Żałosna, głupia suczko,
ten wieczór był nauczką, by nie pchać gdzie popadnie, bo można wpaść nieładnie. Złapałem syfilisa, nie stoi mi lecz zwisa, a może nawet kiłę, nie było to zbyt miłe, gdy pryszcz po jakimś czasie, wyskoczył na kutasie. Ostatnio na imprezie, to rżnąłem ile wlezie, i Jolkę i Mariolę, choć wiesz, że ciebie wolę, lecz widać twoi starzy, przeczuli co się zdarzy, i ciebie nie puścili, choć byli zawsze mili i głupot nie pieprzyli.
Dzwoniłem na komórkę, lecz matka chroni córkę i twierdzi, że nic nie wie, odbiera ją za ciebie. Odezwij ty się do mnie, nie mogę cię zapomnieć, choć nasze wspólne chwile, wspominam już niemile. Już chyba rozum tracę, bo nie wiem czy zobaczę twe z lekkim zezem oczy i uśmiech twój uroczy. Tak w myślach z tobą gadam, i może to przesada, że tęsknię tak za tobą, że każde twoje słowo wydaje mi się święte. To szczęście niepojęte z ekstazą uleciało i tylko twoje ciało na zdjęciach mi zostało.
Nie mogę cię zapomnieć, więc napisz chociaż do mnie, dwa słowa na przekazie, że kochasz i na razie. Niewiele na tym stracisz, bo starzy są bogaci i z ekstra super chatą, i tak się nie połapią, że trochę im brakuje, ja za to się poczuję jak raper gdzieś ze Stanów, więc lepiej się zastanów, czy warto mnie olewać, bo mogę im wyśpiewać, co robisz z ich mamoną – zapłacisz za to słono. Bo gdy wypalisz trawkę i walisz się na ławkę, to każdy z tobą robi, co przyjdzie mu do głowy. A ty tak jak ta szmata – pilnować miałaś brata – a każdy cię obraca.
Nie wciskaj mi tu kitu, lecz lepiej przyjdź i przytul, bo jak cierpliwość stracę, za wszystko ci zapłacę. Odegram się na tobie przynajmniej gdzieś w połowie, za wszystkie twe numery. Ja byłem z tobą szczery, bo żółte mam papiery.
Ty łgałaś w żywe oczy, więc nic cię nie zaskoczy, ja list ten piszę rapem, być może się połapiesz o co w tym wszystkim biega. Jak mówi mój kolega, niech każdy się wystrzega, takiej paskudnej dziwki, co wszystko za używki zrobi, by dać se w żyłę. Ja chciałem cię na siłę wyciągnąć z tego bagna. Jak ktoś już tam się zagna, to koniec z nim i kropka. Wiedziałaś co cię spotka, więc po co palisz głupa? Czy jesteś aż tak głupia? A byłaś fajna dupa.
Za dobrze ci się wiodło, że jesteś aż tak podłą i całkiem ci odbiło. Myślałem, że to miłość, ale tak bywa w kinie, a w życiu wszystko minie i nic nie pozostanie, już nawet cień na ścianie. Jak mówi proboszcz – amen.
Chodziłem do kościoła, choć nikt mnie tam nie wołał. Ciągnęło mnie do Boga, bo to jedyna droga – myślałem – do zbawienia. Ja byłem głupi szczeniak, wielebny zaś sumienia zapewne w ogóle nie miał.
Pamiętam, że mnie macał, ale dla niego taca ważniejsza zawsze była. Już taka jest w nich siła, że robią wciąż bezkarnie, to za co inni marnie w więzieniu już by zgnili. A oni są i byli jak w Indiach święte krowy. I nie ma w ogóle mowy, by dało się coś zmienić. Potrafią siebie cenić i zabezpieczyć przyszłość, by na ich korzyść wyszło wszystko za co się wezmą. Po latach mam tę pewność, pod włos mnie już nie wezmą.
Polityka mnie brzydzi, i nie wiem co w niej widzi niejeden dobry człowiek. Ja spod przymkniętych powiek to wszystko obserwuję i wstręt do tego czuję. Polityk to jest świnia, która co chce wyczynia, i wmawia ludziom bzdury. Być może jest tam któryś, kto lepiej chce niż inni, co są wszystkiemu winni. Nie chodzę na wybory, bo ja nie jestem skory głosować za posłami – wszyscy są tacy sami. Politykom nie wierzę, nie mówią oni szczerze, a każdy co chce bierze.
Myślą tylko o sobie i nie chcą, żeby człowiek żył w naszym kraju godnie. Żeby mu z dupy spodnie co rusz nie opadały, a wciąż o polu chwały i o historii pieprzą, zamiast nam przyszłość lepszą zapewnić i dostatek, by oczy naszych matek widziały jak się zmienia ten świat co jest z kamienia i ludzie bez sumienia.
