Zupełnie inaczej sytuacja wygląda współcześnie. Młodzi literaci nastawiani są często roszczeniowo, oczekując pieniędzy nawet za swoje debiutanckie, nieopierzone jeszcze teksty – tak samo nieporadne jak małe kurczęta.
Bywa, że charakteryzuje ich myślenie bezkrytyczne – nie dostrzegają żadnych wad swoich twórczych pierwocin, ubogiej warstwy słownej, wyświechtanych pomysłów w konstrukcji fabuły, banalności podejmowanej tematyki. Przyzwyczajeni do publikacji zawsze i wszystkiego (przy pomocy swoich stron autorskich, blogów, serwisów społecznościowych) – nie zdają sobie nawet czasami sprawy, iż druk w czasopiśmie jest swoistą nobilitacją, wyróżnieniem dla twórcy, uznaniem go za pełnoprawnego autora. O ile w Internecie publikować swoje teksty może każdy – bez względu na ich jakość, o tyle w czasopismach literackich do druku trafiają teksty wybrane, niosące jakąś głębszą, nietuzinkową myśl, pozbawione (przynajmniej teoretycznie) szeregu błędów gramatycznych i interpunkcyjnych. To, że nie zawsze tak jest – to już osobna sprawa. Eseje, proza, poezja, publikowane w miesięcznikach czy kwartalnikach literackich, to materiały zaakceptowane do druku przez redakcyjne gremia, niejako „pobłogosławione” zgodą na udostępnienie drukiem przez autorytety w dziedzinie literatury. Tutaj też widać olbrzymią odpowiedzialność ciążącą nad redaktorami naczelnymi pism, którzy przeglądają nadesłane do redakcji materiały i decydują o ich przyszłym losie. Choć oczywiście mogą kogoś skrzywdzić zanegowaniem jakości jego dzieł – częściej jednak takiego nieszczęsnego grafomana uchronią przed publicznym blamażem, nie dopuszczając do rozpowszechnienia niedopracowanych, nieociosanych słowotwórczo tekstów.
Młodzi literaci – jeśli okazują się być „pieszczochami” mediów internetowych, pozornie uwielbianymi na wszelkiego typu forach literackich przez mniej czy bardziej anonimowych fanów ich twórczości, w kontakcie z prasą drukowaną mogą odczuć wyraźny dyskomfort. Ich rozpoznawalność internetowa może być zaletą, ale tylko pod warunkiem, że idzie za nią prawdziwy talent, warsztat twórczy. Jeśli więc niejako zejdą z wysokości uwielbiania internautów, będą potrafili spojrzeć na swój dorobek krytycznie, poniekąd „ukorzą się” przed mądrzejszymi od siebie, a już na pewno starszymi i bardziej doświadczonymi w pracy w słowie, wówczas mają realną szansę na zaistnienie w czasopismach ukazujących się drukiem. Wymaga to od nich także przede wszystkim cierpliwości – na publikację tego typu należy cierpliwie poczekać. Magazyn literacki wydawany w postaci miesięcznika składany jest często z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Nadesłany do redakcji tekst musi więc swoje odleżeć – przy okazji podlegając różnym próbom, między innymi upływającego czasu. Przechodzi też przez mniej lub bardziej gęste sito korekty wydawcy. Słowem – twórca i jego dzieło muszą zahartować się w oczekiwaniu, zdać test na cierpliwość i zdolność do współpracy (jeśli materiał trzeba będzie posłusznie zmodyfikować zgodnie z zaleceniami redakcji). Początkujący literaci wciąż muszą też pamiętać, że w naszym kraju wydawanie pisma literackiego to poniekąd powołanie, misja, praca społeczna o charakterze kulturalno – edukacyjnym. Pismo literackie naszych czasów to nie międzynarodowa korporacja, w której z miejsca można zrobić karierę, doczekać się swojego pokoju, służbowego samochodu i telefonu, darmowego karnetu na siłownię, własnej sekretarki i prywatnego pakietu medycznego. Srodze rozczaruje się ten, kto od razu założy, że już za chwilę, po swoim debiucie, będzie żył tylko z literatury. Czasopisma literackie są raczej jak dobry ojciec, co to da synowi wędkę do łowienia ryb, ale już nie upieczoną i estetycznie podaną potrawę (i to prosto na talerz).
