Wystarczy, że wyjdę na ulicę i już jestem wśród nich.
Widzę ich wlepiony w ziemię wzrok,
widzę jak ukrywają w dłoniach twarz,
widzę jak stoją w miejscu.
I ze sposobu w jaki to robią
wiem, że stracili wszystko.
Wchodzę do biblioteki i widzę
jak całe dnie spędzają w towarzystwie książek.
Wchodzę do kawiarni i widzę
jak siedzą przy osobnym stoliku.
I z tego jak siedzą wiem,
że nikt ich nie słucha.
Poznaję ich po wyrazie twarzy,
po spuszczonej głowie,
po obgryzionych paznokciach,
po czerwonych pręgach na szyi.
Codziennie ich spotykam i nie mogę uwierzyć, że jest ich tak wielu.
Dlaczego słońce ich nie stopi?
Dlaczego wiosna ich nie pożre?
Dlaczego nie utoną w uśmiechu dziecka?
Codziennie ich spotykam
i wiem, że jest ich coraz więcej.
W pubach,
na dworcach,
w sklepach, obok nas.
Z każdym dniem ich przybywa.
Jest ich coraz więcej i więcej i więcej.
Z każdym dniem ich przybywa.
Każdy dzień przynosi mi
nowego brata.