecież prościej. Łatwej zanurzyć się przecież w rozgotowanych obrazach z trującymi barwnikami mass mediów, wejść w ciepły, bezpieczny opląt serwisów społecznościowych z farmy takich samych „potakiwaczy – zgadzaczy”. Pisanie to wyjście z przytulnej norki anonimowości i wystawienie się na całodobowo strzelające działa hejterów oraz wszelkiej maści zazdrośników, przeciwników, paranoików. To także często skonfrontowanie swojego ja wyobrażonego - z ja widzianym społecznie. To zmierzenie swojego ego z często śmiercionośną lawiną medialnej nagonki i osądu bez sądu. To również czytanie złośliwych diatryb na swój temat, oglądanie w prasie czy przestrzeni wirtualnej swojego nazwiska, ociekającego śliną słownej pogardy. Oczywiście możliwa jest i sytuacja, gdy czytelnicy i krytycy wciąż naszą twórczość chwalą, mlaskają nad nią z zachwytem, ale przypominam – autora „Egzystencji i ptaków”, pochlebstwa nie interesują. Poszukuje bowiem w krytyce możliwości dalszej nauki w laboratorium słowa, a nie uspokajającego poklepywania po głowie i pełnego aprobaty cmokania.
A więc pisanie, tworzenie z liter szkieletów słów. Początkowo rozedrganych jeszcze, delikatnych, misternie ażurowych, z czasem – coraz silniejszych, trwałych. Trzeba pisać, bo przecież (…) słowa w ustach cisną się jak mocz / i coś więcej; okazuje się również, że (…) życie jest raną / którą wciąż trzeba opatrywać / czy to papierosem / czy pisaniem wiersza / lub (…) stukaniem młotkiem w blachę, drewno, kamień / może się otworzą („Palenie czyichś papierów w moim piecu”). Czyli pianie niesie ze sobą ból, porównywalny do świeżych blizn na skórze, zrobionych koniuszkiem zapalonego papierosa. Co ciekawe, boli jednak bardziej dusza, niż zeszpecone ciepłą jeszcze blizną ciało. Jednak tak naprawdę twórca powinien bać się raczej amnezji przyszłych czytelników, zapomnienia swego dorobku: a może ja tylko się boję / spłonąć tak jak ty w czyimś piecu / (…) / przejść w popiół zadumy. W przypływie szczerości wyznaje jednak, że i popiół ma swoje zadanie – nieść ulgę: tak, to tylko popiół / nawet gdy to piszę / tak, to chwila oddechu / mimowolny przystanek. Są jednak i takie chwile w życiu każdego twórcy, że powinien wybrać milczenie: milcz, poeto, milcz („Traktat o milczeniu”). I w milczeniu tkwi jednak pewna pułapka. Może być przecież ono wieloznaczne, jednoznaczne, na temat, wymowne… Milczenie może krzyczeć głośniej niż milion słów. Milczenie to tekst, który niezwykle łatwo jest błędnie zinterpretować, jak słusznie zauważył kiedyś Julian Tuwim. Poeta powinien więc milczeć ostrożnie, z uwagą, w granicach zdobytego lub przeczuwanego doświadczenia.
