Ponoć jej spódnica była zbyt nerwowa, by spokojnie opływać zgrabne nogi pisarki. Zwykle więc aż furczała i wirowała na widok przystojnego mężczyzny, który dodatkowo odznaczał się jakąś życiową pasją twórczą. Autorka, uwiedziona potęgą umysłu artysty, rzucała się w przepaść namiętnego romansu, co niektórzy odczytywali u niej jako oznakę jednostki chorobowej – zaawansowanej nimfomanii. Szeptano także, że jest bigamistką – miała jednocześnie dwóch mężów: jednego w Nowym Jorku (bankiera Hugha „Hugo" Guilera), drugiego w Los Angeles (aktora Ruperta Pole’a). By przed żadnym z nich nie zdradzić się ze swoimi piramidami oszustw, stworzyła tak zwane „pudełko kłamstw". Był to rodzaj torebki posiadającej osobne przegródki. W każdej z nich trzymała notatki, związane z każdym z mężów. Ostatecznie małżeństwo z Rupertem musiała unieważnić po 11 latach, gdy tajemnica wyszła na jaw, ale nie porzuciła go. Będąc na papierze wciąż żoną pierwszego małżonka, do końca swego życia mieszkała z niezwykle przystojnym aktorem. Anaďs Nin, francuska pisarka, bo i niej mowa - pomimo tylu zawirowań w swoim życiu, znalazła jednak czas na twórczość.
Choć napisała wiele książek, znana jest przede wszystkim ze swoich niezwykłych dzienników.
Pierwotnie diariusz pisarki liczył sobie aż 150 tomów – było to około 15 tysięcy stron maszynopisu, obejmujących okres ponad 60 lat. Taka ilość materiału sprawia, że jak dotąd żadne wydawnictwo nie zdecydowało się na wydrukowanie całości wspomnień. Nin zaczęła pisać diariusz na statku płynącym z Hiszpanii do Ameryki, gdy miała 11 lat. W podróży towarzyszyła jej matka i dwóch braci. Początkowo stanowił rodzaj rejestru wydarzeń, w których nie uczestniczył jej ojciec – kompozytor i pianista Joaquin Nin. Pamiętnik był rodzajem tajemnego listu do ukochanego ojca, który odszedł od żony, rzucając się w wir romansów, a potem powtórnie się ożenił. Przez całe życie kochała go głęboko pozbawioną złudzeń miłością, choć nie obnosiła się z tymi utajonymi uczuciami. Zarzucała mu, że podejmował nieudolne próby wychowania jej oraz braci metodami „zdalnego sterowania" – pisał w listach do swej byłej żony jak ma wychowywać ich wspólne dzieci. Według niektórych biografów Anaďs Nin – już jako osoba dorosła, uwiodła ojca, wikłając się w kazirodczy romans.
Przez lata pamiętnik był rodzajem dziennika pokładowego podróży pisarki przez labirynty własnej jaźni – jak twierdził jej przyjaciel i wydawca, Gunther Stuhlmann. Autorka starała się nie tylko określić, ale i odnaleźć w sobie kobietę - rzeczywistą, jak również symboliczną. Zdaniem Stuhlmanna – pisarka balansowała pomiędzy działaniem a kontemplacją, zaangażowaniem a nakazami instynktu samozachowawczego, intelektem a uczuciem, rzeczywistością a swoimi marzeniami. Często przy okazji traciła wiarę w możliwość pogodzenia ze sobą owych zasadniczo odmiennych czynników i to wprawiało ją w konsternację. Anaďs Nin po raz pierwszy pokazała intymne zapiski swoim znajomym literatom w Paryżu w początkach lat 30. XX wieku. Odtąd wielu jej przyjaciół próbowało ją nakłonić do ich opublikowania. Były przedmiotem wielu towarzyskich plotek, domysłów, pogłosek. Autorka długo biła się z myślami, a gdy w końcu zdecydowała się na wydanie wybranych części tekstów, usunęła z nich fragmenty dotyczące męża Hugo Guilera oraz poszczególnych członków rodziny, którzy nie zgodzili się na upublicznienie ich sylwetek, a także zabrakło pikantnych szczegółów związku z pisarzem Henrym Millerem. Część znanych osób także nie zdecydowała się na występowanie w tekście pisarki pod prawdziwymi nazwiskami. W żaden sposób nie umniejsza to jednak autentyczności zapisków. O ich wartości przesądza bowiem niezwykła spostrzegawczość autorki i wnikliwa analiza psychologiczna postaci. Na kartach jej diariusza pojawił się między innymi francuski aktor i pisarz Antonin Artaud, pomysłodawca „teatru okrucieństwa", psychiatra Otto Rank czy francuski psychoanalityk René Allendy. A także cała galeria nietuzinkowych postaci – w większości artystów, którym pisarka wyraźnie matkowała, nie mogąc doświadczyć macierzyństwa w wymiarze biologicznym. Rodziła bowiem wyłącznie martwe dzieci… Zdecydowała się na „niańczenie" chimerycznych, humorzastych twórców, chciała być ich muzą, służką i natchnieniem. Przyszywając im oberwane guziki – przy okazji zszywała fragmenty ich światów, regenerowała ich wystrzępione marzenia, łatała poszarpane dusze. Cerowała także ich rany w miejscach, w które wbito banderille w ich rozwścieczone artystycznie ciała, wyszydzone przez okrutny świat.
