Jest zastanawiające, że w nowej Polsce, zaraz po roku 90-tym, prym wiodą młode twarze lewicy. Dlaczego to postkomuniści byli tymi, którzy doskonale orientowali się w otaczającej rzeczywistości, mieli kompetencje, talenty i szerokie horyzonty? Ponieważ działacze partyjnego betonu szkolili swoich ludzi – te młode wilki to w większości stypendyści zagranicznych, zwłaszcza amerykańskich, uczelni . W ten sposób ówczesny polski establishment powstrzymał skutecznie wybuch rewolucji.
Polsce próbowano zaszczepić nowe prądy ekonomiczno – społeczne, które nijak miały się do naszego doświadczenia historycznego. Obezwładniająca ideologia kapitalizmu nie jest oparta na wartościach ważnych dla każdego z nas. Wiele wybitnych osobistości, w tym Józef Kozielecki, chwaliło reformy Balcerowicza. Z dzisiejszej perspektywy czasowej widać wyraźnie, że w ich wyniku więcej ludzi poniosło śmierć, niż w okresie stanu wojennego. Tak o tym mówi Jarosław Urbański, socjolog, pacyfista, jeden z założycieli Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza: „W 89 r. zmiany przeprowadzano w taki sposób, że nikogo nie zabijano, nie wsadzano do pierdla i nie łamano życiorysów. Tylko że z drugiej strony, jeżeli odcinasz tych ludzi, którzy się powiesili, dlatego, że stracili pracę, to to są inne złamane życiorysy, o których nie mówi się, że są bohaterskimi". Lepper zdawał sobie sprawę z doniosłości hasła: „Balcerowicz musi odejść". Po prostu widział tych wieszających się ludzi, którym kredytowe długi, z dnia na dzień, odebrały wszystko, czego dorobili się uczciwą pracą. Nieustannie ciągniemy po sądach Jaruzelskiego i Kiszczaka, a nie potrafimy postawić zarzutów Balcerowiczowi. Oto kolejna skaza na kartach III RP.
W jednym z wywiadów Kornel Morawiecki wyznał, iż nie udało się wpoić Polakom koncepcji, która leżała u podstaw Solidarności. Bardzo trafne, nawet za bardzo, jest spostrzeżenie Michała Łuczewskiego, redaktora periodyku Czterdzieści i cztery, który podkreślił, że zasadniczym problemem elit okrągłostołowych było to, że przeżyły. Właśnie to spowodowało, iż nas zawiedli odwracając się od swoich ideałów, którym niegdyś byli wierni, choć z dzisiejszej perspektywy widać jak na dłoni, że owe ideały były w istocie pseudoideałami, w przeciwieństwie do ideałów powstańców warszawskich, których uznajemy za narodowych bohaterów, ponieważ polegli i dlatego nie mogli nas później skrewić.
Lech Wałęsa i Adam Michnik bronili dygnitarzy partyjnych. W nie swoim imieniu odpuścili im komunistyczne zbrodnie. Dziś wygłaszają mowy o demokracji, wolności, prawach człowieka. Czy mają do tego moralne prawo? . Kiedy Tadeusz Mazowiecki objął urząd premiera, miała miejsce pożoga archiwalna. Mazowiecki nie tylko wiedział o masowym niszczeniu akt, ale wręcz dawał na to przyzwolenie. Czym jego postawa różniła się od Edmunda Buły, następcy Kiszczaka, który przez parę miesięcy palił akta PZP-erowskie, MSW i WSW? Chyba tylko tym, że Buła przed ich zniszczeniem sfilmował je i przekazał taśmy Moskwie. Obaj nie zostali za to pociągnięci do odpowiedzialności.