Choć z drugiej strony… Tyle zabiegów, zachowań, ostrożnych kroczków, ale… Czy ktoś w ogóle jeszcze czyta teksty inne oprócz swoich? I jeszcze: czy ktoś w ogóle jeszcze czyta recenzje książek? Czy może jest to raczej rodzaj pisania ku nicości, w pustkę – jak notuje autor, tylu ślepych oczu? (A teraz mała prywata: przeczytałam okazałą monografię „Krótka historia literatury w Bydgoszczy”, ale może to się nie liczy, bo do napisania właśnie kilku zdań recenzji…). W utworze „Pisząc historię literatury”, podmiot liryczny z goryczą wyznaje: mogę o nich mówić i pisać co zechcą / i to nie dlatego że dzisiaj nikt niczego nie słucha / i niczego nie czyta / to co robili stało się nieważne / co pisali – aż trudno czytać / a chciałoby się dostać / chociażby jeden telefon z pretensjami / żeby choć ktoś jeden się obraził / (pochwał nigdy nie lubiłem). Z kolei w wierszu bez tytułu, autor pochyla się nad losem nieomal zapisanych na życie, na śmierć, na wszystko - poetów, którzy zapomnieli już, że poezja nie jest mądrością / ani tym bardziej wiedzą / ona niewiele wie, choć rozumie / i wiele o niej można powiedzieć / i nigdy nie będzie końca. Patrzy na ich (…) czepiające się papieru kruche palce / w pergaminowej skórze z sinymi żyłkami / wyglądają jak białe liszki na brązowej korze pnia / jednego z wielu pni tratwy życia / biedni, starzy poeci zapominają, że piszą / i piszą. Dostrzega ich/swoje palce twórcy, (…) gdy przy biurku ślęczy („Wewnętrzne schody”)? Być może – jak zalecają psycholodzy czy psychiatrzy, pisarze, poeci, maniacy słowa -wyrzucają z siebie tym upartym pisaniem przeczucie kresu, końca swej pomazanej (atramentem, długopisem) egzystencji? Czytamy: - mów mów pisz wyrzucaj z siebie / rysuj choćby po zaparowanej szybie swojego oka / krzycz. Czy to pomoże przywołać cień snu, nocnego wytchnienia nieświadomości? Trzeba jednak pamiętać, że poezja nie zawsze płynie ku nam tratwą ratunkową, nie zawsze odpowiada na pytanie dlaczego: jakaż to marność cała ta poezja; to już raczej ktoś sięgnie dla relaksu choćby po… kronikę kryminalną, którą czyta się z niezdrowymi wypiekami na twarzy („Tren na utonięcie Małgosi”). I znów pojawia się, powtarza ta smutna, ponura konstatacja: a niektórzy – ci od poezji – wcale nie czytają. Strach wpełza między linijki wierszy nowych: nie wiem co z moją poezją („Ptaki”).
Czy więc warto pielęgnować ten swój literacki ogródek, kopać grządki wierszy, sadzić linijki soczystych ziaren zdań? Owszem, Stefan Pastuszewski zdaje się twierdzić, iż poezja może pomóc wyswobodzić się człowiekowi z okopów codzienności, matryc błędów, sytuacji, wydarzeń. Daje wolność, choćby trwała tylko ułamek chwili, tak długo, jak trwa przeczytanie kilku linijek wiersza. Zatem – silniejsza być potrafi niż jakiekolwiek zniewolenie (wewnętrzne czy zewnętrzne): wiersz to podkop przez który / uciekają więźniowie z Alcatraz / ubrani w takie same drelichy takich samych dni / (…) / na głowach takie same czapki / (…) / takich samych myśli / (…) / a wiersz, wiesz, nie myśli / i nie chodzi / fruwa / „a wiersz” śpiewa („A wiersz”).
