Gdyby chcieć sugerować się wyszukiwarką internetową, szybko się okaże, iż kogo jak kogo, ale geniuszy mamy w naszym kraju dostatek. Mechanizmy pozycjonowania stron w sieci analizują kolejne, gigantyczne dawki danych, byśmy poznali nazwiska najznamienitszych. Ot, choćby Adam Mickiewicz, Andrzej Wajda, Czesław Miłosz, Fryderyk Chopin, Juliusz Słowacki, Witold Gombrowicz, a w dalszej kolejności długi, długi sznur Tadeuszów – na przykład Borowski, Boy-Żeleński, Kantor, Kościuszko, Łomnicki, Różewicz, Tański (nieco zapomniany już konstruktor i wynalazca w dziedzinie motoryzacji).
A wszyscy to geniusze – internetowi poddani namaścili ich tym zaszczytnym określeniem. Prawie dwadzieścia lat temu zmarła jednak osoba, dla której rzeczownik „Geniusz” był prawdziwym, oryginalnym nazwiskiem. Tym człowiekiem był poeta Tadeusz Geniusz, postać w każdym aspekcie nietuzinkowa.
Już sam początek jego biografii jest niezwykły. Twórca urodził się 24 maja 1942 roku w Akżale (Kazachstan). Zachorował na zapalenie mózgu w wieku dwóch lat, tuż po banalnym – zdawałoby się, szczepieniu na ospę. Dotknęła go atetoza – czyli zaburzenie neurologiczne, charakteryzujące się występowaniem niezależnych od ludzkiej woli, nierytmicznych, powolnych, niezbornych ruchów. Choroba sprawiła, że nie mógł się samodzielnie poruszać, należało pomóc mu choćby w jedzeniu czy ubieraniu. Skazany więc był nie tylko na ciągłe wsparcie i dobrą wolę innych ludzi, ale również na wózek inwalidzki. Przez wiele lat ofiarnie pomagała mu matka - nauczycielka, a do swojej śmierci w roku 1953 – także ciotka jego ojca, Helena Tarasewicz. Kolejni lekarze poddawali go różnym zabiegom (między innymi operowano mu prawy płat mózgu, po czym pozostała mu na głowie wyraźna blizna, operacja nic nie dała), potem jeszcze czekały go operacje pęcherza oraz nerki. Wciąż w okowach medycyny. Spędził - jak sam pisał we wstępie do debiutanckiego tomiku poetyckiego – (…) pięć lat w zakładzie dla kalek w Poświętnem koło Wrocławia. Znalazł się nawet przypadkowo w szpitalu psychiatrycznym, zwiedziony obietnicą przywrócenia mu siedemdziesięciu procent sprawności. Obietnica okazała się kłamstwem. W końcu powrócił z tego miejsca po kilku miesiącach do domu, lecz niestety – w opłakanym stanie. Mimo to starał się publicznie pokazywać przede wszystkim życzliwy uśmiech. Tylko w tekstach poetyckich odsłaniał przed czytelnikiem głębię swej psychicznej samotności w chorobie.
W czerwcu 1946 roku przybył z matką i trojgiem rodzeństwa do Wrocławia. W 1961 roku przeniósł się z rodziną do Jeleniej Góry, gdyż ta otrzymała własny dom w ramach rekompensaty za mienie pozostawione na Wileńszczyźnie. Ustalił z rodziną, że odtąd zajmie się samodzielnie nauką, zapominając o nieudanych próbach odzyskania choć częściowej sprawności. Szybko pochłaniał kolejne książki, a pierwsza poważna lektura nosiła tytuł „Człowiek i wiedza”. Okazało się, że Tadeusz Geniusz ma znakomitą pamięć, szczególnie wzrokową. Odkrył w sobie chęć wypowiadania się tekstem. Pierwsze zabawy słowem były rymowankami, a zapisywały je koleżanki w rolach sekretarek, które lubiły jego pogodne towarzystwo. Potem matka kupiła maszynę do pisania i wzięła na siebie rolę asystentki poetyzującego syna. Stopniowo jego wiersze ewaluowały, a autor coraz częściej zastanawiał się, czy możliwość tworzenia jest przekleństwem - czy też błogosławieństwem. W roku 1971 poznał Bohdana Drozdowskiego, redaktora naczelnego„Poezji”, który zachęcił go, by poważnie potraktował swoje teksty. Tym samym Tadeusz Geniusz zadebiutował w „Odgłosach” (numer 13) – ukazał się drukiem jego wiersz „Zwrócony dar”. Dalsze wsparcie poetyckie zaowocowało w roku 1973, kiedy to kilka jego wierszy włączono do jeleniogórskiego „Almanachu”. W roku 1975 poeta zdobył nagrodę specjalną podczas I Konkursu Poetyckiego o „Laur Kaczawski”. Udało mu się ją osobiście odebrać, ku wielkiemu zaskoczeniu jury. A wszystko to dzięki jego odważnej matce, która pomimo ukończonych 60 lat, zrobiła specjalnie na potrzeby syna prawo jazdy. Dzięki temu zawiozła go na ową uroczystość samochodem Syrena 104, zdobytym dzięki wsparciu opieki społecznej. W dalszej perspektywie udało im się także zwiedzić między innymi Warszawę, Kraków, Gdańsk, Hel, jeziora mazurskie. Gdy wózek okazywał się za ciężki, mamie poety pomagali jej dawaj szkolni uczniowie, którzy także zabierali się w podróż. Tymczasem Tadeusz Geniusz postanowił, że już nie porzuci tak cennej zdobyczy, jaką jest możliwość tworzenia światów z niebytu słów. Dzięki temu pięć jego wierszy opublikowanych zostało w „Twórczości” (nr 4, 1976), a trzy utwory zamieścił „Nurt” (luty 1979).
