obdzierani ze skóry na rzeźnickich hakach
krwawimy każdą myślą mową i uczynkiem
w cudzym zdaniu jesteśmy zaledwie przecinkiem
własnego już nie mamy tylko siąść i płakać
nad losem nam rzuconym niczym ochłap ścierwa
z wymuszonym uśmiechem pod maską pogarda
czai się w oczach zbawców nam serca do gardła
rzucają się drapieżnie nie umiemy przerwać
tego pasma udręki kiedy raz za razem
cios za ciosem przyjmując jak zając pod miedzą
zamieramy ze strachu co o nas powiedzą
ci w których wciąż budzimy jedynie odrazę
inni więc zawsze gorsi winni więc skazani
na życie pełne obaw jak przetrwać do zmroku
by znowu błądzić w kręgach zakazanych pokus
noc w nas samych narasta zda się nie mieć granic
chorobliwe rojenia niosą ukojenie
gdy inaczej nie można zagłuszyć wrażenia
że spod nóg nam umyka obojętna ziemia
a oczy wypalają sztucznych słońc promienie