W latach 90-tych na UW zorganizowano spotkanie z Jackiem Kuroniem. Były czołowy opozycjonista wygłosił błyskotliwą i entuzjastyczną prelekcję na temat demokracji, wolności, praworządności. Sala częstowała go gromkimi brawami. Później, jak to zazwyczaj bywa na tego rodzaju spotkaniach, przyszedł czas na dyskusję. Głos zabrała starsza pani, która okazała się asystentką Władysława Tatarkiewicza. „Tacy ludzie jak pan – powiedziała – stali u wejścia uniwersytetu i takich wybitnych ludzi jak Ajdukiewicz, Kotarbiński i Tatarkiewicz nie wpuszczali do środka. Pan, pana koledzy, działacze partyjni odpędzaliście ich stamtąd. Zabroniliście nauczać starej kadrze profesorskiej. Co pan na to?". Kuroń milczał przez dłuższą chwilę, po czym wyznał: „Cel był tak wielki, budowaliśmy socjalizm, więc musiały być jakieś ofiary". Sala wyła z radości.
Właśnie ten moment powinien nam boleśnie uświadomić, na jakim etapie rozwoju jesteśmy i przede wszystkim gdzie jesteśmy. Tymi, którzy oklaskiwali Kuronia, byli w większości studenci, a więc intelektualiści. Część z nich z pewnością zrobiła karierę w biznesie, inni zajęli się polityką, a jeszcze inni związali swoje życie z kulturą i nauką. Decyzje, które podejmują kształtują rzeczywistość. Ci sami ludzie, przed kilkunastoma laty, ośmieszyli publicznie asystentkę profesora Tatarkiewicza. Jak w takim przypadku nie zgodzić się z Pierre Proudhon’em, ojcem anarchizmu, który uważał intelektualistów za egoistycznych cwaniaków po trupach dążących do celu i usiłował odebrać im możliwość wpływania na rzeczywistość ? Dlatego cieszę się, że na sakramentalne pytanie Zybertowicza: „kto z państwa chce rządzić Polską?" żaden student UKW nie odpowiedział pozytywnie. Odpowiedział natomiast jeden z wykładowców, podając jako uzasadnienie formułę wziętą z Machiavelli’ego, ale nazwisko tego człowieka zachowam w tajemnicy, żeby go nie kompromitować.
Zdzisław Krasnodębski, profesor filozofii na uniwersytecie w Bremie, jest autorem dość przełomowego artykułu o polskiej inteligencji, którą posądza o zdradę przedwojennego etosu. Wnikliwą analizę Krasnodębskiego streścić można w jednym zdaniu: nie mamy autentycznych elit intelektualnych, a jedynie intelektualistów – przebierańców. Ich idolami są Kwaśniewski, Michnik, Wałęsa, Oleksy , czyli ludzie ukrywający prawdę, którzy puścili w niepamięć dawne grzechy .
Wiele postaci polskiej inteligencji, uważanych za prominentnych, jeździło z bronią w ręku na tzw. bandy. Zabierali chłopom ostatnie resztki żywności, katowali ich, rozbijali rodziny. W latach 44-5 utrwalali władzę ludową. Najbardziej jaskrawymi i bulwersującymi przykładami są Zygmunt Bauman i Leszek Kołakowski. Ten ostatni, w wywiadzie dla Gazety wyborczej, wyznał: „miałem parabellum, chodziłem z tym, bo nie można było przewidzieć, co się stanie. Istniało jednak to zbrojne podziemie, które nie zostało jeszcze wtedy zlikwidowane. Strzelano do nas". Powyższe słowa dowodzą, że Kołakowski ma pełną świadomość tego, co mówi, ale czyni to w sposób prześmiewczy. Owo zbrojne podziemie, bez którego nie byłoby Polski, po prostu się broniło, to Kołakowski był okupantem, był częścią struktury narzuconej przez obce państwo. Ewidentnie szkodził ideologicznie, psuł, a nie wychowywał młodzież. Dziś uważany jest za czołowy autorytet.
O przyjęcie do polskiej partii komunistycznej prosił nawet Ryszard Kapuściński, a tym, który go rekomendował był Bronisław Geremek!
Weźmy jeszcze jeden, głośny ostatnio przykład. Czy można nie wspominać o stalinowskim okresie w twórczości Szymborskiej tylko dlatego, że jest wielką literatką? O ile Kapuścińskiemu można wybaczyć, gdyż zapisał się do partii rozpoczynając dopiero studia – był to więc grzech młodości, jakich wszyscy mamy bez liku – o tyle Szymborska układała hymny na cześć największego zbrodniarza w dziejach ludzkości, będąc już kobietą o w pełni ukształtowanej osobowości . Nie jest wszakże tajemnicą, że po otrzymaniu nagrody Nobla wydała polecenie usunięcia z bibliotek swoich wczesnych tomików.
