W bag nisko leciała słonka
nad rzeczką nie było już słonka
A gwiazdy dopiero ochoczo
zatliły się nocną wilgocią
Nie z chrustu to płomień w snów balii
lecz zapach obłudnych konwalii
Co płaszczem dzwonków przez łowy
zasnuły gniazda os nowy
Żar oblał księżyc rumieńcem
jak gdyby był ognia barw jeńcem
A wtem od krów Leokadia
połknęła baterie z radia
I cisza zapadła w klawiszach
a puchacz zahuczał w kar niszach
Mroku posępnych granatów
rozebrał ją świt i dał katu