Docierpiałem w sobie do właściwych rozmiarów,
aby narodzić się ponownie
Widzę swój profil w drzwiach własnego domu,
lecz go nie poznaję
dźwignięty milczeniem gwiazd
Światło odrywa się ode mnie liściem,
który zasnuwa miękko
podmuch mej głębi
Przyjmuję w przestrachu deszcz-
niech rozstraja się we mnie
archipelagiem skargi
Otwieram oczy w morzu,
które mnie przyjęło
Topnieję w mroku
On przeprowadzi przeze mnie unicestwienie,
gdy z wolna zacznie kończyć się droga
Wtedy wyrosnę równiną przepływu,
a światło oderwie
powłóczystych fal blaski
i zgaśnie we mnie cień
Z tej światłości rozkwitnę szelestem
oswobodzonym źrenicą wiatru
Cisza mnie ustaliła
Ktoś oparty na kroplach nieba
pochyla się nade mną
Jest pełnią- nie przemija chłodem
Wespół z myślą nachyla się oddechem
pomnaża się
zakorzenia w przestrzeni
nawiedzając dźwiękami
monotonię mego wnętrza
uwydatnia się we mnie
nieprzemiernym strumieniem
jaw tym strumieniu
unoszę się
nad Jego nachyleniem
Tylko co stanie się z tajemnicą i słowem?- nowy dzień nadchodzi