Narkotyczne litery
Anaďs Nin zdawała sobie sprawę z niezwykłości i intensywności swojego życia. Porównywała je z zapisem nutowym – uznawała, że toczy się na kilku poziomach jednocześnie. Twierdziła, iż jeśli ktoś ma tak prawdziwie bogate wnętrze jak ona, zwyczajna egzystencja staje się dla niego rodzajem tortury. Banalną codzienność starała się przesiewać przez linijki swoich zapisków, stroniła od – jak to nazywała, „kapuścianych woni świata". Uważała, iż jej stanem naturalnym jest krańcowość, intensywność przeżyć, rozdarcie swej istoty. Czuła, jakby los wywrócił ją wierzchem do góry, by rozkwitała w całej pełni - uczuciami, zmysłami, a także umysłem. Była przekonana, że życie każdego artysty powinno wrzeć, a nie tylko „perkotać". Żyła dla innych i z innymi. „Zwykłe życie mnie nie interesuje – pisała w swoim diariuszu. – Szukam jedynie intensywnych doznań. Podzielam dążność surrealistów do cudowności. Chcę być pisarką, która przypomina innym, że takie momenty się zdarzają; chcę dowieść, że istnieje nieskończona przestrzeń, nieskończone znaczenie, nieskończony wymiar".
Dziennik nazywała swoim narkotykiem, haszyszem oraz fajką opium, nałogiem i występkiem. Kiedy indziej mówiła o nim jako o „dzienniku ułomności". Była przekonana, że bez niego czułaby się jak ślimak bez muszli. Rodzina zawsze powstrzymywała ją przed tymi osobistymi zapiskami, prawdopodobnie obawiając się zbyt trafnych portretów psychologicznych. Ciotka pisarki z Hawany wmawiała jej także, iż przez wielogodzinne zapiski tylko popsuje sobie oczy i będzie wiecznie odstraszać chłopców. Nin nie uległa zewnętrznym naciskom, nie odstąpiła od pamiętnika (choć miała później momenty przerwy, zalecone między innymi przez jej psychoanalityka). Wytrwale pisała, gdy tylko ogarniał ją smutek, tęsknota czy żal. Kolejne jego tomy nosiła zawsze przy sobie niczym talizman, nosiła z dumą, jak inne próżne kobiety nosiły drogą biżuterię. Diariusz towarzyszył jej w podróżach i podczas spotkań bohemy artystycznej w zadymionych kawiarniach. Charakter jej pisma podlegał ewolucji, bowiem autorka często czyniła zapiski w warunkach mało komfortowych - w trakcie jazdy pociągiem (pismo drżące) i w czasie, gdy na coś czekała - wizytę u lekarza czy w restauracji na przybycie znajomego (pismo pospieszne). Jej dziennik miał być formą buntu przeciw męskiemu bytowaniu, dominacji i pisaniu, hormonalnym sposobom obrazowania przy pomocy testosteronu. Gdy jej zmęczone palce bezradnie zatrzymywały się na klawiszach maszyny do pisania – mruczała do siebie złośliwie pod nosem: „Pisz, ty neurotyczno, ty mięczaku, ty… bunt jest negatywną formą życia. Pisz!". Słowa te najwyraźniej na nią działały, gdyż szybko ponownie zabierała się do pracy. Mimo, że wśród znajomych lubiła mieszać świat realny z fikcją, w dzienniku starała się przedstawiać tylko prawdę, nawet kosztem utraty własnych iluzji i wyobrażeń. Z drugiej strony często podkreślała, że pisarz nie jest malarzem portrecistą. Gdy życie stawało się zbyt trudne – zagłębiała się w pracy, jakby stukanie palcami w klawisze mogło przynieść ukojenie dla jej rozedrganej psychiki. Gdy nie była w stanie pisać, tęskniła za uniesieniem, które dawało jej tworzenie, za pokojem – zastawionym półkami z książkami, który zawieszony był niejako nad życiem.