Również nasz inny noblista, Czesław Miłosz, nie był bez skazy – pomijając jego erotyczne przygody ze studentkami w Berkeley .
Oto współczesna polska inteligencja, która z premedytacją ukrywa dramatyczną część swojego życiorysu. W żadnym razie nie chodzi mi o przekreślenie niewątpliwie wybitnego dorobku tych osób. Chcę zadać tylko jedno pytanie: czy nasza wrażliwość powinna ich ochraniać?
Przypomnijmy sobie rok 2008, kiedy ukazała się książka SB a Lech Wałęsa Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka. Jeszcze przed wypuszczeniem jej na rynek, pojawiła się petycja potępiająca tę publikację, pod którą złożyli podpis znamienici przedstawiciele polskiej kultury, nauki i polityki. Powinno nas to zmusić do głębokiej refleksji. Przywołany wcześniej historyk, Leszek Żebrowski, oznajmia, że doktoraty naukowców, którzy stoją murem za antylustracją, nadają się tylko na śmietnik, ponieważ są to prace ideologiczne, a nie bezstronne dociekania badawcze. Społeczeństwo, które w dużym stopniu pozbawione jest zmysłu krytycznego, co stanowi naturalną konsekwencję braku podmiotowości, myśli następująco: skoro ci ludzie są uczonymi i mówią, że to a to jest złe, to to a to koniecznie musi być złe. Można potępiać lustrację, jeśli samemu nie ma się niczego na sumieniu, jeśli samemu się nie donosiło. Ale kiedy i gdzie ci „naukowcy" się oczyścili? Dlaczego liczymy się z ich zdaniem i pozwalamy decydować o losach polskiej nauki, która z nauką ma coraz mniej wspólnego ?
Warto się również bliżej przyjrzeć takim instytucjom, jak NFZ , skorumpowanym działaczom sportowym, elitom medycyny (głośno domagał się tego Jan Olszewski), służbom mundurowym, sędziom i prokuratorom. System sądowy został wprost odziedziczony po PRL-u bez żadnej ścisłej weryfikacji. Kiedy w 1999 r. Wojciechowi Cejrowskiemu wytoczono proces za krytykowanie Kwaśniewskiego upijającego się na grobach w Charkowie w trakcie sprawowania urzędu prezydenta, to sędzią w tej sprawie była kobieta, która w stanie wojennym skazywała gdańskich stoczniowców za czynny udział w Solidarności. Cejrowski musiał zapłacić grzywnę w wysokości 3000zł.
W roku 2010 Sąd Okręgowy w Warszawie umorzył proces lustracyjny Małgorzaty Niezabitowskiej, rzeczniczki prasowej rządu Mazowieckiego, którą Krzysztof Wyszkowski oskarżył o współpracę z SB. Jeżeli Niezabitowska publicznie oświadczyła, że jest niewinna, to dlaczego proces odbywał się za zamkniętymi drzwiami? Podobnych przykładów można mnożyć, a wszystkie one są dowodem na to, iż obok prawdy historycznej istnieje prawda sądów. Jednakże problem jest znacznie poważniejszy. Andrzej Zybertowicz tłumaczy, że to, co mówią sędziowie i to, co mówią adwokaci, to pewna konstrukcja społeczna, coś umownego, co nie jest ani ostateczne, ani prawdziwe. Zdrowy rozsądek podpowiada nam, iż opinia jest czymś subiektywnym, toteż za jej wygłoszenie nie powinno się być pociąganym do odpowiedzialności. Natomiast jeśli ktoś przedstawia fałszywe informacje, czyli kłamie, wtedy podpada pod kodeks karny. Ale kwestią zasadniczą jest to, mówi Zybertowicz, że naukowa analiza tekstu nie może podać żadnych kryteriów odróżniających informacje od opinii. W niektórych przypadkach różnice są wyraźne, ale częstokroć mamy do czynienia z ową szarą strefą – wówczas pozbawiony narzędzi umożliwiających rozstrzygnięcie sędzia kieruje się swoimi sympatiami i antypatiami.
