To było jak szum morza. Ten stukot kół. Skojarzenie bez sensu, ale za każdym razem kiedy pociąg już ruszył i nabrał rozpędu, przysypiałem. Zupełnie tak jak na plaży. – Żeby tylko nie dosiadł się nikt znajomy – przemknęło mi trwożnie przez myśl. Niby prawdopodobieństwo niewielkie, bo któż mógłby ze stolicy jechać na to moje zadupie, albo też na nie wracać, tak jak ja? Ale nigdy nic nie wiadomo. Przypadki chodzą po ludziach. Potem ta udawana radość ze spotkania i wlokące się, wymuszone rozmowy o niczym. No bo jeśli trafi się na kogoś, kogo widuje się niemal codziennie, to i tak wszystkie wiadomości są na bieżąco, o czym więc tu rozmawiać? Jeśli trafi się na kogoś widywanego sporadycznie, to tym gorzej, bo w zasadzie nie ma sobie wzajemnie właściwie nic do powiedzenia. Ale i tak będzie ten sam rytuał.
– No i co tam słychać? – zacznie niby znajomy.
– Zależy gdzie się ucho przyłoży – można spróbować uciąć rozpoczynającą się rozmowę, ale to nie zawsze dostatecznie zraża natręta.
Zupełnie co innego, gdy przypadkiem człowiek wda się w rozmowę z kimś zupełnie nieznajomym. Wtedy można sobie pozwolić na względną szczerość, wobec kogoś kogo nigdy wcześniej się nie widziało, a i zapewne nigdy później też się nie zobaczy. Wielokrotnie podróżując zastanawiałem się dlaczego ludzie otwierają się przed całkiem obcymi sobie osobami i mówią i to, czego nie powiedzieliby nigdy nikomu bliskiemu?
Pociągi mnie rozwożą w przestrzeń byle jaką... Tak mi się coś roiło półsennie, gdy z płytkiej drzemki wyrwało mnie tępe stuknięcie drzwi przedziału. Otworzyłem jedno oko unosząc powiekę ciężką jak z ołowiu i natychmiast próbowałem je zamknąć, ale było już za późno...
– Hej, stary, co tam słychać u ciebie? – zawsze, za każdym razem, kurwa, tak samo.
Jarosław aż promieniał radością z nieoczekiwanego spotkania ze mną. Promieniał i zionął przetrawionym alkoholem. Ja już wiedziałem, że te trzy i pół godziny jakie mi pozostały do końca podróży, która tak naprawdę to dopiero się zaczęła, mam przerąbane. Nie odczepi się. Będzie gadał całą drogą, na domiar złego oczekując jeszcze co jakiś czas w miarę sensownej odpowiedzi. A zatem z błogiej drzemki – nici.
Ku mojemu zdumieniu Jarosław nie zarzucił mnie potokiem pytań jak zwykle zadawanych z taką prędkością, że nie było szans na udzielenie odpowiedzi na pierwsze, gdy już padało drugie i trzecie i kolejne, kolejne, kolejne...
– Co tak się pojawiłeś pomiędzy stacjami? – zapytałem, bo intrygowało mnie to jego nietypowe milczenie. – Wskoczyłeś w biegu?
– Nie. Wsiadłem na Centralnej, ale od razu ulokowałem się w Warsie i osączyłem dwa piwka, bo mnie suszyło jak jasna cholera – wyjaśnił. – Z pogrzebu wracam; stypa i te inne uciechy, sam wiesz jak to jest – dodał po chwili.
– Z rodzinnych stron. Z Lublina znaczy? – utwierdziłem się w przekonaniu.
– Ano z Lublina.
– Kto? – zapytałem. – Ojciec, siostra?
– Nic z tych rzeczy – odpowiedział Jarosław. – Ojciec to już z dziesięć lat jak nie żyje. A siostra ma się znakomicie.
– No to kto? Kogo ty tam jeszcze miałeś?
– Trudno powiedzieć, że miałem, ale byłem na pogrzebie macochy.
– Aż trudno w to uwierzyć, że fatygowałeś się taki kawał drogi, żeby towarzyszyć jej ostatniej drodze. Z tego co pamiętam z twoich opowieści, to za nią nie przepadałeś.
– Zgadza się, nie przepadałem. I będzie z ćwierć wieku jak jej na oczy nie oglądałem.
– No to dlaczego?
Nie odpowiedział od razu. Zamyślił się jakby delektując się chwilą, przez którą trzymał mnie w niepewności.
– Pojechałem tam, żeby spłacić pewien dług z przeszłości – wycedził przez zęby.
– Dług? A niby co ty jej mogłeś być dłużny? Zawsze twierdziłeś, że kompletnie nic jej nie zawdzięczasz, a wręcz przeciwnie, że zagarnęła wszystko co ci się należało po matce.
– Moja macocha to była strasznie wredna suka. Jeden raz w życiu coś mi dała, poza tym, że dość często dawała mi po pysku – mruknął od niechcenia. – W tym dniu, w którym pierwszy raz poszedłem do szkoły. To był mały, czekoladowy batonik. No to jej go teraz oddałem. Demonstracyjnie wrzuciłem go jej do grobu – tak, żeby wszyscy obecni widzieli. Po co mi jakieś długi po tamtej stronie?