Możliwość pisania, wypowiedzi – nazywała „stanem łaski". Bywały dni, gdy nachodziła ją twórcza gorączka, która nie powodowała co prawda wzrostu temperatury jej ciała, ale za to pozwalała jej doznać pewnego rodzaju oświecenia. Przeżywała także i takie momenty, gdy muzyka w jej głowie cichła. Wówczas zajmowała się prozaicznymi czynnościami – ot, była taką kobietą, jak inne: cerowała skarpetki, przycinała w ogrodzie gałęzie, robiła przetwory, polerowała meble. Ze strachem pisała jednak potem o tych momentach jako o chwilach, gdy czuła, iż nie żyła.
Anaďs Nin uznawała pisarzy, w tym oczywiście i siebie, za pojedynkowiczów, którzy nigdy nie walczą o ustalonej godzinie, zbierają obelgi, jak inni osobliwości do kolekcji, a potem rozkładają konkretną zniewagę na swoich biurkach i zmagają się z nią w słownych pojedynkach. Twierdziła, iż pisarz to najbardziej samotna osoba na świecie – walczy, umiera, a potem odradza się zawsze samotnie, wszystkie role odgrywa za gęstą kurtyną, w życiu jest zaś dość dziwaczną postacią, którą niewielu rozumie. Zatem by ocenić właściwie pisarza – należałoby darzyć równą miłością nie tylko jego dzieło, ale także samego autora. Ten zaś powinien ogarniać wciąż nowe horyzonty, interesować się nowymi dziedzinami życia, rozwijać umiejętność samodzielnego myślenia, by pochłoniętą materię przeobrazić w nową jakość – wyjątkowy tekst. Stąd można go traktować jako tajemniczego alchemika, który odważnie łączy substancje, pewny niecodziennego wyniku swej pracy.
Słowa pisane krwią
Pierwsza książka Anaďs Nin dotyczyła spuścizny literackiej angielskiego, biseksualnego pisarza i poety - D.H. Lawrence’a, autora słynnej powieści „Kochanek Lady Chatterley". Kolejne – nie zawsze tworzyła w twórczym natchnieniu. Często opisywała w dzienniku momenty zmagań z materią słowa – udręka powodowała wyczerpanie, wyciskała krew, była męką, napięciem nerwów. Pisarka podkreślała związek pomiędzy dobrym samopoczuciem twórcy a ilością i jakością zapisanej kartki maszynopisu. Niektóre z jej książek wręcz ją pętały i zżerały od środka, zaburzając pracę wszystkich organów. Były i takie, które wycinały jej całe miesiące z życia, żądając pełnego podporządkowania procesowi tworzenia. Szczególnie wymagające były zaś te, które powstawały „z wyobraźni" – pisane pomysłami autorki, bez oparcia w cudzych historiach czy biografii. Nin wysuwała na zewnątrz swego ciała delikatne czułki, którymi badała świat i choć odbierała wiele bodźców bólowych, nigdy nie chciała zostać sztucznie znieczulona.
Czarno-białe zdjęcia Anaďs Nin odsłaniają nam wizerunek kobiety delikatnej, wykwintnej, wypielęgnowanej, ubranej z wyszukaną fantazją. Artystka nigdy jednak nie czuła się ujmująco piękna. Jak wyznawała na kartach swego dziennika, pisanie miało wyróżnić ją spośród całego tłumu przeciętnych kobiet. Miało uczynić ją osobowością interesującą, pełną talentów, pociągającą – zarówno mężczyzn, jak i kobiety. O ile pisanie powieści było dla niej rodzajem agresywnego siłowania się z oporną treścią, która nie chciała tak szybko i w takiej ilości pojawiać się przed autorką - jakby ta sobie tego życzyła, o tyle pisanie dziennika nie miało w sobie znamion wojny. Tworząc diariusz miała wrażenie przebywania w ciepłej atmosferze bezpiecznej intymności, w której mogła zakwitnąć wszystkimi swymi przymiotami artystki. Pisanie dla wrogiego świata nieco ją zniechęcało, powodowało twórcze blokady, które musiała pokonać zastrzykami wsparcia ze strony zaprzyjaźnionych mistrzów słowa.