Niedoświadczeni autorzy powinni więc przywdziać na siebie szaty pokory wobec problematycznej rzeczywistości magazynów literackich i swoją ofiarną pracą raczej je wspomagać, a nie „doić” finansowo. Jeśli wśród piszących nadal będą istnieli ludzie prawdziwie zainteresowani krzewieniem literatury, wyrabianiem wśród swoich czytelników autorskiej wrażliwości, wówczas drukowane czasopisma literackie mają szansę przetrwać. Jeśli znajdą się twórcy, którzy będą myśleli prospołecznie, proliteracko – nie koncentrując się wyłącznie na sobie i swojej karierze, będziemy mogli jeszcze liczyć na zatrzymanie na rynku wydawniczym swoich ulubionych, drukowanych pism literackich. Oczywiście przy okazji pożądane byłoby istnienie wśród szefów tych magazynów jednostek z nadzwyczajnymi umiejętnościami marketingowymi, które potrafiłyby, pomimo przeszkód finansowych (a tych nigdy nie brakuje), utrzymać przez lata regularne wydawanie danego tytułu. Przykładem takiego pisma literackiego, które oparte jest na solidarnej, prospołecznej pracy na rzecz lokalnego środowiska czytelniczego - jest „Protokół Kulturalny”, wydawany od roku 1998 w Poznaniu przez Klub Literacki. Jego pomysłodawca – poeta Jerzy Grupiński, zupełnie bezinteresownie działa na rzecz tamtejszego środowiska piszących twórców i troszczy się o regularne wydawanie kwartalnika, w czym wspiera go para znanych poetów – Jolanta i Stanisław Szwarc. Gdyby nie ich wspólne zaangażowanie, pismo już dawno zniknęłoby z rynku, a tak – jak podkreśla z niemałą dumą Jerzy Grupiński, jest obecnie jedynym pismem literackim w Poznaniu. Oczywiście piszący tam autorzy również działają pro publico bono, nie licząc na żadne gratyfikacje finansowe, dzięki czemu możliwe jest istnienie wydawnictwa na rynku przez tak długi czas. Także z olbrzymim oddaniem sprawie literatury wydawany jest w Bydgoszczy (od roku 1998) ogólnopolski Miesięcznik Literacki „Akant”. Wieloletnia opieka nad pismem Stefana Pastuszewskiego zaowocowała tym, że wydawnictwo wciąż jest na rynku i przyciąga do siebie nowe rzesze czytelników. Ważną rolę w zapewnieniu stabilności finansowej pisma odgrywają także prenumeratorzy oraz darczyńcy i fundatorzy, w większości sami autorzy, którzy w poczuciu odpowiedzialności za miesięcznik, starają się wspierać datkami bliskie sobie wydawnictwo. Istotną rolę pełni również skuteczna sieć dystrybucji – i tak na przykład „Akant” można nabyć choćby w salonach sieci „Empik”. Owa współpraca sprawiła, że osoby z naszego kraju tworzące poezję, prozę, piszące recenzje krytycznoliterackie czy eseje - mają w „Akancie” przestrzeń, gdzie mogą swoje teksty bez przeszkód opublikować. I czynią to chętnie – redakcja dopuszcza do druku materiały różnego typu, w tym także rozprawy o charakterze naukowym, nadsyłane przez przyszłych doktorantów czy osoby starające się o habilitację. Dobrze, że są miejsca życzliwe dla twórców, które nie zamykają przed nimi drzwi swoich redakcji.
Tak więc rolą drukowanych czasopism literackich jest integracja środowiska osób piszących, umożliwienie im publikacji autorskiej twórczości. Chyba każdy autor wyczuwa, że wydanie swojego tekstu w druku jest jednak ważniejsze od publikacji internetowej. To pewnie jakieś atawistyczne przekonanie, dziedziczone przez kolejne pokolenia Gutenberga. Druk to przecież coś materialnego, a wydrukowany wiersz czy esej to konkret. Magazyn literacki ze swoimi tekstami można wziąć do ręki, pochwalić się przed znajomymi, a może przede wszystkim przed samym sobą. Publikacje w Internecie też mogą cieszyć, ale są przecież jakieś ulotne, nietrwałe (choć z drugiej strony ponoć w Internecie żadna informacja nigdy nie ginie) – strona bloga może zniknąć, może zostać zaatakowana przez hakerów – żartownisiów, może ulec uszkodzeniu. Tymczasem raz wydrukowanych w piśmie tekstów nie da się współcześnie tak zupełnie unicestwić – poszczególne papierowe egzemplarze wydawnictw literackich trafiają przecież do Biblioteki Narodowej, większych bibliotek w całym kraju, instytucji kulturalnych.
