Po raz kolejny przekonuję się, że człowiek stworzony jest na obraz i podobieństwo Boże. Sebastianowi, który nie jest jeszcze zakłóconym przez socjalizację i kulturę człowiekiem, którego stany są jakby laboratoryjnie wypreparowanymi stanami elementarnymi człowieka jako takiego, do tego mnie przekonuje.
On pozwala mi zrozumieć mistykę, teologię, filozofię i logikę prologu Ewangelii według Świętego Jana (J1, 1-4), zapisanego w formie quasi-poematu:
Na początku było Słowo,
a Słowo było u Boga,
i Bogiem było Słowo,
Ono było na początku u Boga.
Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało.
W Nim było życie (…)
Słowo jest zamysłem, projektem, nasieniem dzieła. W słowie, podobnie jak w ziarnie, „zwinięta", zapisana, zakodowana jest cała „roślina" określonego faktu, rzeczy czy istoty żyjącej.
Sebastian opowiada, dużo opowiada, fantazjuje, wymyśla nawet na poczekaniu, jedno słowo wywodzi z drugiego, a swoją opowieść kończy jakby aktem stwórczym: „I już", albo „Normalnie". Dla niego, kreatora jakby na wzór Boży, znającego potęgę Słowa, wszystko bowiem jest normalne, oczywiste, możliwe.
Najlepiej ujmuje to niesamowity wiersz Juliana Kornhausera z 1995 roku.
Rzadko się zdarza, aby jeden poeta cytował wiersz drugiego poety, a na dodatek się nim zachwycał. W tym przypadku jest to nawet obowiązek wobec Prawdy, bo utwór ten jest „najprawdziwszą prawdą" o kreatywnej, czyli Boskiej mocy dzieci, która z czasem, tępiona przez zastane (dziecko przychodząc na świat je zastaje) układy, zaczyna słabnąć, a nawet wygasać.
Julian Kornhauser
Dzieci
są mądrzejsze od nas
wiedzą wszystko
nawet nic ma dla nich barwę kasztana
widzą góry gdzie my ich nie widzimy
morza pluszczą kiedy nic nie słychać
przez ich koślawe ząbki przedzierają się
słowa nie znane nikomu
za brudnymi paznokciami czai się strach
i niewysłowiona przygoda
kiedy biegną
ich za duże buciki rechoczą
a włosy przylepiają się do wiatru
wtedy milczą
i w oczach jest tyle dorosłej tęsknoty
wspinają się na palce
żeby dotknąć czego nie wolno
próbują zapasów z zakazami
żeby móc odróżnić żart od lęku
czasem leżą cicho na podłodze
wypowiadają dziwne zaklęcia
wtedy szklanka spada ze stołu
otwiera się okno
i kredka wolno sunie po białej tapecie
Sebastian zaczyna swoje opowieści- kreacje od znamiennego „Wiesz, Stefan…".
Czasem słychać je, ledwo drzwi zamknę, wracając do domu. Znać, że czekał na mnie, że tylko mnie chciał przekazać „swoją opowieść".
Bo ja staram się go zrozumieć w odróżnieniu od domowych kobiet, które mówią, że to głupstwa, a jeśli nie tak, to zawsze korygują go w kierunku namacalnej realności (jest przecież inna, nie namacalna realność, o której tylko my oboje z Sebastianem wiemy).
Słucham tej jego opowieści, tego jego Słowa i, w pokorze wobec jego kreacji, czasem też ją rozwijam.
Niestety w tym świecie Sebastianowej „normalności" pojawił się ostatnio lęk. Wydaje mi się, że nie z fantazji, tylko z tej cholernej telewizji, CD i innych śmietnikowych urządzeń przekazu, przed którymi domowe kobiety „odpoczywają", choć badania dowodnie wykazały, że jest odwrotnie, że telewizja i internet męczy bardziej niż praca fizyczna czy nudna konferencja naukowa.
Pewnego razu Malec wziął mnie bowiem na stronę i wyszeptał:
- Wiesz Stefan, gdy ktoś tak mnie dotyka z tyłu głowy, to wydaje mi się, że to szatan mnie dotyka. Nigdy mnie tam nie głaszcz. Nie, nie, w ogóle mnie nie głaszcz!
Rzeczywiście, Sebastian jest już w tym okresie, gdy karesy ze strony dorosłych przypominają
śliski dotyk żaby czy ukłucie gałązki dzikiej jeżyny. Chyba, że sam je wywoła, ni z tego ni z owego tuląc się, czy- jak w moim przypadku- włażąc na moje kolana, gdy siedzę w fotelu i czytam lub piszę. Odrzuca wtedy ze wstrętem wszystkie papiery na bok i, moszcząc się, zwija się w kłębek niczym kot. Nie trwa to zbyt długo, ale chyba wystarczająco, aby podładował swoje akumulatory miłości. Chyba więc nie zdawkową była dedykacja na laurce w kształcie koła, którą otrzymałem, po raz pierwszy zresztą, w Dzień Dziadka 22 stycznia 2010 roku.
„Dla najlepszego dziadka na świecie od twojego Sebastiana". Potem oczywiście wypierał się zawartej w tym zdaniu emocji, mówiąc przekornie, a on przekomarza się ze mną, że aż strach (często nazywa mnie bezmózgowcem), że to tylko tak, że tak się pisze (widać, że napatrzył się w dorosłym świecie różnych gier i pozorów; marna to nauka…). Na drugiej stronie laurki wymalował dwa, trzymające się za ręce, jakby tańczące ludziki.
- Kto to? – zapytałem.
- To my, gdy się bawimy – odpowiedział rzeczowo.
Rzeczywiście bawimy się, biegamy, szarpiemy się, rzucamy poduszkami…W końcu chłopiec musi się wyszaleć, a zabawy z natury są kolektywne, trudno bawić się samemu ze sobą. Cóż z tego, że odgrywam wtedy rolę chłopca do zabawy, którego się szturcha, przezywa baranem, którym się komenderuje, a od czasu do czasu: buch piąstką w brzuch. Ktoś przecież musi mu rekompensować to straszliwe jedynactwo. Nawet mam wyrzuty sumienia, że za późno do domu wracam.
Ktoś powie, że to niepedagogiczne takie fraternizowanie się z Malcem, że tracę swój autorytet… Chyba, to jednak nieprawda. Wystarczy, że podniosę głos, czy po dorosłemu, pedagogicznie skrzywię się, a Malec zaraz się peszy i pospiesznie wyjaśnia:
- No co? To tylko zabawa.
„Normalna", czyli Bosko- kreatywna zabawa.
- Stefan Pastuszewski
- "Akant" 2010, nr 2
Stefan Pastuszewski - Normalnie
0
0