Tytuł tego wiersza konotuje wiele obrazów rzeczywistości otaczającej, związanej z arcypolskim drzewem, jakim okazuje się sosna. Jest to najpospolitsze drzewo, rosnące na wszystkich niemal ziemiach z wyjątkiem mokradeł. Są różne odmiany sosen, różne ich formy. Jakże związana jest z polskim krajobrazem sosna rosochata, a jak bliska polskim losom sosna rozdarta! Jaki cudowny zapach ma świeże drzewo sosnowe, a ileż tajemnic lasów kryje się pod nim. Ciekawy motyw, ciekawy fragment rzeczywistości objął tytułem nowego wiersza dojrzały dziś, przy wierszu „Sosna”, początkujący poeta Stanisław Stanik.
Zaczął w kanwie wiersza tworzyć rzeczywistość biologiczną, ściśle – z zakresu leśnictwa. W warstwie „odludzkiej”, dzikiej, pozwala sobie zwracać się do sosny, jakby szepcząc jej tajemnice, żyworodne formułki, wskazujące na jej przeznaczenie. Zwraca się do drzewa przez pojęcie całości („ty”), jak i jej fragmenty („korono drzewa”, „twoje ręce”). Przemowa do drzewa w formie apostrofy ma charakter uroczysty, wprowadzający tę królową polskich lasów po królewsku (per „korono z drzewa”). Czy ten podniosły nastrój pozostanie niezmienny, narastający a może eksplodujący – okaże się z wygłosem ostatniego słowa tekstu. Słowo to „rośnij” złączone jest z drugim słowem „ale”, co oznacza opór wobec przeciwności, żywotności i optymizmu mimo wszystko. Wyrażenie wieńczące każdą strofę to jak życzenie, dobra rada, pragnienie.
Przenieśmy kliszę obrazów rosnącej sosny, ujętej niejako w trzech fazach (dla każdej po zwrotce), po to by dotrzeć do rozstrzygnięcia dramaturgii akcji. Niewątpliwie bowiem przemienność jednej fazy w drugą wywołuje rozwój akcji – zakończonej „big bangiem”. W świetle finalnego rozstrzygnięcia dopiero prawdziwy i zrozumiały stanie się przebieg sytuacyjny całego wiersza.
Powiadamia na początku podmiot liryczny o widoku „korony z drzewa”, mając pewnie na myśli całe drzewo, bowiem tylko takie posiada słoje, to jest warstwy przyrostowe tej miazgi, delikatne wnętrze, którego wszak zobaczyć nie można, owo niebo z padającym deszczem nad sobą. Słowa o 15 słojach wskazuje na wiek sosny w ilości 15 lat, bowiem jak każdy drzewiacz wie, sosna ma przyrost 1 słoja miazgi na 1 rok. Sosna jest młoda i przez to delikatna, na dodatek strojna w koronę (co można rozumieć dosłownie, nie tylko jako ozdoba głowy). Korona ta nigdy nie więdnie, bo wiadomo – jest z igieł, nie z liści, a jako taka umiera wraz z całym drzewem.
W trakcie życie sosny spotykać ją będą różne przeszkody, niebezpieczeństwa i ograniczenia. Sosna, która stała się bohaterem tego liryku, jest jak człowiek. Ma koronę, a więc i szczyt swego bytu, ma „pazury” – co było powiedziane, a teraz okazuje się, że ma ręce, co wydaje się dziwne, bo otaczające drzewa mają korony, a więc czubki, rozgałęzienie drzew. I co ciekawe, podmiot przewiduje, że ta sosna-człowiek będzie ogłuszana. A jako osaczona przez inne drzewa, zniknie z widoku, nie będzie można jej dostrzec z odległości. Nie posiadając dość sił witalnych, będąc słabą i nieodporną przypominać będzie drzewo-karła.
Wraz z zakończeniem apostrofy, wiadomo, że optymizm pryska, lecz trwa nadzieja mimo wszystko, trzeba postawi się „mierząc siły na zamiary”. A „Ale rośnij”, powiada poeta, wiedząc, że tyle niebezpieczeństw czeka sosnę w życiu. „Niech żywi nie tracą nadziei”, powiedzieliby jedni, „do końca jest sens”, powiedzą inni. W przestrzeni roślinnej toczy się życie według twardych, darwinowskich praw. Silniejszy „ogłusza”, czyli pokonuje słabego, więcej witalności posiada roślina urosła na większej przestrzeni niż tylko „rąbek ziemi” i „owiną pazury”, przydając tym działaniom formę pluralis majestatis. W całym świecie biologicznym trwa bój o miejsce, o poziom, o liczbę. A naprzeciw nam wychodzą siły „ich”, nieznanych, anonimowych i one doprowadzają do zagłady, do upadku. „Ale rośnij” mimo wszystko – radzi spolegliwie poeta.