Porzućmy tu podglądanie rozedrganego, pełnego obaw zaplecza warsztatu poety, by wyjąć z owego tomiku poetyckiego i tytułowe „egzystencje”, czyli bycie i życie, a w związku z tym rozmyślania o samotności i śmierci. Mnóstwo tych egzystencjalnych rozważań w tej książce, wiele tajemnych, ukrytych głębin, w które można znienacka wpaść i utknąć w ciut matuzalemowych dumaniach, które przecież nie mogą ominąć wrażliwego poety, czującemu go skroniach muśnięcia wskazówek galopujących czasomierzy. Znów przydaje się i w tym wypadku porada psychologiczna, by wyrzucać na papierze, byle na zewnątrz, jak najdalej od siebie, swoje tajne, geriatryczne obawy. Twórca więc z szalonym zapałem wyrzuca, wyrzuca z siebie wszystko, patroszy się bezwzględnie z siwych lęków i wzburzeń. Dzięki temu czytamy w tomiku tekst „Traktatu o młodości”: tyle dni i nocy wystukał mój pociąg! / widzę siebie w twarzy stojącego obok młodzieńca / jego głupia odwaga wobec tego co nastąpi / była kiedyś moją odwagą / i też tak prosto stałem. Czas nas deformuje, zniekształca: biegliśmy / każdy w swoim tempie / (…) / dziwiłem się, że zawsze czara czasu przelewa się / a w najlepszym wypadku wypełnia się po brzegi / (…) / i nie zauważyliśmy jak dobiegliśmy do krawędzi / dla wszystkich tej samej („*** biegliśmy…”). Okazuje się, że balansowanie na owej krawędzi męczy, wyczerpuje niemłody organizm, który marzy w końcu tylko o tym, by mu (…) amputowano (…) codzienne sprawy / i te niecodzienne / które codziennie się zdarzają; a potem jeszcze ręce, nogi i głowę, myśli, by finalnie – usiąść gdziekolwiek / (…) / tak sobie – posiedzieć („*** tak bardzo chciałbym…”). Autor przypomina sobie lekcje fizyki, uznając iż czas (…) przecież / jest tylko wypadkową drogi / i prędkości. Cokolwiek byśmy nie robili – tak tłoczy się to życie / walka śmierci we mnie / z nieskończonością wokół („Jakub powszedni”). Śmierć dotyka demokratycznie każdego, ale kobiety często żyją dłużej. Podmiot liryczny w wierszu „Odczytane na rynku w Wałbrzychu” zauważa w swoim mikrokosmosie stare brzydkie kobiety / i w okularach. Och, a co z mężczyznami? Tak mało tych prawdziwie starych i brzydkich, umarli młodo jako pięknisie. Oto i autora prawidła czasu biorą w swoje szpony, stopniowo unieruchamiają, by wytracił kinetykę i życie. Skarży się, z ironią: w zimie noszę dwa swetry / latem uciekam w cienie / a wiosną… / cóż, wiosna / czy są jeszcze na świecie kobiety? („Wiersz prawie astronomiczny”). Zjada czas, który jest przeciwko niemu („Do pani z naprzeciwka”). Cóż z tym okrutnym starzeniem się można robić? – (…) musisz dźwigać ów wór / kości i trzewi / (…) / mówisz, że są jeszcze kosmetolog i chirurg / są, ale nie ma jeszcze chirurga całości („Całość i to jeszcze”).
Śmierć w pewnym wieku nie wydaje się niewyraźnym cieniem na dalekim horyzoncie przyszłości, ale realnym bytem, nieomal przyspawanym do konstrukcji codzienności. Atakuje nagle, rzadko ostrzegając, jak w wierszu „Karuzela” - rano się ogolił / natarł olejkami / sąsiadce powiedział: dzień dobry / w południe już poszedł / jakby rusztowanie postawione przy tynkujących jego dom / zawaliło się. W innym miejscu tomiku czytamy: dobrze wiem, że pewnego dnia / (…) / za oknem moich kroków / mur. Egzystencja to właściwie - jak przypomina jeden z tytułów wierszy – „Wędrówka do nieba”, starzejemy się i jesteśmy już coraz bliżej tajemnicy nieba. Wciąż jednak jej nie odkryliśmy: nikt nie wie co to będzie / tam gdzie głucho wszędzie. Jednocześnie poeta wyraża nadzieję, że uda mu się uchylić rąbka tajemnicy wieczności, a może tylko „życia” grobowego? Zastanawia się: a może jest jednak jakiś świetlik ziemny?