(jesienne szkice ołówkiem)
1.
Jest taka godzina, której istnienia wcale nie dostrzegasz,
Godzina błąkająca się poza czasem, nie zapisana w zegarach,
Nie notowana w kronikach naszej strony świata; wciśnięta
W szczelinę pomiędzy być a nie być, przykryta strzępami chwili,
Zasłania to, co najważniejsze: rodzące się życie, umierającą nadzieję,
Wstający dzień.
Bo oto dzieje się dla kogoś dzień świata pierwszy.
Do niego człowiek przeciera oczy, wyciąga ręce – zdumiony, niepewny.
Jest taki świt : kutry z otwartymi ustami wychodzą
Z portu na wiatr. Nad nimi bieleją obłoki. I jest wołanie mew,
Smugi ich skrzydeł, pytanie o krawędź rzeczy, za którą sens
Ukryty być może na zawsze.
2.
Może to tylko zmęczenie, pora przesilenia,
Czas gdy wiatr północny ścina serce w szron.
Morze wczoraj łaskawe dzisiaj wstało wzburzone,
Słońce w biały wiatyk nagle je przemienia.
Gwiazdy nieznanych konstelacji przez stulecia dążące ku Ziemi
Nagle spaliły się bez sensu. Co je zgubiło – ciekawość czy los ?
Rozsypały się, utopiły w bruzdach wody, minęły bezpowrotnie
Samotne jak Ikary, niedostrzeżone.
Tylko kutry , obojętne na wszystko, ciszę po nich tną dziobami na pół.
3.
W tej mgle jesiennej, która zasypuje twarze
I nas przemienia w cienie wędrujące
Szukające siebie jak wszyscy przed nami
Bezdomni, nadzy, dawno już umarli -
Jest takie słowo co wysusza wargi
I na nic wilgoć jesiennej pogody.
Ono już leży pomiędzy ziołami
Na wydmie stromej, zmokniętej i głodnej.
W tej mgle październikowej idziemy samotni,
Jakby naprawdę nikt nas nie połączył
A cienie nasze ukradł już ktoś inny
I tylko trochę mi żal
Że ciepło rąk twoich tak bardzo odległe
że szum gałęzi przetacza się po nim.
4.
Są takie sny, pęknięcia nocy. Papierowe miasto,
W nim Zaułek Pawia. Pociągi po brzegi załadowane ciszą.
Nad wszystkim uparte milczenie planet, nawet słońce,
Ten brązowy bochen chleba, ukrywa pod skórą blask.
Jeszcze ptak śpiewem próbuje zszyć postrzępione chmury,
Poza tym pustka, w milczeniu dźwigająca wszystko.
Nierzeczywistość. Nic.