Bał się ekspresyjnych, żywiołowych kobiet, choć jednocześnie dziwnie go fascynowały. Ale żeby zaraz się z nimi umawiać? Nie, był na to zbyt nieśmiały, zbyt ostrożny. Ktoś, kto chciałby zatem doprowadzić do konfrontacji pomiędzy Bolesławem Leśmianem a supernianią z telewizyjnego programu pod tym samym tytułem, musiałby się mocno natrudzić. Uknuć jakąś intrygę. A gdyby w końcu poeta pojawił się na otomanie, przeszyty pikami jej wzroku, ona chciałaby porozmawiać z nim o ojcostwie, wychowaniu dwóch córek. Wymachując mu przed nosem książką z psychologii, oskarżyłaby go o bierność zachowań – nieingerencję, wyczekiwanie, poddanie się sytuacjom i ludziom oraz syndrom wyuczonej bezradności . Jakim był ojcem? Skomplikowanym i wielobarwnym niczym fartuch artysty malarza – gdyby sądzić go według zasad współczesnej pedagogiki. Po koniec życia wyraźnie poczuł, że sprawił zawód swoim dzieciom. Serce nie wytrzymało…
Jego portfel także nie wytrzymał. Poeta już od wczesnych lat młodości zdawał się nie dbać o zarobki. Jego motto mogłoby brzmieć: „Omnia mea mecum porto" (wszystko, co posiadam, noszę z sobą). Bolesław Leśmian mając w domu dwie córy - jakoś nie potrafił zdobywać pieniędzy na ich utrzymanie. Dzieci poety często spoglądały na puste talerzyki – skarżyła się nawet żona Leśmiana, że nie ma z czego ugotować obiadu. Wprawdzie gdyby posłuchała rady Aleksandra Fredry – mogłaby ugotować zupę na gwoździu (wszak zawsze w mieszkaniu zawieszała na gwoździach swoje obrazy). Nie wypadało jednak bezdusznie wprowadzić ich do menu ukochanych córek. Dłonie Leśmiana zamiast dotykać się choćby z niewyraźnym zarysem pracy, wolały trzymać pióro. Bezustannie pisał do swoich znajomych oraz przyjaciół, prosząc ich o wsparcie finansowe. Starał się wpłynąć na nich nie tylko za pomocą próśb, ale także drobnych gierek. Według pisarza Mariana Pankowskiego - Leśmian prowadził z innymi grę, której naiwność i przebiegłość graniczyły z szantażem . Nie chciał myśleć o tym, by podjąć stałą pracę. „Przeraża mię myśl powrócenia na posadę" - pisał w jednym z listów. Jak zauważa specjalista twórczości autora - Piotr Łopuszański – poeta świadomie przyjął los cygana i żebraka. Hanna Mortkowicz-Olczakowa, pisarka i poetka, a jednocześnie córka wydawcy Leśmiana (zwanego złośliwie „wydławcą") – Jakuba Mortkowicza, twierdziła, że poeta oddany był bardziej studiom intelektualnym, niż „mozolnym zabiegom o chleb, wyniósł jednak z rodzinnych związków, z dziedzictwa ojca – prawnika i bankowca – przeświadczenie, że ranga świetnego poety nie upoważnia go do lekceważenia obowiązków ojca rodziny…" . Przez wiele lat, do roku 1918 - „żył wraz z powiększającą się stopniowo rodziną jedynie z honorariów, pożyczek i datków krewnych. Oboje z żoną zajmowali się głownie sztuką i ich