Pisarskie przytyki
Starała się uchwycić różnicę pomiędzy pisarstwem mężczyzn i kobiet. Uważała, iż mężczyźni – chcąc opanować trawiący ich ból istnienia, umieszczają sztukę (a także przestrzeń, czas, historię i filozofię) pomiędzy sobą a światem. W ten sposób zapewniają sobie tarczę, która chroni ich przed gwałtownymi atakami rzeczywistości. Kobiety nie mogą pozwolić sobie na zbudowanie takiej ochrony, bowiem jako matki i żony, chcąc nie chcąc - są skazane na aktywny dialog z codzienną egzystencją, pełną stresu, parujących obiadów i krzątaniny, oplecionej tysiącami obowiązków. Zauważyła, że gdy Henry Miller tworzył, zatracał się w pisaniu, „umierał jako człowiek". Jeśli tylko pogrążał się w kreowanej treści, przypominał człowieka – zombie, któremu odebrano ludzką duszę. Była to jednak tylko czasowa śmierć, bo potem znów podłączał się do życiodajnego kranu, z którego kapała codzienna egzystencja. Objawiał się ponownie jako twórca wzbogacony, przechodząc reinkarnację artystyczną. Żywił podejrzliwy stosunek do pisarstwa kobiet – brak muskulatury w damskim mózgu budził zdaniem pisarki – jego zdumienie.
Nin uznawała, że Henry Miller jako twórca bywa często wyalienowany. Niby rozmawia ze znajomymi, zaszczyca towarzystwo obecnością swego rozpustnego ciała, ale jednocześnie nie przebywa tu i teraz, separuje się błoną zamyślenia od próbującej go oblepić rzeczywistości. Próbowała dowieść, że pisarze nie przeżywają wyłącznie jednego żywota, ale przynajmniej dwa. Jeden z nich stanowi samo życie, a drugi – pisanie. Szarą zupę egzystencji smakują po raz drugi dzięki tworzeniu, będącemu opóźnioną reakcją na obserwowany świat. Cytowała Millera, który twierdził, że albo natychmiast oszaleje, albo napisze kolejną książkę. Uważała go za twórcę bez większej wrażliwości i empatii wobec drugiego człowieka. Nawet jego płacz uznawała za pozbawiony rzeczywistej głębi. Z drugiej strony była przekonana, że szorstkość autora „Zwrotnika Raka" i „Zwrotnika Koziorożca" - to tylko zewnętrzny pozór – maska, która skrywa człowieka miękkiego, biernego, tchórza. Zauważyła, że dając upust żądzom, rozpuście hedonistycznego ciała, porzuca kolejne kobiety w okrutny sposób, nie potrafiąc zdobyć się na kulturalne zerwanie związku. Uwielbiała jednak jego intelekt i starała się korzystać z jego pisarskich porad. Twórca namawiał ją na przykład, by nie wykorzystywała całego zebranego materiału pisarskiego od razu w dzienniku. Miała go skrupulatnie gromadzić, odkładać na półkę w pokoju, by się uleżał, przefermentował, a następnie wybuchnął nowymi pomysłami. Miller radził jej także, by w swej twórczości powiedziała więcej niż inne pisarki, tworzyła z większą pewnością siebie, klarowniej okazywała wewnętrzną siłę i sięgała dalej w swych zamierzeniach. Ona zaś pomagała mu w wycinaniu z powieści zbędnego tekstu, „nic nieznaczących szczegółów, podobnie jak pomija je sen, co podwyższa nie tylko temperaturę utworu, lecz i siłę jego wymowy". Uczyła go tworzyć „literaturę cięć". Otwarcie przyznawała, że obydwoje wywierają na swoją twórczość ogromny wpływ: ona na rzemiosło artystyczne i pogłębienie ujęcia, na wychodzenie poza realizm, a z kolei Henry Miller – na treść, żywiołowość jej pisania oraz istotę wypowiedzi. Ona przydawała mu głębi, a on jej – konkretności w tworzonych wypowiedziach.
