Gdy w 1998 roku Krzysztof Derdowski (1957-2017) przyniósł do Instytutu Wydawniczego Świadectwo zestaw dwóch opowiadań pod zbiorczym tytułem Robal i zapytał, co o nich sądzę, to po przeczytaniu utworów, w zasadzie bez większego namysłu powiedziałem, że są bardzo dobre, tylko za dużo w nich brawurowej fikcji. Podobnie było z mikro-powieścią Chłód (2002) i zbiorem opowiadań Papuga (2007), również wydawanymi w Instytucie.
Ta ocena, pod którą nadal się podpisuję, choć – rozważnej już wyłączam z niej przyimek za – wynika z dominującej cechy prozy autora Wstydu, a mianowicie nadbudowywania jej na realnych, zazwyczaj powszechnie, choćby tylko fragmentarycznie, znanych faktach.
Po dłuższej lekturze czytelnik czuje się zmylony. Ma nadzieję, że autor pomoże mu uporządkować fakty, z którymi miał na co dzień do czynienia, ale zarazem jako narrator wszystkowiedzący uzupełnić je, wyjaśnić, jeśli pojawi się jakaś skomplikowana intryga, a tu nieoczekiwanie narrator wprowadza go w świat inny, fikcyjny, fantastyczny niekiedy. Opowieść faktualna niepostrzeżenie przekształca się w opowieść fikcyjną.
- Derdowski czerpie z realności, ale tę realność lekceważy. Może nie do końca, gdyż wiernie, nawet bardzo precyzyjnie opisuje jej szczegóły, ale uważa, że jest ona nudna, miałka, bezbarwna. Nie akceptuje jej. Przerabia ją więc słowami, przenicowuje, rozbudowuje, doszukuje się w niej – niczym poeta – wielu znaczeń. Czasem w zapale twórczym szaleje, nie licząc się ani z logiką ani z tym, co w każdej narracji jest ważne – z prawdopodobieństwem opisywanych zdarzeń, z wewnętrzną wiarygodnością. Pełen rozpaczy, buntuje się wobec świata, który go otacza, wyrywa się z niego, ucieka. Malowany ptak jego jaźni chce opuścić popioły skrzeczącej rzeczywistości, a że jest to w istocie niemożliwe, to wielu bohaterów jego prozy rozdwaja się. Cierpią oni na przeróżne rodzaje schizofrenii, zazwyczaj też fikcyjne, gdyż nie zostały one opisane w oparciu o podręczniki psychiatrii. Z racji tego, że bohaterowie tej prozy borykają się przede wszystkim ze sobą, to mają szalenie rozbudowane ego i za grosz empatii. Jeśli mówią o drugim człowieku, to jako o fenomenie, przedmiocie nawet, a nie o osobie. Brak jest więzi społecznych, zamiast empatii dominuje entropia.
Ta fikcja ma ogromny rozmach, jest brawurowa. Choć bardzo często opisuje przeszłość jest ahistoryczna, co zauważył Tadeusz Ziemiński analizując mikro-poiweść Plac Wolności.
Weźmy na warsztat opowiadanie Szpicel. Akcja jego rozgrywa się na przestrzeni lat 1968-1990, a więc obejmuje ponad 20 lat i dotyczy jednego tylko wątku – działalności służb specjalnych PRL. Tak się składa, że jestem po części specjalistą od tych służb i nie mogę stwierdzić, ze zostały one opisane zgodnie z ich faktycznym stanem. W zasadzie nic co napisał autor Szpicla nie trzyma się realiów, choć bardzo udatnie je imituje. Mamy więc w tym opowiadaniu do czynienia z budowaniem karkołomnej piramidy wzajemnych zależności dwojga ludzi, ale też wyjściem bohatera z siebie samego, opuszczeniem swojej osobistej historii i swojej osobowości. Pod koniec okazuje się, że jest on kimś innym niż sam się sobie wydawał. Prawdziwa, choć fikcyjna schizofrenia. Notabene, wielu bohaterów autora Placu Wolności kierowanych jest przez siły bez mała tajemne, a niektórzy z nich zanurzają się w mistykę, oprócz takiej czy innej choroby psychicznej.