/ jakiś fosfor? / czy wdeptany w ziemię / przez spieszącego się do pracy robotnika / żarzący się niedopałek papierosa? / (…) / może ziemia jest z ogniem jakoś zaręczona. W człowieku żywym, wciąż narasta przestrzeń, którą trzeba wychodzić, niejako „wytracić” w sobie, by w ten właśnie sposób się z nią zmierzyć. Bóg jest we mnie / bo idę jeszcze / Bóg zwany życiem / we mnie idzie („Traktat o wędrowaniu”). Z pewnością śmierć ma jednak coś wspólnego z miłością… Tym łącznikiem jest wstyd. Poeta w utworze „Życie” twierdzi, że zawstydzona śmierć zasłania swe łono, piersi i rany – a kiedy już się kończy / to z rozkoszy krzyczy / taką ciszą / że ptaki ogłuchłe / spadają. Ale i tak tańczy z nami swój makabryczny taniec. Gdy ktoś żegna się z tym światem, dając się jej za rękę prowadzić w nieznane, świat zatrzymuje się, wstrzymuje oddech tylko na jedną, krótką chwilę. A po chwili znów wszystko rusza / tylko o kadr przesunięte – przekonuje Stefan Pastuszewski w utworze „Późny styczeń”. Cóż… (…) nikt nie odnalazł jeszcze granicy między życiem a śmiercią („Traktat o milczeniu”). Każdy ma swoją siłę i słabość / i cuchnący koniec. Pozostają po nas stare, pożółkłe fotografie, które jednak i tak nigdy nie pokażą tego, co naprawdę się zdarzyło. Kłamią, wściekle kłamią… Także i następne pokolenia nie mogą znaleźć właściwego klucza do ich prawidłowego odkodowania. Zdjęcia – oglądane przypadkiem, zafałszowane kadry minionego: zeskrobujemy skalpelem to co chcemy widzieć / a przecież coś było przed tą chwilą / i coś było po niej („Wtedy-teraz-potem”).
Owo prawo odchodzenia na zawsze twórcę boli, uwiera, podobnie jak prawo zacierania śladów / ze względu na miejsce i porządek („Palenie czyichś papierów w moim piecu”). Autor czuje w tym rękę Boga, którego nie zawsze rozumie: mówi, że wszystko co żywe się kończy / ale życie trwa / to On? Boli autora świadomość śmierci, a już najsilniej śmierci niewinnego dziecka, małej dziewczynki („Tren na utonięcie Małgosi”). Czy było to potrzebne, czy musiała zginąć? Zauważa: śmierć wybiera jednak osobno / nierozsądnie / według własnej miary / niescenicznie („Werble”). Wikła się w rozważania o czasie, próbuje uchwycić jego bezcielesną obecność obserwując płynącą rzekę: dopiero z jej ruchu wynika czas. Zegarki, zakurzone czasomierze wieków minionych? Liczby i wskazówki nic nie mówią, upiera się poeta w wierszu „Traktat o czasie”. Nikt na ziemi przed pędzącym czasem jeszcze nie uciekł, nie zbiegł do tajemnej krainy bezczasowości, nie znalazł przed nim pewnej kryjówki: (…) twój czas i tak ciebie dopadnie / jak hiena zataczająca koła / gdy ty jeszcze żyjesz złudzeniem. Czas jednak nie działa sam, pomaga mu głodna wciąż nowych, świeżych trupów ziemia: czas wraz z ziemią / (spółka niczym nieograniczona) / miele ciała i dusze / czy też dusze? („Ptaki”). A gdy nas czas weźmie w swe zębiska naostrzone głodem, grzecznie będziemy musieli w końcu poddać się i przejść do historii. Będziemy umarli… umarli pozostają w porządku wzroku / ale już nie słuchu, węchu i dotyku; w innym miejscu czytamy: (…) umarli / niczego nie mogą powiedzieć / chociaż są / w pamięci, i na papierze / i w każdym z nas.