Zarzucała Millerowi, że tworzy bez najmniejszej świadomości artystycznej, nie chce z tekstu niczego wyrzucać, pozbawiony bywa zmysłu krytycznego. O sobie zaś pisała, że choć wierzy w impuls i naturalność tworzenia, jednak owe elementy muszą być ujęte w formę dyscypliny przy usuwaniu zbędnych fragmentów tekstu. Uważała, że Henry Miller często traci niepotrzebnie energię na dosłowne opisy błahostek, odchodzi od głównego wątku tworzonej powieści. Nie chciała, by zły smak i zły humor skaził jego pracę. Występując często wobec pisarza jako analityk – pomagała mu odkrywać samego siebie, ujawniać swoją naturę i pragnienia. Czasami życzliwie wytykała mu lekceważące podejście do logiki tekstu – kolejne akapity twórcy potrafiły sobie wzajemnie przeczyć. Mimo to dostrzegała także jego wielkie zaangażowanie w proces pisania, otwarcie uznawała, że Miller kocha tworzenie, sprawia mu ono zmysłową rozkosz, jest dla niego rodzajem pożywienia. Własna praca nie dostarczała jej zmysłowej radości ekspresji, szukała raczej znaczenia treści. W dowód sympatii Miller nazywał jej pamiętnik czule „laboratorium duszy". Wiedział, że pisarka prześwietla w nim każde swe uczucie oraz zniekształcenia, które nie pozwalały na swobodny przepływ nurtu życia.
Rzeczywistość ze smokiem
Pisarka wyznawała, że w zasadzie mogłaby nazwać swój dziennik „sinicuik" – tak bowiem nazywa się także narkotyk, który Meksykanom pomagał zapamiętać przeszłość. Jej dziennik również miał takie zadanie. Opisywana przeszłość nie mogła być jednak zbyt odległa; pisarka najbardziej ceniła sobie notowanie pojawiających się u niej uczuć na gorąco, w chwili, gdy je u siebie obserwowała. Koncentrowała się na detalach egzystencji, jak sama twierdziła - „rozpuszczała życie". Dostrzegała na swojej piersi zainstalowane źródło wiecznej energii, które porównywała do potwora. Zastanawiała się także czy z racji istnienia na jej ciele takiego niezwykłego, a jednocześnie strasznego miejsca, nie powinna „pisać demonami".
Przyznawała, że z czasem zmieniała się funkcja jej dziennika. W przeszłości był rodzajem choroby. Pisała go wówczas z powodu odczuwanej samotności (szczególnie w dzieciństwie i w czasach wczesnej młodości), a także dlatego, że nie potrafiła znaleźć nici porozumienia z innymi ludźmi. Dzięki zapiskom odczuwała łączność duchową ze swoimi uczuciami, sama sobie stawała się bliższa. Z czasem zaczęła pisać przede wszystkim dla własnej przyjemności – uwielbiała bowiem opisywać otaczających ją ludzi. Pisanie pozwalało jej uwolnić się od nadmiaru przepełniających ją uczuć, uporządkowywało przeżywane sytuacje. Wiele linijek dziennika poświęciła walce z wymysłami naukowymi, stworzonymi przy pomocy męskiego intelektu. Na jego stronach starała się zadawać kłam wszelkim męskim teoriom, a także wyjaśnieniom o charakterze psychologicznym. Aktywnie zainteresowana psychoanalizą (przez jakiś czas pracowała jako psychoanalityczka i miała swoich pacjentów), na kartach pamiętnika przekształciła i ostatecznie odrzuciła kontrowersyjne quasi - naukowe poglądy, tworzone przez samców, wypełnionych nadmiarem hormonów. Widziała siebie w roli trzeciego oka, oka uważnej wizji.
