W naszej nieustającej akantowej debacie o stanie współczesności pt. „Dziś" głos rozsądku, ale też rozpaczy wyszedł od Agnieszki Wieczorek („Akant" 2011, nr 6, s.50).W/w skrytykowała relatywizację w sferze ideologii i moralności społecznej, pluralizm i popkulturowość w sferze kultury, dekonstrukcjonizm w filozofii, miałkość i oligarchiczność polityki, wycofanie się religii. Dodać do tego należy oczywiście inflację w produkcji i wzrost, do granic wytrzymałości ludzkiego organizmu, tempa życia oraz zmian.
Rzeczywiście, świat dzisiejszy jest, i dezorientujący, i męczący.
Co rusz spotykam ludzi, którzy w ciągu dnia niewiele zrobili, a są strasznie zmęczeni. Co drugi napotkany emeryt narzeka: – „Teraz to już naprawdę nie mam czasu", a w rzeczywistości podstawowym jego dziełem jest penetracja telewizyjnego i komputerowego ekranu, tudzież korzystanie z różnych rozrywkowych ofert ulicznych i para – ulicznych, takich jak promocje w marketach czy pokazy garnków lub pościeli w różnych hotelach.
Świat – jak widać – daje ogromne możliwości wyżłobienia przez przeciętnego człowieka w otaczającym śmietniku własnego kanalika, norki. W takiej norce niezbyt wymagająca istota ludzka czuje się wolna. Często nawet jest szczęśliwa, jeśli nie zakłócą owej szczęśliwości różne naturalne popędy i niepokoje metafizyczne. Tylko, że zaspokojenie tych pierwszych można kupić, a drugie można skutecznie zagłuszyć owym śmiertelnym zmęczeniem i permanentnym brakiem czasu. Śmierć przychodzi wtedy nieoczekiwanie i rzeczywiście mniej boli, a i skądinąd leków oraz technik uśmierzających jest mnóstwo. Odejście szczęśliwego człowieka XXI wieku przypomina trochę zejście zwierzęcia, ale cóż tam – powiedziane człowiekowi raz umrzeć, a potem sąd!
Jaki sąd? Czy tam coś jest?
Ja jednak, podobnie jak moi przodkowie z różnych kultur i różnych religii wierzę, że tam jednak coś jest i w pełni podpisuję się pod lamentem A. Wieczorek nad losem człowieka XXI wieku, dodając doń własny. A dotyczyć on będzie wartości przekazywanych kolejnym pokoleniom.
Wynikający z dzisiejszego, pluralistycznego świata system wychowawczy, a wychowanie jest przecież bardzo zdeterminowane rzeczywistością sic et nunc, kreuje – w myśl ideologii postmodernizmu – człowieka egoistycznego, nastawionego przede wszystkim na karierę (sukces) oraz pełne zaspokojenie swoich potrzeb i popędów. Powściągliwość bowiem, jako cnota minionych pokoleń, stoi w jawnej sprzeczności z rozpędzonymi maszynami produkcyjnymi i rozbudowanymi systemami usługowymi. – Kto będzie żarł i używał jeśli ludzie będą ograniczać się i oszczędzać? – pytają przerażeni producenci, pośrednicy, bankierzy.
Globalny kapitalizm konsumeryczny raz dwa wtedy padnie i wrócimy do… średniowiecza z postami w środę i piątek, włosienicą, godzinną modlitwą wieczorną, tygodniem rekolekcji z obowiązkowa powściągliwością płciową. Oczywiście, że w pluralistycznym XXI wieku można sobie taką drogę wybrać i istnieją już usługowe klasztory oraz pustelnie dla tak wybierających, ale nie może to być modelem dominującym. Maszyny mogą wtedy stanąć, samoloty nie będą latać, banki nie będą przerzucać pieniędzy? Nie! To byłby koniec świata!
Antywspólnotowy indywidualizm, wyrażający się w duchu rywalizacji i dążeniu do kariery, pozostaje jednak nie do pogodzenia ze wspólnotowym wymiarem duszy ludzkiej (ona mimo wszystko istnieje), ale i na to jest rada: Imprezy masowe, globalistyczne mody, Euro 2012…
Nowoczesne wykształcenie nastawione jest też na multiprofesjonalizm. Kształtuje „człowieka nomadę", który przemieszczać się będzie w zależności od sytuacji na rynku kapitałowo-towarowym. Bo globalny kapitalizm konsumeryczny ma człowieka tylko za narzędzie swojej działalności, a nie za cel. Modne stały się studia dające wiedzę z wielu dziedzin, ale jest to li tylko wykształcenie utylitarne, na poziomie zawodowym. Cywilizacja współczesna nie kształtuje dzięki swemu multiprofesjonalizmowi ludzi wielkiej kultury, których określilibyśmy mianem człowieka renesansu. Efektem takiego modelu edukacyjnego będą jedynie ludzie zdolni przekwalifikować się w każdym momencie życia, co może zaowocować zdolnością do przystosowania się do każdej sytuacji życiowej. Powstaje jednakże ryzyko, że będą to ludzie o słabej tożsamości, pozostający nieustannie w drodze, pozbawieni korzeni i trwałych punktów odniesienia, ot, zwykłe ręce do pracy i gęby do żarcia, bowiem właśnie owo żarcie i wydalanie jest źródłem napędu globalnego kapitalizmu konsumerycznego.