związek był romansem dwojga artystów. Żyli biednie, ale razem. Zofii nie zależało specjalnie na bogatym mężu, chciała żyć wspólnie z ukochanym (…), dbać o niego i uprawiać własną twórczość (…)" . Przez całe życie Leśmian tkwił w spirali zadłużenia, często pożyczał pieniądze na wysoki procent. Jak pisał Piotr Łopuszański - „Nie miał wiele oszczędności, gdyż nigdy nie potrafił gospodarować finansami. Pieniądze Zofia Leśmianowa trzymała w garnku w domu, a nie w banku" . Córka Maria Ludwika za problemy finansowe winiła kochanki ojca – Dorę Lebenthal i Celinę Sunderland, które ponoć nie wzbraniały się przed przyjmowaniem drogich podarunków od swego wielbiciela. W ślady rodziców poszła młodsza córka, która także nie posiadła cnoty oszczędności. Uwielbiała spotkania towarzyskie, a po pracy w teatrze, gdzie bardziej statystowała niż grała, chętnie biesiadowała ze znajomymi. Pieniądze wręcz wybiegały jej z rąk jak rozszczekane psiaki, goniące za bezczelnym kotem. Starsza córka Maria z trudem zdała maturę, nie radząc sobie zupełnie z matematyką. Nie wróżyło to dobrze jej kontaktom z portfelem…
Kłopoty finansowe Leśmiana zaczęły się jeszcze przed narodzinami córek. Tak pisał w liście do zaprzyjaźnionego poety i krytyka literackiego Zenona Przesmyckiego (Miriama) w sierpniu 1905 roku: „Wyznam Wam w dyskrecji przed wszystkimi, że oczekuję wkrótce przyjścia na świat osoby trzeciej, co mię niemało przeraża wobec mego wyjątkowego teraz ubóstwa". I dodawał: „Pod względem twórczości jest mi tak dobrze jak nigdy. (…) Wszystko wspaniale, tylko brak pieniędzy" . List ten nie pozostał bez odzewu. Szeleszczące banknoty wysłał Leśmianowi do Francji nie tylko Przesmycki, ale także powieściopisarz i tłumacz Wacław Berent. Nie na długo mu one starczyły. Znów rozwijając swój dar epistolografii, apelował do przyjaciół: „Boję się tu zostać bez pieniędzy na czas owych narodzin. Co robić? Do Warszawy? Też nie mam za co, a może już za późno?" . Piotr Łopuszański w swojej książce „Marzyciel nad przepaścią" pochyla się nad trudnym losem żony rozmarzonego poety: „Wyobrazić sobie łatwo, co czuła Zofia Leśmianowa, będąc w zaawansowanej ciąży, z takim mężem, w bretońskim hoteliku, bez pieniędzy na opłacenie za pobyt i utrzymanie dziecka" . Miriam po raz kolejny nie zawiódł – złożył podanie do Kasy Literackiej o pomoc dla kolegi. Leśmian tymczasem snuł marzenia o wygranej: „(…) przyjdzie jakieś zbawienie, choć sam nie wiem jeszcze jakie. Ale przyjść musi koniecznie. Może wygrana na loterii?" . Choć wyczuł już opuszkami palców na dnie kieszeni swej marynarki stosik tych rzekomych pieniędzy, na szczęście dla rodziny z burczącym brzuchem, zabrał się za pisanie dla zysku. Do tej pory ta jego praca nie jest jednak znana - prawdopodobnie tworzył pod pseudonimem.