Swój dziennik nazywała „wędrownym" – stronice poplamione były kawą, łzami, a nawet szminką. Był to dla niej dowód, że żyje aktywnie, nie zamyka się w domu w towarzystwie rodziny złożonej z bandy starych ciotek i wyliniałego kota. Z przekonaniem twierdziła, że nie da się przeżywać w życiu niezwykłych przygód w zdeptanych kapciach. Tworzyła w bezpiecznych realiach swego wewnętrznego świata, ale dostrzegała bliskość namacalnego życia. Była pewna, że gdzieś, w jakimś punkcie – jej osobisty świat dotyka zimnych, wrogich murów rzeczywistości. W niej zaś żyje jakimś aktywny, groźny smok, który pragnie zniszczyć intymny ogród duszy. Żartowała: „Niestety, smok rzeczywistości jest zbyt twardy, by go zjeść, toteż nie zaoszczędzimy na stekach. Rzeczywistość to ciało nie do ugryzienia, galaretowate, a zarazem włókniste, nerwowe, śliniące się, wystraszone". Od czasu do czasu w tworzonych przez siebie codziennych zapiskach przyznawała się, że jako artystka czeka na sukces, najlepiej natychmiast po ukończeniu danego dzieła literackiego. Wiedziała bowiem, że gdy splendory przyjdą do niej zbyt późno, po latach – nie będzie jej już na nich zależało, nie przyniosą więc także jakiejkolwiek radości.
Osoby, którym udostępniła do czytania swój dziennik – twierdziły, że Anaďs Nin jest wizjonerką, czarodziejką, która skosztowała magicznego napoju – widzi więcej, czuje bardziej. Przetwarzała życie w pamięć. Obierała uczucia z nadmiaru skrywających je łusek, próbując dostać się do ich soczystego miąższu. Kroiła je w równe kosteczki, szatkowała, rozdrabniała, ucierała – byle tylko uchwycić ich sedno, odpowiednio zaklasyfikować, obejrzeć pod mikroskopem swego wzroku i odnieść do swej osoby. Miała doskonały zmysł obserwacji i z biegiem lat coraz bardziej go rozwijała. Część jej znajomych wprost drżała przed jej wszechwiedzącym okiem, starając się dociec w jaki sposób portretuje ich w dzienniku. Nigdy nie stała się obojętna wobec rzeczywistości – co często wytykał jej złośliwie Henry Miller. Według niego bowiem prawdziwa sztuka wymaga takiej obojętności, a każdy dzień zapisu – zatrzymuje wartki nurt życia. Mimo tego potrafił w niej dostrzec kobiecą moc – uznawał, że w Nin drzemie wielka siła, zwinięta w kłębek jak wąż, gotowa w każdej chwili ukazać się przerażonemu widzowi. Jego zaś pętała uprząż wiedzy.
Choć twierdziła, że życie jest snem, nigdy nie chciała się z niego przedwcześnie przebudzić. Jak na osobę rzekomo śpiącą, udało się jej zapisać wiele stron tekstu. Jej świat był rodzajem przepływu – niezwykle zmysłowego, instynktownego, dynamicznego i naturalnego. Budowała indywidualny, doskonały świat we własnym zakresie pojmowania, z kielnią literackiego pióra; układała cegły na budowie literatury, wypalone we wnętrzu swojej maszyny do pisania. Była zdania, że prawdziwy artysta nie może utożsamiać się ze światem, ale musi go aktywnie przekształcać. Tym samym nie może stać się jego posłuszną, zasymilowaną częścią, bowiem wówczas nie wypełniłby postawionego przed sobą zadania (a jest nim odwieczne wprowadzanie zmian w zastanej rzeczywistości).
Pisanie dziennika nazywała także „dryfowaniem" lub „oddychaniem". Starała się walczyć z pokusą jego tworzenia wówczas, gdy zabierała się do pisania książki. Niezbyt radziła sobie bowiem w działaniu na dwóch polach jednocześnie. Tworzenie dziennika nie było przecież zwyczajnym odnotowywaniem zdarzeń – każde z uczuć literacko pogłębiała, przekształcała, poszerzała. Nie uważała się za zwykłą pamiętnikarkę, która tylko sztywno opisuje przeżyte wydarzenia. Henry Miller twierdził, iż przez swoje ciągłe notowanie - nie pozwalała dokonać się w swoich tekstach geologicznym zmianom, transformacji, podczas której czas zmieni węgiel w prawdziwy, drogocenny diament. Może jednak właśnie dlatego warto umazać się pyłem węglowym jej tekstów i zobaczyć rzeczywistość w pisarskiej, kobiecej rzeczywistości 5D.
Anna Kokot
Bibliografia:
Anaďs Nin, „Dziennik 1931-1934", Warszawa 2012
Anaďs Nin, „Dziennik 1934-1939", Warszawa 2013