Rolą literackiej prasy drukowanej jest także bycie surowym krytykiem literackim. Autorzy publikujący „na papierze” podlegają moim zdaniem większej kontroli społecznej. W Internecie oczywiście też ich teksty są oceniane, komentowane, analizowane – ale często komentarze to teksty zazdrosnych i złośliwych „braci w słowie”, trolli próbujących ożywić statyczną atmosferę na stronie - albo też i zwykłych hejterów, którzy upuszczają z zimną regularnością żółć ze swojej wątroby i nic nie wnoszą do dyskusji oprócz fermentu gniewu. Tymczasem materiały przed publikacją prasową muszą (a przynajmniej powinny) być dokładnie przeczytane przez kolejne „pięterka nominacji” szefów pisma, piramidę władzy – kolejnych sekretarzy redakcji, zaaprobowane przez redaktora naczelnego. Przy takim maglowaniu tekstów łatwiej wychwycić ich błędy formalne, językowe i stylistyczne, wszelkie nieścisłości i jawne absurdy. Krytyka literacka także wciąż jeszcze chętniej chyba sięga po teksty już gdzieś opublikowane, czyli zauważone – niż takie przypięte wyłącznie do stron internetowych. Oczywiście mogą być i sytuacje odwrotne, gdy z większym oddźwiękiem wśród czytelników spotkają się teksty wirtualne. Tym niemniej – jak już wcześniej zauważyłam, rolą drukowanych czasopism literackich jest także swoista nobilitacja twórcy. Moment, w którym trzymamy w dłoni świeżo wydrukowany egzemplarz czasopisma ze swoimi tekstami - z pewnością oferuje autorowi wiele przyjemności, nieszkodliwego, acz egoistycznego samozadowolenia. No, w końcu i nam się udało coś swojego opublikować!
Drukowane czasopisma literackie wciąż ważne są także dla pisarzy czy poetów starszego pokolenia, którzy nie są tak obeznani z technologiami cyfrowymi. Wielu z nich to uznani twórcy, którzy nie wykształcili w sobie umiejętności obsługi świata wirtualnego, posługiwania się jego narzędziami. Część nie ma komputera, może nawet nie stać ich na zakup tego urządzenia, nie mają komu powierzyć nadzoru nad jego prawidłowym użytkowaniem. Są i tacy, którzy niejako programowo odrzucają wszelkie zdobycze cywilizacyjne i nie chcą funkcjonować w świecie wirtualnym. Tak, drogi młody czytelniku – wśród znanych artystów nadal są komputerowi abnegaci, indywidualiści i samozwańczy kreatorzy wyobcowanych osobowości, którzy stronią od klawiatur, myszek, ekranów i modemów. Choćby i dla nich warto także podtrzymywać na rynku wydawniczym pisma drukowane, które mogą bez przeszkód kupić, otrzymać od kogoś w prezencie, czy nawet wypożyczyć w czytelni biblioteki. Nie można ich zupełnie wykluczać społecznie, odrywać ich często wciąż życiodajnych korzeni od źródła współczesnej kultury. Nadal mogą nam wiele zaoferować. Analogowo.
Nie jest łatwo w XXI wieku utrzymać na rynku wydawniczym jakikolwiek tytuł prasowy, a już szczególnie czasopismo literackie. Chyba nie ma gazety, która by nie była zmuszona do cięcia kosztów i kolaboracji z Internetem. Niestety, często jest to efektem przyjęcia w naszym kraju modelu biznesu wydawniczego w stylu zachodnim, który kładzie nacisk nie na jakość prezentowanych treści, ile na ich wartość rynkową. Przekłada się to na degradację dawnych, uznanych periodyków, a promowanie treści i wydawnictw w stylu tabloidowym. Z kolei czasami Internet stwarza także rodzaj siatki asekuracyjnej, poduszki powietrznej dla wielu wydawnictw – zdają sobie bowiem sprawę, że nawet gdyby musiały zawiesić wydawanie czasopisma w wersji drukowanej, wciąż mogą wydawać je taniej w wersji elektronicznej. Sieć wirtualna jest także pewnym rodzajem „cieplarki” dla pism literackich, które dopiero startują ze swoją ofertą i szukają dla siebie na rynku wydawniczym właściwej, przytulnej niszy.
Pisarz i naukowiec Malcolm Muggeridge był zdania, iż prasa jest sumieniem z papieru. Czym zatem jest prasa literacka drukowana? Moim zdaniem sumieniem sumienia. Nadsumieniem. Gutenberg po dziś dzień udziela błogosławieństwa tym, którzy zostali namaszczeni drukiem. Są szczęśliwymi wybrańcami teatru słów i zdań. Udzielił im sakry literackiej, konsekrował na łamach pisma literackiego na artystów wyrazów. Odtąd winni ostrożne nieść ów ciężar odpowiedzialności, inkrustowany kruszynami diamentu - talentu, starając się nie potknąć o wystające korzenie grafomaństwa.