Praktykowane we współczesnych systemach wychowawczych, a przede wszystkim w ich istotnym ogniwie jakim są środki masowego przekazu, świadome osłabianie człowieka, spowodowane zakwestionowaniem wartości wyrzeczenia, poświęcenia i ofiarności, służby czy posłuszeństwa, prowadzi do wyeliminowania postaw prowspólnotowych. A o to przecież chodzi! Słaby, nie zakorzeniony człowiek to wygodny pionek w rękach systemu globalnych mediów, pozostającego w trwałej symbiozie z molochem globalnego systemu konsumerycznego.
Współczesne modele wychowawcze usiłują też za wszelką cenę ochronić dzieci przed sytuacjami stresowymi. To zaś pociąga za sobą spadek odporności na sytuacje trudne, a zatem prowadzi do niedojrzałych prób poradzenia sobie ze stresem, takich jak unikanie rozstrzygających wyborów, oczekiwanie na decyzję z zewnątrz czy odkładanie decyzji na później. Coraz częściej obserwujemy młodych, którzy pomimo długoletniej znajomości nie mogą zdecydować się na ślub. Podobnie zdarzają się młodzi, którzy odczuwając pragnienie osiągnięcia jakiegoś szczytnego celu, nie potrafią jednak podjąć wiążącej decyzji i wciąż znajdują coś na usprawiedliwienie jej braku. Wciąż pozostają jako osobowości in statu nascendi. Starają się, działać w różnych kierunkach, przy okazji konsumując na umór, a więc bezpłodnie tracą energię i sprowadzają się do ziarenek piasku przysypywanych przez cywilizacyjny wiatr.
Głoszą swoje usprawiedliwienie:
– To nie moja wina. To przez społeczeństwo.
– Kijem Wisły nie zawrócisz.
– Takie czasy.
Tak, tylko że ja usprawiedliwiaczy takich czasów spotykałem co krok w drugim półwieczu XX wieku, a teraz niektórzy z nich, przypisują sobie rewolucyjną aktywność, mimo że palcem dla zmiany ówczesnej sytuacji nie kiwnęli. Większość oczywiście chwali ową solidarnościową rewolucję, traktując ją jako wiatr historii, czyli…takie czasy.
Nie, nie jestem utopistą. Wiem, że Boże prawa zapisane w mechanizmach socjologicznych dzielą społeczeństwo na masę owiec i elitę pasterzy. Darwinowska doktryna struggle for life po części obowiązuje i w społeczeństwie.
Tylko, na Boga, gdzie są dziś owi pasterze? Gdzie elity (vide-akantowa dyskusja z lat 2009-2010 pt. Zwycięstwo mas?)? Na pewno nie w parlamencie, przypominającym jarmark rozemocjonowanych bab. Na pewno nie w mediach, będących skupiskiem zmanierowanych cyników.
Brak elit, a raczej ich zmarginalizowanie, to też symptom takich czasów. I też z korzyścią dla owego molocha globalnego kapitalizmu konsumerycznego.
Czy na grzbiecie tego molocha znajduje się jakaś sterówka? Rząd Światowy? Raczej nie! To tylko interes wielu, bardzo wielu posiadaczy i operatorów, którym ów mechanizmu przynosi korzyści.
A może jest to jednak jedyny mechanizm spajający społeczną rzeczywistość, skoro Bóg albo umarł, albo odżegnał się od tego świata?
Być może w tym obłędnym obrocie maszyn realizuje się, tym razem po raz pierwszy w historii, wielkie prawo ruchu. Ruchu dla ruchu, ruchu dla życia. Dla niczego więcej. Życie jest sensem. Ślepym sensem. Ale czy dlatego, że życie jest ślepym sensem należy to życie negować? Absolutnie nie! Bo wtedy niczego by już nie było, to znaczy byłaby materia martwa, ale nikt o tym by nie wiedział, nikt by jej nie kontemplował, tak jak kontempluje siebie i swoje otoczenie człowiek, dokonując chociażby wiekopomnych odkryć biologicznych i medycznych. Byt jako cel sam w sobie. Byt żywy.
Mamy więc do czynienia – jak zwykle – z determinizmem historyczno-biologicznym (nieubłagany porządek praw natury i biegu historii), który – jak zwykle – umasawia masy, a nieliczne świadome jednostki zmusza do dramatycznej walki o tożsamość. To one ratują, choćby tylko symbolicznie, ideał człowieka jako korony stworzenia, jako celu i sensu istnienia świata.
Choć być może celem i sensem świata jest tylko sam ruch, wysublimowany w najwyższej swej formie jaką jest życie. Być może nawet życie jest Bogiem.
Jeśli tak przyjąć, to wszystko jedno, co się będzie działo, byleby tylko życie – Bóg były wieczne. Niechże już człowiek tkwi jak jakieś zwierzątko w norce wygrzebanej w wysypisku XXI wieku, byleby przetrwał.