Jestem dziwnie przekonany, lecz owo przekonanie nie opiera się wyłącznie na intuicji, że kluczem do zrozumienia czasów PRL-u i III RP jest sprawa ks. Jerzego Popiełuszki. Wyjaśnienie wszystkich okoliczności zabójstwa ks. Jerzego z pewnością zweryfikowałoby dotychczasowe oceny tych okresów i wreszcie je odkłamało. Jak dotąd wszystko, co powszechnie wiadomo o tej zbrodni, poza miejscem i datą uprowadzenia, jest kłamstwem.
Kiedy odbywał się pokazowy proces toruński, Popiełuszko jeszcze żył! Piotrowski, Pękala i Chmielewski stali się swoistymi kozłami ofiarnymi. Zleceniodawcami zabójstwa ks. Jerzego byli Kiszczak i Jaruzelski, co oznacza, że w strukturach resortu spraw wewnętrznych PRL działała zorganizowana grupa przestępcza! Polską ludową rządzili kryminaliści. Uświadomienie sobie tego faktu musi implikować jednoznacznie negatywną ocenę tamtego okresu. Możemy się jedynie domyślać prawdziwej liczby ofiar politycznych zbrodni, których inspiratorem i wykonawcą było MSW.
Wojciech Sumliński, autor książki Kto naprawdę go zabił?, odsłaniającej kulisy sprawy ks. Popiełuszki, ujawnia, że zamieszane w nią były takie osoby, jak Stanisław Ciosek, Zbigniew Chwaliński, Janusz Zemke. Sprawę śmierci ks. Jerzego blokował sam Wałęsa. Również IPN nie chciał udostępnić swoich zasobów archiwalnych. Zajmujący się tym śledztwem prokurator Przemysław Piątek podawał fałszywe informacje. Andrzejowi Witkowskiemu, jedynemu sprawiedliwemu, który wytrwale dążył do prawdy, Witold Kulesza nakazał milczenie. Współpracownik Witkowskiego, historyk Leszek Pietrzak, został dyscyplinarnie przesunięty na stanowisko obsługi kserokopiarki na korytarzu. Policjanci usiłujący rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci ks. Jerzego byli przedwcześnie przenoszeni na emeryturę.
Mirosław Piotrowski, prof. historii z KUL-u mówi wprost: osoby piastujące w tamtym czasie najwyższe stanowiska w IPN-ie, czyli Witold Kulesza i Leon Kieres, sprzeniewierzyły się ustawie, która powołała tę instytucję. W związku z tym, jest wielce prawdopodobne, że w jakiś sposób są one powiązane z Kiszczakiem i Jaruzelskim.
Pytany o sprawę Popiełuszki Krzysztof Wyszkowski nie pozostawia złudzeń: jej wyjaśnienie doprowadziłoby do wykluczenia z życia politycznego osób, które kierują państwem i sprawują ważne funkcje w innych urzędach publicznych.
Nie dziwmy się zatem, że śledztwo wciąż zamiatane jest pod dywan.
Rozważmy zagadnienie, które wcześniej, czy później i tak musieliśmy postawić, a które już kilkakrotnie przewinęło się przez nasz artykuł. Chodzi o kwestię lustracji. Trudno o niej mówić bez odpowiedniej temperatury emocjonalnej, ale jeśli pragniemy uzyskać wartościowe poznawczo wyniki, musimy pozbyć się jakichkolwiek uprzedzeń i podjąć uczciwą refleksję. Naszym przewodnikiem po tym grząskim terenie będzie ks. Józef Tischner, niekwestionowany autorytet moralny, wybitny teoretyk totalitaryzmu, który nigdy, ani jednym słowem, nie wypowiedział się pozytywnie o komunizmie, a jednak był wrogiem lustracji. Nie sposób znaleźć bardziej wiarygodnego świadka od Tischnera, który będąc wierny fenomenologicznej otwartości, nastawiony był na dialog z każdym człowiekiem. Z tego powodu Tischner stanowił cel, nierzadko napastliwych, ataków, zarówno z lewej, jak i prawej strony .
