ogień ponoć oczyszcza więc spaliłem zdjęcia
teraz łez też już nie mam tylko tyle stwierdzam
że byłaś to pamiętam odruch miłosierdzia
brzytwą żyły dopieszcza a w kwiatach i wieńcach
grób twój gdzieś w obcych stronach w których ja nie bywam
za daleko jak dla mnie i nie wiem gdzie szukać
żaden ślad nie pozostał do drzwi obcych stukać
jakoś nie mam ochoty we mnie zawsze żywa
pozostaniesz dopóki resztek świadomości
nie zatrze wredna starość trudno się pogodzić
ze stratą tej jedynej gdy byliśmy młodzi
że zostanie garść prochu lub zmurszałe kości
po tamtej stronie światła świt i zmierzch to jedno
bez słowa spada gwiazda i spala się w sobie
nic dodać już nic ująć nie da się w żałobie
tak żyć by na śmierć własną wybrać odpowiednią
chwilę szyję zmuszając by pętli poddała
sztywnych kręgów wyniosłość niechętnie się zgina
przed ludźmi i przed losem niczyja w tym wina
że ciągle czuję odór gnijącego ciała