Temat anomalii w pogodzie staje się coraz bardziej okazjonalny, acz nieustannie drażliwy. Wiodący staje się układ „baryczny” z temperamentnym mini, mini tworem.
Wiadomości o sytuacji z nowym „gatunkiem” koronawirusa zdominowały wszystko. Hipo- diagramy wtajemniczonych o „nowych”, penetrujących nasze szare komórki, co sekundę zawładają dwa przednie płaty półkul mózgowych, powodując zwrotne lęki i frustracje. Wirusy to także świat przyrody i to jeszcze tej ożywionej. Nie widać gołym okiem, a są wszędzie. Niektórzy z nas widzą lepiej od innych, przypisując im… nogi, także… skrzydła! Bo jak nazwać stwierdzenie „rozpanoszone” publicznie, że wirus „zawędrował” nawet tam, a tam! Przecież sam nie zawędrował. To ludzie go przenoszą, nie żadna tajemnica i niewiedza, a brak konkretu, co sprzyja panice, iż takie tempo rozprzestrzeniania powoduje… powietrze, tym szybciej, im większy wiatr (?!) w oczy. Owszem, powietrze „unosi” tysiące samolotów z ludźmi i one szybko, jak błyskawica, docierają we wszystkie zakątki naszego globu.
Podobnie daje się odbierać informacje, iż „samochód iks zderzył się z samochodem iksem, nie ma ofiar w… ludziach”. Istna era samochodów autonomicznych! Owszem, takowe eksperymentalne „deus ex machina” nawet funkcjonuje, ale…
Człowiek posiada dużą łatwość zrzucania z siebie odpowiedzialności na innych, gdy świadomie popełnia nieodpowiedzialne kroki. Często uchodzi mu to cichutko lub głośno i na… sucho. Jeżeli wirusy nas słyszą i są poliglotami, to nie dziw, iż stają się złośliwe, ale tu żarty się kończą. Już ktoś powiedział, że jeżeli mamy poprawiać sytuację w klimacie „wszyscy”, to znaczy – „nikt”. Z wirusami zaaklimatyzowanymi jest podobnie.