Pamiętam od dzieciństwa, że w domu były świństwa, i zupę żeśmy jedli, byliśmy bardzo biedni. Schabowy był od święta, już prawie nie pamiętam jak smakowało mięso. Podobno gdy z Wałęsą Jaruzel się dogadał, w skarpetkach puścić dziada, chciał jeden albo drugi, a minął już czas długi od tamtych dziwnych zdarzeń. Dzisiaj tak sobie marzę, że może będzie lepiej i wszystko kupię w sklepie, bo kraść już nie mam chęci, to wszystko mnie nie kręci, a ciągle tkwi w pamięci.
Brat rzucił się raz z okna. To była śmierć sromotna, gdy wypadł na podwórze i zalał krwią kałużę. Nie mogę o tym dłużej...
Do woja wziąć mnie chcieli, lecz całkiem pogłupieli, kiedy się okazało, że wprawdzie zdrowe ciało mam, ale z głową gorzej być pewnie już nie może. Mówili, że psychiczny, choć taki chłopak śliczny, wysłali na badania, i doktor tego zdania był również, co napisał - choć mnie to równo zwisa - w papierach urzędowych, że takiej chorej głowy nie spotkał już od dawna. Kto wie, może to prawda? Za świra mnie uznali i bardzo też się bali do ręki dać mi broni. Widzieli nie raz oni chłopaka z kulą w skroni.
Już nie wiem kim ja jestem, być może jednym gestem, tak w łokciu zgiętej ręki zakończę swoje męki. Pokażę światu wała, by dusza uleciała, ale co będzie potem? Nie da się tu z powrotem z piekła na ziemię wrócić. A nie chcę tych zasmucić, co może we mnie wierzą, bo własną miarą mierzą, jak chyba jeszcze matka. Mówiła jej sąsiadka: on całkiem jest stracony i nic tu więcej po nim, więc nie załamuj dłoni.
I po co ogóle żyję? Nie raz wkładałem szyję w pętlę z paska od spodni. A ludzie są wygodni, i nikt się nie przejmuje, tym co kto inny czuje. Nikogo nie obchodzi, że umierają młodzi, co jeszcze żyć powinni, lecz sami sobie winni pakują się do grobu i nie ma już sposobu, by coś się odmieniło i dłużej się pożyło. Lecz nic nie zrobisz siłą.
Ty tego nie zrozumiesz, bo myśleć już nie umiesz, tak prochy mózg ci zżarły. Widzę twój koniec marny. Ja tylko sporo piję, nie daję sobie w żyłę, a ty to co innego. Powiedz mi więc dlaczego? Gdy w złości na mnie tupiesz, to sypie ci się łupież, przestałaś dbać o siebie, bo jesteś wciąż w potrzebie, to znaczy, że na głodzie i bierzesz teraz co dzień. Bo niby tak jest w modzie.
Zacząłem prawie czule, lecz czy ty wiesz w ogóle, co znaczy takie słowo? Rusz raz tą pustą głową. Mózg zsunął ci się w stringi i myślisz, że powinni wszyscy się tym zachwycać. Nie znasz kochana życia. Dajesz każdemu dupy, a ja nie jestem głupi i widzę co się święci. Wymażę cię z pamięci, postaram się zapomnieć jak się łasiłaś do mnie, jak lazłaś mi w rozporek, łapałaś mnie za worek i chciałaś mi obciągnąć. Nie można dłużej ciągnąć, co przeminęło z wiatrem i czas jest już to zatrzeć. Nie chcę na ciebie patrzeć.
Ty jesteś wstrętną suką, nie ujdzie ci na sucho, że mnie puściłaś kantem. Nie jestem już palantem, nie ujdzie ci to płazem, ja jeszcze ci pokażę, mam wprawę jako raper w przelaniu słów na papier, tak dupę ci obrobię, że żaden więcej człowiek, nie zechce z tobą gadać, wybrałaś – trudna rada, bo to jest żadna sztuka, ty jesteś głupia suka, co nie wie czego szuka.
Mam także twoje fotki, na których uśmiech słodki, i cycki masz na wierzchu. Robiłem je o zmierzchu, gdy byłaś całkiem pijana, rzygałaś aż do rana, trzymając głowę w sraczu, masz teraz więc do płaczu powodów już niemało, gdy twoje młode ciało pokażę w Internecie, bo zdzirą jesteś przecież, niech inni też zobaczą, co z ciebie za ladaco. Niewielka będzie chryja i nie masz co drzeć ryja, więc siedź gówniaro cicho, bo walnę cię nielicho
twój były - z tryprem Rycho