Można więc mówić o pewnym typie powieści magicznej. Wydaje się to być buntem poety, a poetą nigdy być się nie przestaje, przeciwko preferencjom dzisiejszych czasów, w których wygrywa proza faktualna (reportaż, biografia, literacki opis konkretnych zdarzeń) z poezją, czyli opis werystyczny triumfuje nad wyobraźnią.
Efektem przejścia z twardych faktów w ulotną fikcję jest odrealnienie bohaterów. Stają się papierowi. Ciekawi, czasem nawet drażniąco ciekawi, ale mało wiarygodni. Po pewnym czasie owego procesu „pozbawiania ich życia” odbiorcę nic nie przestaje zaskakiwać, zaczyna się nużyć. Tacy papierowi bohaterowie mogą bowiem wszystko.
Fikcyjny świat przedstawiony wymaga wewnętrznej koherencji. Wnikliwy czytelnik rozlicza autora „z luk w jego wyobraźni. Oczekujemy, by po podaniu reguł organizujących dalszy ciąg narracji się ich trzymał – przestrzegał własnej konstytucji”[i]. U K. Derdowskiego różnie z tym bywa, czasem daje się on ponieść wyrywnemu rydwanowi swego rozlatanego pióra, pędząc może nie tyle na manowce, co w przestrzeń mglistą, trudną do zdefiniowania. Po prostu samo pisanie, bieg wydarzeń, ważniejsze są od kierunku i celu. Opowiadanie jest celem samym w sobie. Bohaterowie tej prozy mają tożsamość narracyjną. Życie ich jest opowieścią.
Istotną cechą prozy autora Nagiej jest więc zachłanność na pisanie i opowiadanie[ii]. Autor ma nieprawdopodobnie silną chęć mówienia, opisywania, kreowania zarówno nowych, często pikantnych szczegółów, jak i całych urojonych światów. I jest to bardzo literackie, bo dzieło literackie to nie reportaż, choć proza K. Derdowskiego trąci czasem poetyką reportażu, sprawozdania. I jest to jej niezaprzeczalny walor – „reporterska” literatura.
Szczegół! Dobrego prozaika poznaje się po opisie szczegółów. A są one u K. Derdowskiego znakomite i smakowite zarazem. Niezależnie od tego, czy dotyczą świata wewnętrznego czy zewnętrznego, meandrów psychiki czy labiryntów miasta, które jest główną przestrzenią akcji jego utworów.
Przytoczę taki smakowity szczegół z przywołanego już Szpicla, na dodatek przedstawiony w formie dialogu, a to już jest wyższa szkoła literackiej jazdy:
On: - Masz tam jeszcze ten pieprzyk koło pupy? Co? Trzymaj go dla mnie. Mam na niego olbrzymią ochotę…
Ona: - A ja mam ochotę na twojego… Zjem go następnym razem. Zobaczysz.
I wbrew wszystkiemu, co zostało tu dotychczas napisane nie ma w przytoczonym dialogu za grosz fikcji. Jest on jak najbardziej realny. Realny zarówno w słowie, obrazie jak i w emocjach. Czyż nie widzimy i nie odczuwamy tego samego, tej nieprzepartej chuci dwojga kochanków? Także w tym momencie…
I to jest właśnie ta trwałość, ponadczasowość wręcz prozy Krzysztofa Derdowskiego. Potęga życia, potęga miłości, którą tak udatnie w swych szczegółach opisywał
[i] Tomasz Cenow, Kosmos jest ze słów. Eseje o różności świata, Kraków 2019, Instytut Literacki, s. 149-150.
[ii] Jeden z bohaterów mikro-powieści Plac Wolności opisywany jest jako ten, który „gdyby nie opowiadał, to by zwariował”.