Według pisarza Paula Coelho, „Dziecko może nauczyć dorosłych trzech rzeczy: cieszyć się bez powodu, być ciągle czymś zajętym i domagać się – ze wszystkich sił – tego, czego pragnie" . Pierworodna córka Bolesława Leśmiana i Zofii ze wszystkich sił zapragnęła tymczasem przyjść wreszcie na świat po dziewięciu miesiącach oczekiwania. Rodząc się, wydarła jeszcze ze ściennego kalendarza Opatrzności kartkę z rokiem 1905. Od nieco zdezorientowanych nadmiarem wrażeń rodziców otrzymała trzy imiona – Maria Ludwika Emma. Pierwsze imię dostała na pamiątkę siostry Zofii, trzecie – matki poety. Rodzice nazywali ją Lusią. Według książki „Znaczenie imion" Henryki Łuszczyńskiej – imię Maria jest pochodzenia grecko-hebrajskiego i oznacza osobę piękną, radosną, ukochaną przez Jahwe . Kobiety o tym imieniu są ponoć w swych przekonaniach konserwatystkami, a ich charakter jest spokojny. Są rozsądne i prostolinijne, postępują intuicyjnie. Ponoszą odpowiedzialność za rodzinę i dom, znają doskonale ludzką naturę, a męża traktują jako głowę domu, która musi zabezpieczyć warunki materialne. I właśnie taka była starsza córka poety. Po wojnie wyszła za mąż za malarza Ludwika Mazura i wyjechała do Londynu, a potem dziurawym statkiem przedostała się do Argentyny . Zabrała ze sobą matkę. Obie kobiety utrzymywały się z pracy... Ludwika Mazura. Jak twierdzi indyjski poeta i filozof Rabindranath Tagore - „Każde dziecko jest dowodem, że Bóg nie znudził się człowiekiem, że nie uprzykrzyli mu się jeszcze ludzie" . Rzeczywiście, Opatrzność najwyraźniej nadal zafascynowana była Swoim stworzeniem, skoro w roku 1908 pozwoliła narodzić się drugiej córce poety. Otrzymała ona imiona Wanda Irena Zofia. W domu nazywano ją Dunią i ponoć była oczkiem w głowie tatusia. Najwyraźniej – mimo swej życiowej nieporadności, nauczył się bycia ojcem i niełatwa ta praca dawała mu pewną satysfakcję. Gdyby ponownie zajrzeć do książki „Znaczenie imion", można byłoby z niej wyczytać, iż imię Wanda noszą na ogół osoby będące przykładnymi matkami, kochającymi ognisko domowe . Ponoć posiadają mocno rozwinięte uczucia macierzyńskie, stąd też całą swoją uwagę koncentrują na wychowaniu i uposażeniu dzieci. Cenią wysoce wolność myśli oraz działania, będąc pewne swoich przekonań. Społeczeństwo postrzega je jako osoby lojalne. To patriotki, wychowujące dzieci na wzorowych obywateli. Przez całe życie Wandy dbają o wygląd zewnętrzny i obraz swojej rodziny. Chwilowe zachcianki nie są dla nich tak ważne, jak ogólna kultura życia . Cóż, Wanda nie popisała się jako patriotka, skoro nie nauczyła swojej córki Gillian – aktorki oraz malarki, ani słowa po polsku. Sama zaś wyszła za mąż za zafascynowanego Polską Anglika - Dennisa Hillsa , bywalca oraz podróżnika i opuściła na zawsze rodzinny kraj. Nie odziedziczyła jednak ojcowskiego strachu przed rozwodem, bo po pewnym czasie – znudzona pijaństwem męża, postanowiła się z nim rozstać.
Śliczna córeczka Leśmiana, mimo iż radowała czułe na niewieście wdzięki oko tatusia, nie radowała jego pustej, naderwanej kieszeni. Oddana więc została na długi czas dzieciństwa na wychowanie do zakładu pani Snarskiej w Brwinowie. Choć była tam otoczona miłością i rozpieszczana, tęskniła za rodzicami. Podobnie zresztą jak Maria Ludwika, która jako starsza - tułała się z rodzicami po wynajmowanych pokojach, a okresowo przebywała u krewnych swej matki w Łomży . Dziś takie zachowanie rodziców byłoby napiętnowane społecznie. Czasowe pozbycie się dzieci? Tym byłby zainteresowany sąd rodzinny i ośrodek pomocy społecznej. Może nawet jakiś paparazzi zrobiłby kilka niewyraźnych zdjęć dzieci, sugerując, że głodują, a potem sprzedał materiał do brukowców?
