Eugeniuszowi Koźmińskiemu
I.
W centrum wyciągniętej dłoni sęki światła
Rozsiane w kościach
Dookoła wędrujące wydmy którym zawsze chodziło
O przecinające się kroki
A wieczność zdarza się inaczej
II.
Kiedy napełniam szklankę woda nabiera kształtu
Morze każdej nocy odwiedza moją skórę
Podchodzi pod próg
Tak blisko że rano pozostaje po nim wilgoć
Resztki śniętych ryb krople soli na oczach
I pościeli
ŚWIATŁO ZA DRZWIAMI
I.
Języki mieszają w powietrzu
Wyjmują patyki z rusztowań na budowie
Budują rusztowania z patyków śliny
Francuskim kluczem podważam rzeczywistość
Światło za drzwiami wysypuje pestki słonecznika
Na tysiące sposobów otwierane zębami
II.
Mróz łuszczy się w progu
ktoś zaszył mróz w drzwiach
Jałowa gaza wypełnia żołądek
Mając jeszcze czas by spleśnieć
W grubej aorcie spotkanie wielu czasów
Potencjalne skrzepy wypełniają istotę chwili
STRUNY
Ludzie we flamandzkich pejzażach pośrodku Zamarzniętego jeziora jak pęknięcia
W niebieskim krysztale
Człowiek na obrazie Muncha jak rybacka łódź W czasie sztormu rozrzucone sieci zszywają Cienie ryb
Ja i gwiazdy sterowane urządzeniem na baterie Ja i zachód słońca struny krwi po których nic Tylko pisać