Siedzę przed lustrem
w ciemnej garderobie
bulwarowego teatru.
Za chwilę
widownię zapełnią robotnicy
z przemysłowych przedmieść,
by za kilka groszy pozbyć się trosk.
Robotnicy z przemysłowych przedmieść
przykuci do młotów i kilofów
zdzierających skórę,
próbujący utrzymać świat w równowadze.
Nasi liczni stróże.
Tylko co mogę im zaoferować,
skoro moja ubielona farbą twarz
zatraca swoje rysy?
Trenując przed lustrem mięśnie twarzy
w pewnym momencie przestaję istnieć.
Tracę kontakt z samym sobą,
zapominam,
że widzę w lustrze
własną twarz.
I kiedy wychodzę na scenę
jestem już tylko marionetką.
W teatrze nie ma nikogo,
kto z powrotem
wyciągnąłby mnie z lustra.
Po skończonym spektaklu,
bliski obłędu,
biegnę do domu.
Klękam przed łóżkiem matki,
chwytam jej szorstką dłoń
i przybliżam do niej twarz,
by w jej gasnących oczach
odnaleźć siebie.