Gdyby rodzinę Leśmiana posadzić pod lupą jakiegoś współczesnego psychologa, mógłby on wyciągnąć niepokojące wnioski. Jak można przypuszczać – nazwałby ją dysfunkcyjną, a poeta opisany byłby jako ojciec „niezaradny, niewydolny wychowawczo". Trudno byłoby przewidzieć, jak wyglądałoby małżeństwo Bolesława i Zofii, gdyby pozostali bezdzietni. Czy kochliwy poeta bez wyrzutów sumienia opuściłby wówczas swoją żonę, by dać się pochłonąć namiętnym objęciom swojej kochanki Dory Lebenthal? Wiele wskazuje na to, że w początkowym okresie ich znajomości nawet dzieci poety nie stanowiły dla niej dostatecznego powodu, by przerwać romans. Planowała przecież wyjść za mąż za artystę – dla niego przeszła na katolicyzm. On jednak był zbyt słaby psychicznie, bądź też zbyt wygodny, by porzucić bezpieczną przystań z żoną i dziećmi, a rzucić się głową w przepaść nieznanego. Z biegiem lat przyzwyczaił się do miłosnego trójkąta, czworokąta, a nawet w pewnych okresach życia – wielokąta. A Dora przestała nalegać na sformalizowanie związku. Córki Leśmiana, gdy już jako osoby dorosłe dowiedziały się o istnieniu kochanicy, nie przestawały krytykować romansu. Maria Ludwika nawet wytropiła list, jaki ojciec napisał do uwielbianej kochanki. Obie namawiały matkę, by odeszła od wiarołomnego męża, ale ona wybrała ciche, zacięte trwanie u jego boku. Przestała go kochać, ale nie przestała się rozczulać widokiem jego nieporadności. W latach 30. XX wieku pustkę po miłości do męża wypełniła muzyką. W miejsce jego drobnej postaci pojawił się sporych rozmiarów fortepian. Postanowiła znaleźć ujście dla głęboko skrywanych emocji – wraz z córkami uczyła się figur tańca. Dla zainteresowanych organizowała nawet u siebie domowe wieczorki tańcujące . Swoją ekspresję i rozczarowanie życiem przeciwstawiła zbrojowni intelektualnej męża. On szukał rytmu w wierszach, a ona w tańcu.
Psycholog Stefan Szuman w swojej książce „Psychologia wychowawcza wieku dziecięcego" przypominał, iż „dzieciom potrzeba ciepła uczuciowego tak jak roślinom potrzebne jest słońce" . Oczywiście najpełniej dziecko może rozwijać się w kochającej rodzinie, nie skąpiącej sobie owego magicznego ciepła uczuć. „Musi istnieć harmonia w postępowaniu matki i ojca wobec dzieci. Musi być wzajemna aprobata stosowanych metod i postaw wychowawczych. Nie wolno (…) rywalizować ze sobą o serce naszego malca – jak to się nieraz zdarza" . Ważne są także relacje między rodzicami: „Małe dziecko to niesłychanie czuły aparat odbiorczy, który wyczuwa doskonale fałsz, wszelkie nasze niesnaski, nieporozumienia, zatargi i kłótnie, nawet te skrywane przed nim. I one też mogą stać się przyczyną jego niepokoju, a co za tym idzie osłabienia jego i tak jeszcze bardzo wątłego układu nerwowego" . Leśmianowie, nawet jeśli ich małżeństwo po wielu latach toczyły robaki rozkładu, nigdy nie okazywali publicznie swoich wzajemnych gniewów. Wspominał o tym przyjaciel poety - Zygfryd Krauze: „Pani Zofia, żona Leśmiana, wiedziała o Lebenthal, ale to była bardzo dobra osoba. Tolerowała Leśmiana, może robiła mu jakieś wyrzuty, ale nigdy się tego nie wyczuwało" . Zdaniem Piotra Łopuszańskiego, była kobietą o wielkiej pogodzie