Na początku była kartka i kartka była na początku. A może na początku był melonik i Pan w meloniku? Jeśli jednak kartka, to nic bez niej się nie stało, co się stało... Zwykła, nieco wygnieciona kartka, na której zapisany był numer telefonu komórkowego, a obok dopisek: „Tomasz Rębacz”. Otrzymałam ją od Jerzego Grupińskiego, opiekuna i twórcy Klubu Literackiego „Dąbrówka” w Poznaniu pod koniec sierpnia 2015 roku.
W kilku słowach, już w czasie bezpośredniego spotkania, wyjaśnił tajemnicę owego enigmatycznego kawałka papieru z pośpiesznie nakreślonymi przez siebie danymi nieznanego mi wcześniej Pana Tomasza. Otóż pojawił się w środowisku poznańskich twórców niezwykle ciekawy autor, wydał właśnie swoją pierwszą książkę prozatorską. Nietypowe zapiski, nietuzinkowe spojrzenie na nierzeczywistą rzeczywistość. Pan Jerzy poszukiwał właśnie kogoś, kto przeczyta książkę, zgodzi się o niej porozmawiać z autorem, może napisze recenzję. Ach, był jeszcze taki jeden drobiazg: zanim autor odda się krytyce i wręczy potencjalnemu czytelnikowi książkę, chciałby najpierw poznać go osobiście. Przy okazji delikatnie zbadać jego osobowość, zamienić z nim kilka słów.
Zaintrygowana autorem i jego niezbadaną postacią, po kilku dniach zadzwoniłam pod podany numer telefonu. Umówiliśmy się na spotkanie twarzą w twarz na jednym z ratajskich osiedli w Poznaniu w połowie września. Autor zresztą mieszkał w pobliżu, wyraźnie ucieszyła go perspektywa małej wycieczki.
Zobaczyłam przed sobą niezwykle eleganckiego, starszego pana, który na powitanie z kurtuazją pocałował mnie w dłoń. Nieco mnie to speszyło, odwykłam już w XXI wieku od takich kurtuazyjnych gestów ze strony mężczyzn. Pan Tomasz najwyraźniej jednak pochodził z innej epoki, pełnej galanterii i wytwornych manier. Zresztą od razu usprawiedliwił swój wygląd: wyjaśnił, że tak naprawdę chciał być jeszcze bardziej elegancki i zamierzał założyć na głowę swój nieodłączny melonik, ale pogoda okazała się zbyt piękna. Rozmawialiśmy pod blokiem na ławce, a wokół trwał nadzwyczaj słoneczny, choć nieomal jesienny już dzień. Pan Tomasz przyznał, że dla niego pory roku nie mają znaczenia, praktycznie ich nie dostrzega. Wyraźnie myślami był gdzieś indziej, otaczała go wyraźna aura smutku, choć w kontakcie był człowiekiem dość pogodnym. Jeszcze raz podkreślił, że zależało mu na bezpośrednim kontakcie z czytelnikiem jego prozy, przy okazji poddał mnie małemu testowi. Rozmowa ze mną miała zdecydować, czy powierzy mi do recenzji swoją pierwszą książkę, czy też od tego pomysłu odstąpi. Najwyraźniej zdałam test, gdyż po krótkim spotkaniu, książka „Sytuacje” znalazła się w moich dłoniach. Pisarz kilkakrotnie przypomniał mi, że zależy mu na szczerej opinii na temat jego tekstów, dokładniej analizie. Dopiero po pewnym czasie dowiedziałam się także, iż Jerzy Grupiński jest ojcem chrzestnym książki – to on podsunął autorowi tytuł, gdy ten zastanawiał się jak nazwać stworzone przez siebie miniatury prozatorskie. Dla Tomasza Rębacza rok 2015 był literackim maratonem wydawniczym: wydał dwa tomy równoległe „Sytuacji”. To właśnie wówczas w świecie jego czytelników pojawiły się stworzone przez niego postacie: Pana w meloniku, Oriany, Res Mentala i Mateusza Ranto.
Pamiętam chłodny, typowo jesienny dzień 15 października 2015 roku, który autor wybrał sobie na promocję swojej debiutanckiej książki w przyjaznej artystom kawiarni „PoemaCafe”, przy zacisznej ulicy Langiewicza. Wcześniej bywał tam już wielokrotnie, zaprzyjaźniony z prowadzącymi lokal właścicielkami. Podczas wszystkich spotkań z ludźmi ze świata kultury i sztuki, siadał sobie gdzieś z boku, by uważnie chłonąć każde wypowiedziane na scenie zdanie. Szczególnie chętnie spotykał się przy słynnym już w Poznaniu stoliku dyskusyjnym państwa Jolanty i Stanisława Szwarców. W fotograficznych relacjach z tych imprez, które regularnie pojawiały się na stronach internetowych, wciąż widziałam jego drobną sylwetkę, skupiony wzrok, charakterystyczny układ rąk i koncentrację na twarzy. I tym razem niska temperatura nie powstrzymała uczestników spotkania przed stawianiem się na nie w pełnym komplecie. Autor przygotował imprezę znakomicie, wnikliwie analizował twórczość swoich mistrzów: Fernando Pessoi, Edmonda Jabèsa, malarza René Magritte’a. Wieloma ciepłymi słowami otoczył swoją zmarłą przedwcześnie żonę, która właśnie tego dnia obchodziłaby swoje imieniny. W zasadzie uznał, że impreza jest na jej cześć, gdyż to właśnie ona była zawsze wiernym czytelnikiem owych tekstów i wierzyła w siłę jego słów. W imieniu żony ufundował wszystkim gościom poczęstunek. Oczywiście towarzyszył mu nieodłączny rekwizyt, który z czasem stał się czymś na kształt jego firmowego logo: melonik.