Każdy kto jeszcze żyje, musi dbać o pożywne, zbilansowane posiłki. No, chyba, że jest poetą i może odżywiać się wyłącznie szczęściem (tak łyżkami jeść / cały czas / szczyptę szczęścia) oraz koić zszargane nerwy pewnymi stałymi, warunkującymi bezpieczeństwo elementami, na które składają się: dom, oddech który się słyszy / szum innych w oddali / i konieczne (bez myśli) poczucie trwania („***do tej potrawy niewiele trzeba…”). Ale potrzebny jest mu do życia drugi człowiek, pełen życia i ekspresji, wibrujący emocjami, odkrywający w intymności rozmowy – uczucia, swe osobiste pejzaże. Poeta od zamętu świata, przeczucia jego końca, szuka wytchnienia w bliskości kobiet. To one ogrzewają jego duszę, dzielą się kromką słowa, wybaczają wiele. Jak babka, jak matka, jak ona… Rój genów. I hormonów… Tak, te tak szybko nie dają o sobie zapomnieć – do ostatniej kropli testosteronu: wyłazi (…) z pamięci ten inny poranek / z dziewczyną jak klucz wiolinowy / uwypukloną / stukają sarnie kopytka jej czerwonych botków / do zlewki mózgu spływa kilka kropel hormonu („Aż”). Nawet we śnie człowiek nie jest od nich wolny, ulegając rozkoszom marzeń nieświadomości. I podmiot liryczny w wierszu „Przestępstwo” – wyznaje prawdę i tylko prawdę, gdy spowiada się przed czytelnikiem ze swego snu: kobiecość zalała mnie jak alkohol wiśnie.
Gdy bliska osoba oddala się fizycznie, wyjeżdża - hormony, wzburzone uczucia z tęsknotą na czele, nie pozwalają na spokojne trwanie. Nawet chwile wypoczynku, podszyte są boleściwą nostalgią, która każe w każdym elemencie otaczającego świata wyszukiwać znaków, przesłań od miłości: cisza, żaden powiew / liście na drzewie drżą / to Ty? („Lato”). A jakże buzują w bezpośrednim kontakcie, jak furczą głośno pod skórą, wprawiając ją w konwulsyjną wibrację. I (…) to kobieta dyktuje rytm / płomienia / chodzi z księżycem pod pachą („Na odejście Anny”). Tak, kobieta ma w sobie moc, przeczuwa ją, mężczyzna zaś jest zdolny do przeobrażeń i gestów niezwykłych: byłem czyżykiem na twej wyciągniętej dłoni / i listkiem nasturcji w doniczce na parapecie lustrzanego okna. Oto ten, który potrafi zachwycić się tak, by pisać o dostrzeżonej u podglądanej – oglądanej kobiety – wiolonczelę bioder („Wewnętrzne schody”). Znów to porównanie muzyczne, podszyte jakimś namiętnym dźwiękiem, jękiem. Jest i zachwyt nad dynamiką i stylem kobiecego ruchu: wolę patrzeć gdy schodzi / bo przecież anioły i promienie słońca/ zstępują z góry na dół.
Oczywiście twórcze pisanie, życie i śmierć, uczucia i kontruczucia - to nie wszystkie tematy, które w swoich wierszach podejmuje Stefan Pastuszewski. Uważna analiza tomiku „Egzystencje i ptaki” pozwala dostrzec i inne, na przykład pełne niedomówień i zamgleń wątki związane z sytuacją społeczną, polityczną naszego kraju. Wystarczy przeczytać teksty „Skarga krawcowej w muzeum całego świata” – czy „Widzenie nie-księdza nie-Piotra”. Otoczenie społeczne to przecież także część tytułowej rzeczywistości egzystencji autora, nie jest to statyczna dekoracja z dykty. Są oczywiście i „Ptaki” – trzepoczące skrzydłami nie tylko w drugim członie tytułu tomiku poetyckiego, ale także stanowiące osobny byt w publikacji. Bliskość, duma z genetycznych następców (i tobą się sycąc / udało się – milczę), garść dobrych rad, których nikt nie lubi słuchać (…) / to jakby dzięcioł stukał, refleksy pamięci, mądrość podszyta doświadczoną dojrzałością. Wiara w to, że w życiu tak naprawdę ważne są jedynie egzystencjalne imponderabilia, których świat jakoś nie chce uznać za istotne. Autor operuje nadzwyczaj zrozumiałymi, klarownymi obrazami, ucieka od sztuczek językowych i lingwistycznych eksperymentów. I to właśnie jest siłą tych strof, które gdzieś w nas zapadają, coś w nas uruchamiają. Stąd można wysnuć wniosek, że teksty poety są interaktywne, dzielą się swoją energią z odbiorcą, inspirują do myślenia, przeżywania, a może nawet dokonania pewnych życiowych wyborów?