ducha, ponoć nigdy się nie złościła – miała bardzo zrównoważony charakter . Ofiarowała rodzinie poczucie bezpieczeństwa, choć to powinno być zadaniem mężczyzny. Naukowcy są zdania, iż aby dziecko było bezpieczne, muszą być spełnione trzy warunki: malec nie może czuć się pozostawiony sam sobie, zawsze powinien mieć dostęp do jakiejś bliskiej osoby, a także jego potrzeby fizyczne muszą być zaspokajane natychmiast i w adekwatnym stopniu . Najwyraźniej Zofia – zamiast śledzić z płonącymi policzkami dukt pędzla na płótnie, musiała zrzucić fartuch malarski i wskoczyć w lśniącą zbroję dzielnego rycerza. Niczym wytrawny szermierz Michał Wołodyjowski, walczyła o lepsze jutro dla swojej rodziny, prowadziła męża za rękę po rozkołysanej kładce codzienności, dbała o jego nienasycony brzuch (uwielbiał jej kotleciki tonące w maśle) i nieomal usuwała z nieba ciemne chmury, by nigdy na głowę poety nie spadały krople tego okrrrropnego deszczu! Stała się tym samym wolontariuszką zaschniętego uczucia miłości i w tej roli najwyraźniej się odnajdywała. Leśmian nie zdecydował się na rozwód, czy choćby oddalenie żony - warto przypomnieć, iż w kręgu Słowian znane było dawniej pojęcie tak zwanego napędzania żon . Zwyczaj ten był największym wstydem dla kobiet, a polegał na przymusowym rozstaniu z mężem, którego miłość już utraciły. Mężczyzna nie musiał nawet uzasadniać swojej decyzji rozstania, a opinia społeczna winiła właśnie kobietę, iż nie była dobrą gospodynią, nie stała się niezbędna dla swego pana i władcy. Obyczaj utrzymał się nawet po przyjęciu przez Słowian chrześcijaństwa, był silniejszy niż wszelkie prawa świeckie i kościelne. Taki los spotkał choćby żony polskich królów – Bolesława Chrobrego czy Kazimierza Wielkiego . Na szczęście dla Zofii – nie spotkał jej. Leśmian najwyraźniej czuł, że może zbyt wiele utracić.
Wszystko wskazuje na to, że miłość ojcowska dopiero z upływem czasu dojrzewała w poecie. Każdego dnia uczył się z kart swego doświadczenia trudnej roli ojca i odkrywał w sobie nieznane dotąd refleksy uczuć. Niewyraźne obrazy miłości i troski, oświetlone dalekim fleszem poznania. Z pewnością łatwiej mu było nawiązać kontakt z córkami, gdy już wyszły z okresu niemowlęcego, przestały gaworzyć i ślinić się radośnie na widok pogryzionej grzechotki. Poeta mógł wówczas porozumiewać się z nimi za pomocą swych czarownych słów. W pełni objawił się im jako ojciec. Według Michaliny Wisłockiej – dziecko w wieku sześciu, siedmiu lat z trudem wydobywa się z bezpiecznego gniazda miłości macierzyńskiej, by rozwinąć kontakt uczuciowy z ojcem: „Miłość ojcowska ma już nieco inny charakter niż miłość matki, nie polega ona bowiem na dawaniu stale i bez rachunku, jest natomiast miłością za coś, miłością, na którą trzeba zasłużyć, żeby ją mieć" . Erich Fromm w książce „Sztuka miłości" przypominał, że to właśnie ojciec reprezentuje względem swego dziecka drugi biegun ludzkiego istnienia – świat przedmiotów, będących dziełem rąk, myśli, świat prawa oraz ładu, dyscypliny, podróży i przygody. To on uczy dziecko, wskazuje mu drogę w świat. Jego miłość jest uwarunkowana: kocha, gdy dziecko spełni jego oczekiwania, wypełnia swoje obowiązki. Fromm