Archiwum

Anna Kokot - Dla nikogo Cię nie ma

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Pamiętam pierwsze spotkanie z Tadeuszem Stirmerem gdzieś na początku roku 1998, jeszcze w tajemniczych wnętrzach Centrum Kultury Zamek w Poznaniu. Nasz Klub Literacki (obecnie Klub Literacki „Dąbrówka”) pod wodzą poety Jerzego Grupińskiego, spotykał się tego dnia gdzieś poza słynnym pokojem 243. Siedzieliśmy wszyscy wygodnie na wyściełanych aksamitem krzesłach wokół okrągłego stołu, tyle że nie takiego o charakterze politycznym, ale literackim, pogrążeni w czymś w rodzaju onirycznego letargu, uwikłani w konwencję snu…

Wieczór, wśród uczestników spotkania przeważa lekka senność, odganiana nerwowym zasłanianiem coraz szerzej otwieranych zmęczeniem ust. Kilkoro młodych ludzi siedzi nieomal nieruchomo, usztywnionych dodatkowo syndromem zwanym powszechnie stresem debiutanta. Pan Jerzy prowadzi spotkanie w formie warsztatów – jego uczestnicy mają zaprezentować „popełnione wiersze”, a reszta zebranych może opowiedzieć o swoich wrażeniach artystycznych. Na twarzach młodych twórców czerwone plamy zdenerwowania, spocone dłonie zaciskają się na wymiętych kartkach poezji. Wodzirej warsztatów częściej rozmawia z nerwową ciszą, niż z nieco przestraszonymi debiutantami. Próbuje ich ośmielić do dyskusji, zagaduje, zachęca. A młodość wciąż sztywna i onieśmielona. Stali bywalcy Klubu Literackiego nieco zniecierpliwieni, chcieliby przeczytać w końcu publicznie swoje nowe teksty, ale oddają pierwszeństwo „zielonym”, niedojrzałym piórom.

Nagłe ową senność - jak nóż, przecina światło pojawiające się w szparze gwałtownie otwieranych drzwi. Jakiś mężczyzna zamaszystym krokiem rozbija molekuły poetyckiego bezruchu, pytając głośno czy to tutaj właśnie odbywa się spotkanie Klubu Literackiego. Gdy uzyskuje odpowiedź twierdzącą, siada gdzieś za moimi plecami i wbija wzrok w stos przyniesionych ze sobą kartek. Wydaje się jakby nieobecny duchem, zatopiony we własnej plątaninie myśli. Gdy jednak ten i ów młody człowiek zaczyna w końcu cicho, nieśmiało czytać swoje teksty, słyszę nagle za sobą jakiś szmer, urwane słowa, spotęgowany jakby niecierpliwością szelest odwracanych kartek papieru. To właśnie ów tajemniczy mężczyzna coraz głośniej i uporczywiej komentuje czytane publicznie poetyckie pierwociny młodzieży. Początkowo wydaje się mówić sam do siebie, ale jego zachowanie wzbudza zainteresowanie pozostałych uczestników spotkania. Nieco zaniepokojeni jakąś pasją w głosie i gwałtownością przekazu - odwracają się w kierunku nieznajomego. Resztki senności chowają się po kątach jak kłębki niechcianego kurzu, wśród twórców po raz pierwszy tego dnia wywiązuje się dyskusja. Prowodyrem całego ożywienia okazuje się być Tadeusz Stirmer. Siedzi gdzieś z tyłu w roli samozwańczego komentatora i buczy, mruczy jakby niezadowolony. Nikt z nas go jeszcze nie zna, choć może wcześniej gdzieś go już widzieliśmy, krzątającego się po długich korytarzach Zamku. Pracował tutaj bowiem jako kierownik techniczny. Nagle zamiast kielni poczuł pod opuszkami palców misterną fakturę poetyckiego pióra. Jego pojawianie się w Klubie Literackim wniosło powiew nowości i zdrowego buntu. Odtąd nasz nowy poeta często bywał kontra, zajmował rewolucyjne okopy, walczył w twórczej opozycji. Chętnie polemizował z kimś, ścierał się w ekspresyjnej dyskusji, spalał w rozmowie. Bezkompromisowy i odważny w sądach. Początkowo my – wszyscy młodzi twórcy Centrum Kultury Zamek, trochę się go baliśmy – postawny, majestatyczny, samą swoją sylwetką budził wśród nas respekt. Pozornie surowy, impregnowany szorstką ironią – dopiero z czasem odkrywaliśmy w nim niezwykłe pokłady wrażliwości. Jego pierwsze klubowe wiersze – krótkie, męskie, szczere, pełne psów i ich wszędobylskich ogonów, przemawiały do wielu z nas. Zaczęliśmy się liczyć z jego zdaniem. Zdobyć uznanie w oczach Tadeusza Stirmera – wówczas rzadko komu udawała się taka sztuka. 

