skłócony z samym sobą szukasz pojednania
z tym Bogiem który w sercu winien mieć schronienie
nie baczysz żyjąc pełnią że wciąż się zasłaniasz
przez Nim i nieustannie gwałcisz swe sumienie
tak jesteś pewny swego póki czas konania
nie wdepcze cię bezdusznie w pełną prochów ziemię
dopiero wtedy lament gorzki żal za winy
niechaj Bóg ci wybaczy bo nie wiesz co czynisz
tak jak z prochu powstałeś tak się w proch obrócisz
pełen pychy plugawej ty zdobywca świata
ze stajenki wyszedłeś lecz do chlewa wrócisz
gdzie czujesz się najlepiej w barłogu jak szmata
legniesz całkiem bezsilny udręki nie skrócisz
gdy zima w twoim sercu w samym środku lata
na nic ci się nie zdadzą ni szkiełko ni oko
perły twe pośród wieprzy a Bóg zbyt wysoko
złorzeczysz zatem Bogu nie mogąc odszukać
krzty sensu w swoim życiu i ciągle ci mało
nabijasz trzos krwawicą tych których oszukać
zdołałeś wciąż bezcześcisz uległe ci ciało
i duszę tak oddaną w las idzie nauka
ty jak ślepiec podążasz za swą laską białą
a ci wszyscy co wiarę chcą wymusić strachem
jako pszczołom dym w ule w oczy sypią piachem