twierdził: „(…) na miłość ojcowską trzeba zasłużyć (…). W naturze miłości ojcowskiej tkwi fakt, że posłuszeństwo staje się główną zaletą, a nieposłuszeństwo – głównym grzechem – karą jest odebranie ojcowskiej miłości. Ale pozytywna strona tej miłości jest również ważna. Jeżeli miłość ojca uzależniona jest od jakichś warunków, mogę coś zrobić, aby ją zdobyć, mogę na nią zapracować. Miłość ojca nie leży, tak jak miłość macierzyńska, poza zasięgiem mojej kontroli" . Czy córki Leśmiana zastanawiały się nad zawiłościami psychologicznego kontaktu z ojcem? Z pewnością nie – chciały po prostu mieć przy sobie tatę do kochania, do przytulenia, założenia opatrunku na skaleczone kolano… Niestety, ich ojciec nie najlepiej radził sobie z rzeczywistością dnia codziennego szarego – łatwiej mu było ją opisać, niż w niej żyć. Już w wieku dojrzałym córka Maria Ludwika napisała w swoich wspomnieniach, że ojciec nie wiedział nawet, co się robi z brudną bielizną. Przebywając więc w Paryżu, chodził po mieście i próbował pozbyć się malutkich paczuszek, pełnych odzieży niewymownej. Nie wpadł na to, że istnieją pralnie. Zwykle podbiegał do niego jakiś życzliwy przechodzień i oddawał poecie zapomniane – jak mu się wydawało, zawiniątko . Należy zakładać, że Leśmian nie poradziłby sobie także ze zmianą brudnej, dziecięcej pieluszki. Można być pewnym, że nawet nie próbował się do niej zbliżyć, choć nie szczekała jak rozjuszony rottweiler, a już na pewno nie kąsała dotkliwie niczym komarzyca. Z pewnością tajemnicze lasy i łąki piękniej mu pachniały, niż pieluchy córeczek, ale przecież dzieci nie pozostają za tą kurtyną fizjologicznych woni na zawsze. Jak dowodzili dziennikarze „Gazety Wyborczej" w artykule zatytułowanym „Dlaczego warto babrać się w pieluchach?" – „Nie zaobserwowano zachwiania równowagi na planecie po zmianie przez mężczyznę pieluchy u dziecka" . Choć nie ma na to dowodów w postaci źródeł pisanych – uznać należy, że Leśmian nie uczestniczył regularnie w początkowym okresie narodzin córek. „Czasami niedojrzali do swej roli ojcowie buntują się przeciwko intruzowi, który – zwłaszcza w pierwszych miesiącach życia - odbiera im miłość własnej żony. Mijają jednak dni i miesiące: oto wrzeszczące niemowlę staje się małym człowieczkiem, uśmiechającym się do najbliższych, gaworzącym w swym niezrozumiałym języku. Bawi się wzruszająco własnymi łapkami i nóżkami, pokonuje trudności w przewracaniu się na brzuszek, chwyta rączkami palec dorosłych. Trzeba mieć kamienne serce, by go nie pokochać" . I Leśmian bezgranicznie pokochał swoje córki, gdy już upewnił się, że przenikliwy zapach pieluszek ulotnił się z jego najbliższego otoczenia. Wreszcie mógł odetchnąć pełną piersią! Po początkowych niepowodzeniach w roli zawodowego ojca, poczuł dumę na widok swoich dwóch małych kobietek. Przedstawicielek płci, którą wielbił i która do końca życia bezgranicznie go fascynowała. Ach te małe damskie stópki, pantofelki i pończoszki! Gdyby żył w naszych czasach, z pewnością byłby gotowy poprzeć pomysł urlopów „tacierzyńskich". A może poeta by o taki urlop nie zabiegał? Pracując jako notariusz - do perfekcji opanował wyłudzanie dni wolnych.