Przez obecność w obrazowaniu rozmaitych części ciała wydaje się, że sosna została upersonifikowana, uczłowieczona. Stwarza wrażenie organizmu żywego, odzwierzęcego (zoologia zamiast pomologia). A już walka o zachowanie gatunku o jego dominację, powodująca niszczenie innych gatunków, przypomina świat zwierząt. Dzieje się tak zrozumiale dla człowieka, który obserwuje w całym kosmosie walkę silniejszego, chęć uzyskania przewagi, zwycięstwa przez odpychanie.
A gdyby na tę rzeczywistość z pola walki – już zuniwersalizowaną w naszym uogólnieniu – spojrzeć z drugiej „strony podszewki”, z tej strony, gdzie medal ma „odwrotną stronę”? Wówczas cechy i zasady istnienia sosny odpowiadałaby w pełni cechom i zasadom bytu człowieka. Ten sam człowiek, ujawniony jako podmiot liryczny, a może szerzej – wszyscy ludzie, byliby wyposażeni w siłę, zręczność i właściwości, pozwalające na sosnę patrzeć osobowo. Człowiek, jak sosna, walczy o dobre dla siebie miejsce, dominację, sławę.
W utworze o sośnie pojawiają się nie tylko akcenty ludzkie, wysuwa się na czoło w dedykacji postać „siostry”. To ona niejako patronuje przebiegowi akcji i jej rozwiązaniu, słowom z przekąsem nuconym „ale rośnij” wobec bezsensu wegetacji, jaka ją spotyka. Przyjrzyjmy się kadrowi zdarzeń przesuwających się w hiperbolicznym wobec lasu w świecie ludzkim.
W odpowiadającym światu roślin – świecie zwierząt, a świecie zwierząt – świecie ludzkim, człowiek brzmi dumnie. Paralelnie jak wszystkie istoty zapowiada się okazale. Jak sosna ma koronę z gałęzi, tak człowiek może mieć koronę ze złota, z kamieniami szlachetnymi. Jego piersi są delikatne (ma subtelne wnętrze), pazury (a właściwie paznokcie) wczepiają się w darń, na koniec – spychany przez innych ludzi – karleje i staje się niewidoczny, zamknięty przed innymi ludźmi. Tak wspaniale zapowiadająca się historia kończy się smutnym finałem. I podmiot liryczny w roli komentatora, widząc brak wyższego sensu życia tego człowieka, każe mu podejmować mimo wszystko wysiłki niech mimo wszystko je podejmuje, niech będzie. Na kanwie filozofii stoickiej uzasadnienia istnienia tego, co jest.
Wiadomo: człowiek ma takie same prawa jak zwierzę i roślina. Ale zastanawia, dlaczego autor z ludzi obrał za punkt odniesienia (dedykację) swoją siostrę. Może w niej skupiają się siły, które każą widzieć w losie sosny jej los? Jest to wielce prawdopodobne, a na to naprowadza dodatkowo miazga złożona z 15 słojów, czyli 15 lat życia. Wypada stwierdzić, że taki szczegół byłby nieistotny, w wypadku osoby siostry wiek 15 lat jest dający wiele do myślenia. Podpisana pod wierszem data powstania wiersza: 1968 naprowadza na fakt, że jeżeli siostra liczyła wtedy 15 lat, to urodziła się dokładnie w 1953 roku, a dziś liczy 64 lata, czyli jest w sile wieku. Zaś kto przegląda Internet, ten może dowiedzieć się, że w 1968 roku autor wiersza miał 19 lat (był młodziakiem), dziś liczy 68 lat. Tak jak z tego wiersza wiadomo, pokolenie młode w pamiętnym 1968 roku pełne było obaw, nieokreślonych nastrojów, przewidywań. Dziś to samo pokolenie, nazywane już zstępującym, może sumować dawne obawy i przeczucia. W tym kontekście ciekawe, czy przewidywania co do siostry spełniły się? I czy sam nie przesadził w mentorskim nastawieniu do osoby bądź co bądź sobie bliskiej?
Kiedy spojrzeć z góry, nie dostrzega się tak dramatów, jak gdy patrzy się na człowieka z dołu. W tym sensie postawa stoicka z wiekiem staje się naturalna i najodpowiedniejsza. Tak więc widzenie sosny, czy raczej siostry, po latach od napisania wiersza, staje się czynnością zgoła inną, niż autor wykonuje ją w tej chwili. W jednym oboje są zgodni: przedwczesna dojrzałość, stojąca za słowami „ale rośnij” okazuje się jedynie godnym zmówieniem, wypowiedzeniem. Pozostaje przy nim wrażenie subtelności, delikatności i liryzmu tego wiersza kreowanego w doznaniach typowych dla wieku młodzieńczego.
Stanisław Stanik
Sosna
siostrze
Korono z drzewa co nie więdniesz
z piętnastu słoi
delikatna od piersi we-wnętrzności
nieba żywą żywicą skropiona
rośnij
Przydzielę tobie wcześniej rąbek ziemi
a w rąbek owinę pazury korzeni –
więc rośnij
Twoje ręce dotkną korony innych
i przez nie rosnąć będzie ogłuszona
może skarlała znikniesz z odległości
- ale rośnij
1968