Świetliste drzewo Ganeshy
nieboskłonnie wytrąciło mi
oręż z dłoni
Pokłoniłem się zatem grzecznie
przedstawiłem swe tajemne prośby
gdzie ugrzęzły moje
przedsnów zwątpienia
A oto jestem powiernikiem
grzechu (wielorodnego)
a to chłopcem zachłannym
co biegnie bez bzu
balastu
kanałami swojego osiedla
Ze zdartymi kolanami
kapslami w kieszeni zamkniętymi
szyszkami mamideł
I niedoświadczeń ślepych
nasion
niewygasłych snów kniei