Jaką metodę wychowawczą zastosował względem swoich dzieci poeta? Był surowym ojcem, czy misiowatym tatuśkiem, który na wszystko pozwalał? Gdyby żył w Rzymie w czasach obowiązywania prawa rzymskiego, jego władza ojcowska (patria potestas) byłaby nieograniczona, obejmowałaby prawo życia oraz śmierci (ius vitae ac necis) .Ojciec mógł nie tylko swoje dziecko sprzedać, ale także wyrażał zgodę na jego małżeństwo, jak również mógł je w pewnych okolicznościach unieważnić. Była to władza niemal absolutna, warto jednak zaznaczyć, że ojciec miał również obowiązki wobec swych dzieci – musiał je utrzymać i wychować, a także zapewnić im właściwą opiekę. Powinien również wyposażyć córkę w związku z zawarciem małżeństwa. Wraz z upływem czasu, władza ojcowska uległa ograniczeniu przez prawo zwyczajowe i ustawodawstwo cesarskie, przeobrażając się w zwykłą władzę o charakterze wychowawczym, wraz z prawem karcenia dzieci . Jak się okazuje - wychowanie dzieci poprzez karcenie jest centralną wartością kultury chrześcijańskiej . Już prorok Syrach pisał: „Kto miłuje swego syna, często używa na niego rózgi, aby na końcu mógł się nim cieszyć" . Fakt, że Leśmian miał córki, a nie syna, wcale nie zmienia ich sytuacji. Dyscyplinowanie poprzez kary cielesne jest prawnie dozwolone oraz społecznie sankcjonowane. Na początku XVII wieku Walhausen stworzył nazwę solidnej dyscypliny - czyli sztuki dobrego tresowania. Pisał o tym w swojej książce „Nadzorować i karać" słynny francuski filozof Michel Foucault. Podał także sposoby karania maluchów - chłód, obojętność, niewygodne pytanie, odebranie funkcji . Uznał przy tym, że zadaniem kary jest korekcja niewłaściwego postępowania dziecka i to powinno być jej nadrzędnym celem. Według niego ów efekt korekcyjny jedynie w sposób pośredni wynika ze skruchy oraz pokuty, gdyż tak naprawdę uzyskuje się go wprost przez uparty i nieustanny mechanizm tresury . Stąd też zdaniem Foucault – karanie oznacza w zasadzie ćwiczenie.
Nic zatem dziwnego, że gdyby poeta chciał wychowywać córki zgodnie z zaleceniami współczesnych mu naukowców, opętanych „czarną pedagogiką", musiałby wyciągnąć z kieszeni swej marynarki sadystyczny zestaw ówczesnego rodzica: rózgę oraz zakonserwowany w formalinie uczuć, rodzicielski krzyk. Pomiędzy pisaniem kolejnych wersów poematów, musiałby znaleźć czas, by pejczem wypędzić ze swoich córek pięć diabłów: kłamstwa, udawania, złośliwości, okrucieństwa i egoizmu. Przekora dziecka musiała być bowiem regularnie przycinana sekatorem kar cielesnych, gdyż prowadziła ponoć do zła, takiego jak przebiegłość, kleptomania oraz upór . Warto odnotować, że pedagodzy czasów poety nawet słowem nie wspominali o miłości ojcowskiej. Tak restrykcyjny sposób wychowania dzieci, był zupełnie obcy poecie. Jako, że traktowany był w domu bardziej jako gość, niż jego mieszkaniec, nie roztrwaniał energii na uginanie delikatnych karków córek.