Warto przyjrzeć się także uważnie szacie graficznej książki. Klimatyczne, dość mroczne w wymowie grafiki do tomiku, jak również projekt okładki przygotowała młoda graficzka Dominika Kletkiewicz. Autorka ilustracji uznaje, że grafiki powinny pozostawać zawsze w harmonii z tekstem, gdyż wówczas mają największą szansę na kreowanie wyobraźni czytelnika. Pragnie zachować w swoich pracach integralność pomiędzy słowem a obrazem. Jednocześnie jest otwarta na nowatorskie znaczenia, jakie budują się w trakcie ich wzajemnych relacji. Artystka wyznaje, że jej zdaniem pewien swobodny dialog grafiki, jak również tekstu literackiego może zaprowadzić odbiorcę do bogatszej, szerszej interpretacji świata literatury. Dominika Kletkiewicz jako artystyczne credo swych prac graficznych przyjmuje aforyzm Andrzeja Niewinnego Dobrowolskiego: Jeden obraz potrafi zastąpić tysiąc słów, jedno słowo stworzyć tysiące obrazów. Jej czarno-białe grafiki noszące kolejno tytuły: „Relacje”, „Prawda”, „W tłumie”, „Charakter” - otwierają kolejne części tomiku. Są rodzajem enigmatycznego, wieloznacznego wstępu, niosącego więcej pytań niż odpowiedzi. Budzą czytelnika z letargu, intrygują, pozostają natrętnie w pamięci po zamknięciu książki, czają się gdzieś blisko, tuż pod powierzchnią powiek. Nie da się ich stamtąd „wypłukać”, zedrzeć wżerającego się w źrenice natłoku niepokojących obrazów. Wczepiają się małymi, ostrymi, upartymi haczykami w powierzchnię gałki ocznej i nakładają się powidokami na obrazy aktualnie widziane, oglądane, nawet te zaledwie wyobrażone. Nie dość jednak na tym – wdzierają się także do intymności mózgu, gdzie wśród misternej maszynerii rozumowania, wybijają odbiorców z wygodnego siedziska samozadowolenia i pozornej samowiedzy. W pamięci pozostaje przede wszystkim okładkowa grafika artystki: olbrzymi, wręcz gargantuiczny cylinder na głowie długowłosej, młodej dziewczyny, a na nim i ptak długopióry, manifestujący swą egzystencję. Być może to odwieczny symbol istoty przynoszącej wieści z daleka, z zaświatów, znak zawiłej zagadki bytu?
Współodczuwamy z autorem, współmyślimy, współwierzymy. Powstały pod jego literackim piórem intymny krajobraz poetycki – staje się niespodziewanie naszym osobistym, bliskim krajobrazem. Wracamy pomiędzy kartki tej poezji jak do swego domu, bliskich nam postaci. Wchodzimy między okładki tomiku Stefana Pastuszewskiego i jest tak, jakbyśmy przechodzili przez znajome drzwi naszego pokoju w mieszkaniu. W ręku jeszcze przez moment trzymamy wysłużoną, wygniecioną mapę liryczną swoich oczekiwań, niczym poetycki GPS, ale już po chwili przekonujemy się, że jest nam niepotrzebna. Słowa autora dotykają nas, ocierają się o nasze myśli, czasami wystawiają drapieżnie pazurki, ale gdy przepuszczamy je przez filtr poznania – łagodnieją, naraz idealnie sformatowane pod naszą jaźń.
Anna Kokot-Nowak
Stefan Pastuszewski, Egzystencje i ptaki, Instytut Wydawniczy „Świadectwo”, Bydgoszcz 2021.