Trudno sobie wyobrazić, nawet wyobraźnią pamięci, która przecież bazuje na faktach, że 300 razy dźwigałem, dochodzący do 2.000 egzemplarzy, nakład Akantu”.
Czasem mi ktoś w tym pomagał i widziałem z jakim trudem to czyni. Zazwyczaj potem nie zgłaszał się już do pomocy. Przez ten czas zmieniłem trzy samochody i trzy razy drukarnię. Dźwigałem też wysyłki na pocztę. W pewnym okresie udawało się egzemplarzami obowiązkowymi, czyli bez porta obsługiwać blisko 60 bibliotek; zgłaszały się nawet biblioteki z małych miejscowości. Potem ten proceder urwał się, bo do głosu doszli młodzi pocztowi biurokraci, którzy zazwyczaj nie rozumieją rangi literatury w życiu umysłowym społeczeństwa, a spełniają oni tylko role żywych dodatków do maszyn, komputerów i przepisów bezdusznego i nierozumnego prawa. 300 razy dźwigałem też trud zaopatrzenia redakcji w niezbędne do wydania i upowszechnienia środki finansowe. To drugie działanie jest dziś nawet ważniejsze niż pierwsze, bo wydać czasopismo i książkę może każdy, ale dostarczyć do czytelnika – to już jest sztuka. Dobrze, że już od samego początku znaleźliśmy się w wielkich sieciach kolportażowych. Dobrze, że mamy stałą, choć zmienną personalnie, liczbę prenumeratorów. To są nasi niezawodni Przyjaciele, to jest kapitał, który na pewno pomoże nam przedźwigać kolejne numery i - jak dotąd - bez tak zwanych numerów łączonych, będących cynicznym oszustwem edytorskim, bowiem w sprawozdaniach podaje się często kategorię kwartalnika z dorobkiem x numerów, podczas gdy w istocie jest to półrocznik, a nawet rocznik z liczbą x minusy rzeczywistych numerów.
Stefan Pastuszewski