„Niepoprawny istnieniowiec" z pewnością kochał obie córki, ale wydaje się, że głębsze relacje łączyły go z młodszą z nich. Miała podobny do niego temperament seksualny – kochliwa i nieco nieodpowiedzialna, przypominała jego samego. Gdy dorosła, spędzała z nim znacznie więcej czasu – razem pojawiali się chociażby w klimatycznych, zadymionych wnętrzach ówczesnych kawiarni. Jej imponował intelekt ojca, jemu – uroda młodej dziewczyny. Przecież nie każdy wiedział od razu, że to jego córka… Z przyjemnością myślał o tym, że niektórzy biorą ich za parę, zazdroszcząc mu takiej ślicznotki u boku. Według Piotra Łopuszańskiego – byli parą świetnych przyjaciół. Wanda, czyli Dunia, tak wspominała te wyprawy: „Ojciec i ja bardzo się kochaliśmy i byliśmy nierozłączni. Chodziliśmy razem do teatru, do kawiarni albo na przyjęcia". . Czy poeta, ten artysta słowa, nie obawiał się tak jawnie manifestować swego przywiązania do jednej z córek? Współcześni prorocy nowej psychologii pogroziliby mu ostrzegawczo palcem: „Nie wolno (…) wyróżniać któregoś z naszych dzieci, jeśli mamy ich więcej. Tymczasem zdarza się, szczególnie wtedy, kiedy przychodzi na świat drugie dziecko, że pierwsze pozostaje na uboczu. Pamiętajmy więc w tym okresie specjalnie o tym pierwszym, ażeby nie wzbudzać w nim zazdrości w stosunku do nowo narodzonego, uczucie zazdrości w stosunku do młodszego rodzeństwa wcale nie jest regułą, jeśli tylko umiejętnie nastawimy starsze w stosunku do młodszego, a potem umiejętnie będziemy wykorzystywać pomoc starszego przy wychowywaniu małego" . Jak wiadomo – dziewczyny sobie nieco zazdrościły. Maria Ludwika porównywała swój wygląd zewnętrzny z urodą młodszej siostry i najwyraźniej owo porównanie nie wychodziło na jej korzyść. Wanda jako wielkooka brunetka była ponoć ładniejsza i miała większe powodzenie u mężczyzn. Jak wspominała Maria w liście do Jacka Trznadla z 1969 roku: Dunia „zawracała głowę naraz paru wielbicielom i jak rękawiczki, każde do innej sukni, miała każdego z nich do innych celów" . W tych słowach można wyczuć pewną zawiść mniej urodziwej siostry.
Poeta dopiero pod koniec życia resztkę energii skoncentrował na swoich dzieciach. Zapatrzony w ukochaną córkę Wandę, uwielbiającą dancingi i przejażdżki samochodem, początkowo nie dostrzegł zagrożenia ze strony jej narzeczonego Alfreda Łaszowskiego, którzy bywał w jego domu prawe codziennie przez dwa lata. Artysta nie wypowiadał się też w sprawie różnicy wieku między nimi – Wanda miała 30 lat, a ukochany 23. Gdy zaczęły się ataki na jego żydowskie pochodzenie, zmienił się stosunek Łaszowskiego do narzeczonej. Zamiast małżeństwa zaproponował jej… niezobowiązujący romans. Gdy poeta się o tym dowiedział, spoliczkował go i wyprosił z mieszkania . Niedługo potem zmarł. Serce…
Czy groźna superniania miałaby ochotę wyszarpać z niego zębami sfatygowany gen ojcostwa, wydrapać ostrym pazurem w jego CV dane przypominające o tym, że miał córki? Nie sądzę. Myślę, że po wysłuchaniu jego zwierzeń, po prostu by go odesłała na „karnego jeżyka", jak zwykła czynić z niesfornymi dzieciakami. To taki współczesny odpowiednik kąta dla niegrzecznych maluchów. Niech Leśmian siedzi tam przez tyle minut, ile ma lat, niech przemyśli swoje zachowanie. A później musi przeprosić – córki, żonę, samego siebie.
- Anna Kokot
- "Akant" 2014, nr 2
Anna Kokot - POETA NA KARNYM JEŻYKU
0
0