Ksiądz Tischner obnaża największy podstęp zła, a tym jest wezwanie do walki ze złem. Walka ze złem rodzi przemoc, czyli zło. Jeżeli św. Paweł pouczał: „zło dobrem zwyciężaj", to zapewne nie miał na myśli wezwania do walki. Oto szczególna dialektyka zła: użycie zła w imię dobra. Ktoś, kto pragnie raz na zawsze wyrugować z tego świata zło, nieuchronnie wchodzi na ścieżkę prowadzącą do usprawiedliwiania totalitarnej agresji. Współczucie dla cierpiących niezauważalnie przeobraża się w nienawiść do tych, których postrzega się jako sprawców tego cierpienia. Z głęboką litością często idzie w parze bezwzględny terror. Dochodzi do przewartościowania wartości: nienawiść do zła przeistacza się w jego umiłowanie. Za zasłoną moralnego dostojeństwa kryje się nihilistyczny manicheizm, wprzęgający dobro w służbę zła. Radykalizm wyzwala odwet i nienawiść. Sprawców cierpienia zaczynamy traktować w taki sam sposób, w jaki oni traktują swoje ofiary.
Myślenie socjalistyczne – tłumaczy Tischner – owładnięte jest obsesją zła, tropieniem „drugiego dna", co prowadzi do wszechwładzy polityki nad wszystkimi sferami życia: „Pytaniem wiodącym jest: kto z nami, a kto przeciwko nam? Nie ma myślenia neutralnego, każde myślenie jest przeciwko komuś. Postępujemy etapami: najpierw dzielimy świat na dwa zwalczające się obozy, przygotowujemy schematy klasyfikacyjne i hermeneutyczne reguły demaskacji, potem szukamy argumentów, które mogłyby ‘przekonać masy’. Integralną częścią poszukiwań jest podejrzenie – rozum polityczny to w końcu przede wszystkim rozum podejrzewający. Podejrzenie nastawia na odzieranie z pozorów, ostrzeżenia, oskarżenia, potępienia, donosy – na ciągłą agitację" .
Przy bardziej wnikliwym spojrzeniu okazuje się, że taki sam sposób myślenia charakteryzuje antykomunizm. Lustracja to nic innego, jak antykomunizm o bolszewickiej twarzy, który bazuje na osobistych urazach, a więc niskich pobudkach emocjonalnych niegodnych istoty rozumnej.
Tischner podkreśla, że lustracja jest zaprzeczeniem chrześcijaństwa, na które tak często powołują się jej zwolennicy: „Miłosierdzie przewyższa sprawiedliwość. Ci, którzy biegną za utopią sprawiedliwości, relatywizują miłosierdzie. Ale to nie jest chrześcijaństwo" . Chrześcijaństwo wymaga solidarności z przeciwnikiem .
Za dekomunizację – mówi Tischner – często brali się ludzie, którzy przed 89 r. nie wykazywali się szczególną odwagą. Najbardziej jaskrawe wersje dekomunizacji, jak postępowanie Antoniego Macierewicza, podpadają pod zarzut jakobinizmu, kompromitując samą ideę rozliczenia.
Polemizując z postawą Zbigniewa Herberta, którą uważał za konsekwencję zacietrzewienia i zamętu myślowego, pisał, iż rządzi nami romantyczny kult autoekspresji i honoru, stojący na przeszkodzie zbudowania więzi ze wspólnotą. Stanowisko autora Przesłania Pana Cogito było dla Tischnera egotyczną pozą pieknoducha, dla którego ostateczną racją jest własne Ja, co stanowi następstwo rozmycia etyki w estetyce . Ktoś taki patrzy na rzeczywistość z pozycji heglowskiego kamerdynera – rzuca podejrzeniami i wyrokami, ale sam jest poza ich zasięgiem.