Twórczość Tomasza Rębacza spotkała się z zainteresowaniem poznańskich czytelników. O pisarstwie autora mówiło się w Radiu Emaus, twórca otrzymał także w roku 2015 wyróżnienie podczas X Turnieju Jednego Wiersza o „Pierścień Dąbrówki” Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Wieczór autorski przygotował także dla niego Klub Literacki „Dąbrówka”. W roku 2016 wydał książkę „Bywaj mi ciszo” z wierszami z lat 1969-1983 oraz tom miniatur metafizycznych „Aphelium”. Wiersze pisarza publikowano między innymi w Magazynie Literackim „Akant” oraz w „Protokole Kulturalnym”. Mimo nawału zajęć, autor miał zawsze czas, by zadzwonić i porozmawiać o swoich planach wydawniczych. Cechowała go niezwykła pamięć do dat, liczb. Spotykałam się potem jeszcze z Panem w meloniku kilkakrotnie. Na dłuższy wywiad umówiliśmy się w jednej z poznańskich kawiarni przy rondzie Starołęka. Autor jak zwykle przyszedł punktualnie co do minuty i oczywiście w nieodłącznym meloniku. Rozmawiał o swoich literackich początkach i pomysłach, o fascynacji szachami. Dyskusja trwała prawie trzy godziny, pozostał mi po niej zapis audio. Zresztą tak niewyraźny, jakby autor udzielał mi wywiadu już w przedsionku zaświatów.
Po raz ostatni widziałam się z Panem Tomaszem 19 czerwca 2017 roku. Podarował mi trzeci równoległy tom „Sytuacji”. Jeszcze myślał o recenzji, snuł plany… Jednocześnie przyznał, że ciąży na nim lekarski wyrok śmierci. Już wcześniej coś przeczuwał, kilka miesięcy temu. Ale trzyma się, daje radę. Chyba się tego spodziewał… W kilku prostych słowach wypowiedział nazwę tej triady ostatecznej: choroba, szpital, diagnoza… Chciał walczyć, ale nie za wszelką cenę. Medycyna miała mu już niewiele do zaoferowania. Tej nocy, po tej rozmowie – nie mogłam spać. Każda myśl kłuła i bolała. Zamierzałam zapisać naszą dyskusję, ale palce na klawiaturze komputera nie potrafiły zbudować słów. Poddałam się.
Wyjechał w góry, jakoś tak nagle. Zadzwoniłam do niego, pragnąc porozmawiać o jego najnowszym tomie „Sytuacji”, właśnie skończyłam go czytać. On nie bardzo miał taką możliwość, mój telefon zastał go w jakiejś kawiarni czy restauracji. Umówił się wstępnie na spotkanie po swoim powrocie do Poznania. Wkrótce potem usłyszałam po raz ostatni jego głos w słuchawce. Dzwonił tylko po to, by wyjaśnić mi, że przypadkowo nacisnął mój numer telefonu. A skoro już tak się stało, postanowił zamienić ze mną kilka życzliwych słów. W końcu był stuprocentowym dżentelmenem. Planował, rozmyślał, zapraszał mnie na wrześniowe spotkanie ze swoją twórczością. Zastanawiał się: może pojedzie jeszcze nad morze?
W dniu zaskakującej dla poznańskiego środowiska literackiego śmierci autora, obudziłam się nad ranem około godziny 4.00 i nie mogłam już zasnąć. Poeta Jerzy Grupiński powiedział z kolei, że obudził się tego dnia o świcie i usłyszał straszny dźwięk. Zaniepokojony podszedł do okna, by zauważyć gołębia, który rozbił się śmiertelnie o szybę w jego oknie. Gdy parę godzin później dowiedział się o odejściu pana Tomasza – poetycka, metafizyczna analogia pomiędzy duszą zmarłego twórcy a śmiercią ptaka zrodziła się w jego głowie samoistnie. Wciąż pulsuje mi ostrzegawczymi światłami dość lakoniczne zdanie z e-maila od pana Jerzego: „Tomasz Rębacz nie żyje…”.
Jeszcze miał plany, jeszcze tyle miał do zrobienia. Nie zdążył. Spotkanie w Klubie Literackim, które zaplanował na 19 września 2017 roku - odbyło się już bez niego. Stało się w zasadzie pożegnaniem autora przez środowisko poznańskich artystów. Odszedł niezwykle zagadkowy twórca. Rodzina Tomasza Rębacza zadbała o to, by autor zaskoczył czytelników raz jeszcze: podczas imprezy można było kupić niewydajną dotąd książkę Pana w meloniku – kolejne, napisane jeszcze przez niego „Sytuacje”. Zawierała ostatnie napisane przez niego teksty, a dochód z jej sprzedaży zasilił konto poznańskiego Hospicjum Palium. Melonik autora był obecny na spotkaniu, tylko pod nim zabrakło postaci Pana Tomasza.