Zbyszek Kozłowski, ówczesny student prawa i świeży narybek naszego Klubu Literackiego w Zamku – wpadł w roku 1998 na pomysł, by przygotować wieczór literacki w formie przestawienia teatralnego. W Poznaniu, w okolicy Starego Rynku, pojawiły się plakaty, zapraszające mieszkańców miasta do obejrzenia 22 kwietnia sztuki poetyckiej „Szeptane po kątach” w sali kameralnej Centrum Kultury Zamek. Wieczór połączony był ze spotkaniem z poetą Tadeuszem Zawadowskim oraz wystawą prac Macieja Jarmużewskiego i Alberta Tyrały. Scena zamieniała się w szpital dla wariatów – a jego pacjentami zostali: Roman Bromboszcz, Tomasz Fellmann, Zbyszek Kozłowski, Agata Schubert, ja oraz Tadeusz Stirmer. Wszyscy czytali publiczności swoje wiersze lub prozę, oświetlani samotnym reflektorem i światłem świec. Za rekwizyty służyła nam szpitalna kozetka, wyrwane z zawiasów drzwi i drabina donikąd. Długo przygotowywaliśmy się do występu. Najwięcej jednak czasu Zbyszek - inicjator przedstawienia, poświęcał właśnie Tadeuszowi. Próby zresztą często toczyły się, a już na pewno kończyły, w przytulnym pokoju służbowym Tadeusza Stirmera. Wyraźnie denerwował się tym pierwszym publicznym występem przed tłumem nieznanych mu ludzi. Wszyscy wspieraliśmy się jednak i bez końca powtarzaliśmy swoje kwestie. Tadeusz zawsze gdzieś z boku, ukryty za parawanem z zadrukowanych wierszami kartek papieru, siedzący z nogą na nodze, pozornie zdystansowany. Bezlitosny Zbyszek wciąż zalecał mu powtarzanie przygotowanych na występ wierszy, które potem ukazały się w jego debiutanckim tomiku „Dla nikogo mnie nie ma”: „Pełnia” i „Po mnie”. Wówczas miały jednak odmienny kształt od tego, który znamy z książki. Dopiero dojrzewały w poecie, wykluwały się z jego rodzącej się świadomości poetyckiej. Wciąż brzmią mi w uszach bezustannie powtarzane przez Tadeusza na próbach słowa z tekstu „Po mnie”: Gdy wreszcie / przestaniecie gadać/ zobaczycie / że mnie już nie ma / - gwizdnę poprzez chmury / poeci - / jak psy / idą wprost do nieba. Wciąż rezonują we mnie, w mojej pamięci, wymawiane przez autora w różnych intonacjach, odmiennym głosem i z różnym akcentem, dźwięczą nieustępliwie: i ci poeci i psy, i to niebo, do którego zdążają. Wierzymy Tadeuszu tej Twojej treści objawienia. A więc i dla Ciebie – kierunek: NIEBO. Pełne nanizanych na obłoki liter, które każdy może zerwać dla siebie i stworzyć własny tekst poetycki. Każdy może wyciskać z nich żyzne soki i soczystą krew. Mamy nadzieję, że jesteś tam teraz gdzieś wysoko, koło nóg plącze Ci się stęskniony za Tobą Roki, dostrzegasz Swoją Mamę i znów - pozornie zirytowany - szeleścisz kartkami, na których zapisałeś nowe wiersze. Ale choć bardzo staramy się tu na Ziemi je odczytać, nie potrafimy. Zapisałeś je najwyraźniej atramentem sympatycznym, który można odczytać dopiero po tamtej stronie. Przy Twoim miejscu przy stole w Klubie Literackim „Dąbrówka” wciąż słyszymy szelest kartek, pełnych Twoich nienapisanych wierszy. Dlaczego tak egoistycznie zabrałeś je ze sobą, tam do góry? Zapomniałeś, że wierszami trzeba się z dzielić z bliźnimi głodnymi słowa pisanego? W styczniu 2016 roku mijają już dwa lata od chwili, gdy odszedłeś - pozostawiłeś nam wyłącznie swoje słowa i obrazy wspomnień zapisane na dyskach twardych naszej pamięci. Tylko i aż tyle.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.