Postulat dekomunizacji wydawał się Tischnerowi wątpliwy nie tylko z przyczyn moralnych, ale również teoretycznych. Kogo miałaby objąć dekomunizacja i na podstawie jakich kryteriów ją przeprowadzić? Kryterium formalne, oparte na samej przynależności do partii i pełnienia w niej odpowiednio wysokich funkcji, jest zwodnicze, ponieważ pociąga za sobą zasadę odpowiedzialności zbiorowej, nie pozwalając oddać sprawiedliwości poszczególnym jednostkom, a ponadto pomijając winy gorliwych sojuszników reżimu wśród zwykłych obywateli, jak i organizacji, w tym również katolickich, np. PAX. Zresztą wielu zbrodniarzy komunistycznych już dawno nie żyje.
W połowie lat 90-tych, widząc katastrofalne skutki rządów SLD i PSL, stosunek Tischnera wobec dekomunizacji uległ zmianie: „Rysuje się jasna sytuacja: trzeba być gotowym do wybaczenia, ale wybaczenie nie jest jeszcze uniewinnieniem, czyli oczyszczeniem, bo to zależy od tego, kto zawinił. Miłosierdzie otwiera się dwoma kluczami: tego, kto jest miłosierny, i tego, kto potrzebuje miłosierdzia. Gdyby było inaczej, nie byłoby wzajemności, lecz nowa nierówność" . Nie będąc zwolennikiem dekomunizacji prawnej, z niezwykłą wnikliwością przeprowadzał dekomunizację duchową.
Obok argumentacji ks. Józefa Tischnera trudno przejść obojętnie. Odsłania niechcianą prawdę o lustracji i zmusza ich propagatorów do uderzenia się we własną pierś. Jednakże jest faktem historycznym, że nierozliczenie się z przeszłością spowodowało wielopoziomową degradację Polski, jak demoralizację rzesz ludzkich poprzez wbudowanie w „demokrację" kłamstwa i obłudy, kradzież majątku narodowego, korupcję na gigantyczną skalę, wprowadzenie oligarchii, upartyjnienie państwa . Oczywiście Tischner zdawał sobie z tego sprawę.
Pamięć musi wygrać z amnezją i wcale nie chodzi o anachroniczne zapatrzenie w przeszłość, lecz wyciąganie z niej moralnych lekcji, w celu lepszego budowania przyszłości i zaprotestowania przeciw teraźniejszej bylejakości . Zostawmy jednak lustrację naukowcom i dziennikarzom śledczym, ponieważ w rękach polityków staje się ona narzędziem walki.
Lustracja to nie tylko problem mechanizmu działania w przestrzeni społecznej. To, mówiąc patetycznie, centralny problem człowieczeństwa. Niektórzy działacze polityczni, naukowcy i publicyści podnoszą głosy, że system komunistyczny został nam siłą narzucony, wobec czego idea lustracji jest nieporozumieniem. To absurdalna retoryka, granicząca z demagogią. Klęska zewnętrzna jest skutkiem agresywnego resentymentu, ale wewnętrzna wynika z niewiary w słuszność naszej sprawy. Musimy zatem przyjąć odpowiedzialność za to, jak dalece przemoc zewnętrzna staje się naszą uległością.
Notorycznie pojawia się także przekonanie, że osądzeni powinni zostać wyłącznie sprawcy największych okropieństw, a pomniejszych grzeszników należy zostawić w spokoju. Przekonanie to wynika z niewłaściwego rozumienia zła. Zazwyczaj skupiamy się na ostentacyjnie manifestowanym złu, skondensowanym w konkretnym czynie lub wydarzeniu. Tymczasem takie incydentalne zło, zakrywa zło bardziej pierwotne, sam fundament zła, owo najstraszliwsze, niezauważalne, jakby nieobecne w żadnej chwili, a rozgęszczone w całym czasie, nic bezpośrednio nie czyniące zło – zło jako bycie złym, zło będące charakterystyką stanu wewnętrznego, a nie zewnętrznego wydarzenia. Już Dietrich Bonhoeffer pisał, że „gorsze niż zły postępek jest bycie złym". Człowiek, w sensie najbardziej źródłowym, ma skłonność do zła. Na tę skłonność składają się bierność, obojętność, przyzwolenie na zło, cechujące całą naszą cywilizację – i gdyby próbować ją usunąć, usunęlibyśmy zarazem cywilizację. Świadek, który nie reaguje na zło, staje się jego mimowolnym sprzymierzeńcem.