Dziesięć lat później, w roku 1981 - opublikowany został jego pierwszy tomik wierszy „W łańcuchu DNA”. W przedmowie autor opowiedział o swoim nietypowym życiu, a zakończył owo słowo wstępne zdaniem świadczącym o wrodzonej skromności: Reszta z mego życia znajduje się w moich wierszach, równie kalekich jak ja. Kolejne jego wydawnictwo – „W zaistnieniu”, ukazało się na rynku w roku 1988. Planował także wydać trzeci tomik, lecz Opatrzność najwyraźniej miała względem niego inne plany… Po śmierci autora w roku 1999 osoby z nim zaprzyjaźnione postanowiły zrealizować jego ostatnie marzenie i doprowadziły do wydania jego wierszy – tych opublikowanych wcześniej oraz dyktowanych przez niego różnym osobom. Tadeusz Geniusz z powodu ograniczeń swego ciała nie mógł samodzielnie pisać – potrzebował więc cudzej, usłużnej ręki, by nakreślić linijki tekstu poetyckiego. Ze swojej „puszki myślącej” wydobywał jednak takie wersy, że ich treści są aktualne także w naszych czasach: wadzenie się ze światem, niezgoda na banał codzienności, poszukiwanie mocy w miłości. Nekrologi opublikowane w gazetach po jego śmierci przypominały, że zmarł członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
W radiowym reportażu „Kształt geniuszu”, który wciąż można odnaleźć na stronach internetowych, znajomi i przyjaciele opowiadają o jego niezwykłej osobowości oraz talencie. Słuchając tego wyjątkowego materiału dokumentalnego dowiedzieć się możemy, iż Tadeusz Geniusz był ekscentrykiem, dzielił się z ludźmi energią. Nigdy nie dawał poznać po sobie, jak wielkim problemem może stać się uzależnienie od pomocy drugiego człowieka. Choć po śmierci najbliższych zamieszkał w domu opieki, starał się nie okazywać po sobie smutku. Gdy tylko ktoś ze znajomych wchodził do jego pokoju, to całe to pomieszczenie zdawało się promieniować radością i słońcem – a to za sprawą jego mieszkańca, pana Tadeusza. Poeta – zdaniem wspominających go przyjaciół, odznaczał się niezwykłym poczuciem humoru, stwarzał wokół siebie atmosferę pogody i pewnej lekkości. Przy nim odnajdywali coś ulotnego, napełniającego otuchą, czego nie mogli znaleźć w żadnym innym miejscu, żadnym innym człowieku. Twórca – ponoć zawsze niezwykle szczery i prawdomówny, miał też w zwyczaju czarować znajomych żartobliwymi nieprawdami, wywołującymi potem lawiny śmiechu. W doskonały sposób przekonywał siebie i otoczenie, że nie ma dla niego praktycznie rzeczy niemożliwych. Wątpiących w powodzenie wielu projektów, pokrzepiał zwykle uspokajającą formułką: „Damy radę!”. Gdy tylko jakieś wydarzenie kulturalne przyciągało jego uwagę, szybko dzwonił do bliskich mu osób z informacją, że i on chciałby w nim uczestniczyć. Był tak przekonujący, że zwykle udawało mu się zorganizować dla siebie pomoc i stawiał się w wybranym miejscu.
Nie czekał na realizację marzeń, sam starał się dążyć do ich spełnienia. Jeden z jego przyjaciół wspomina w reportażu, że podczas pewnej z wypraw pojechał z poetą w góry. W tym samym czasie spadł śnieg i twórca spontanicznie wyraził chęć pojeżdżenia na sankach. Och, był tylko taki jeden, mały problem… wózek inwalidzki. Bez niego w zasadzie nie był w stanie się poruszać. Poeta szybko wymyślił, że przecież to żaden kłopot: wystarczy związać ze sobą dwie pary sanek, a na nich zamontować wózek. I… szuuu po śniegu! Tadeusz Geniusz – niczym samozwańczy MacGyver, zdołał dać upust swojej dziecięcej, zimowej fantazji. Zachwycony jeździł na sankach i odnajdywał w tym olbrzymią radość. Wiele takich niezwykłych opowieści usłyszeć możemy z ust osoby, która została jego bliskim znajomym na dwa lata. Młody wówczas chłopak poznał Tadeusza Geniusza w czasie spotkań Taizé we Francji, kiedy dotychczasowi opiekunowie poety postanowili na chwilę odpocząć. Artysta zafascynował go do tego stopnia, że utrzymywał z nim kontakt już po powrocie do Wrocławia. Przez następne lata pomagał mu realizować kolejne marzenie: twórca postanowił bowiem podjąć naukę w liceum. Imponował swojemu nowemu opiekunowi pasją życia. Wraz z nim kilkakrotnie wyjeżdżał za granicę – byli razem w Pradze i Wiedniu. Podczas dwutygodniowego pobytu we Włoszech Tadeusz Geniusz spontanicznie zdecydował się nawet na wjazd do morza na wózku, najwyraźniej nie przejmując się takimi „drobiazgami”, jak rdza na metalowych elementach wehikułu. Poza tym włoski upał sprawił, że wpadł na pomysł, jak zażyć nieco ochłody. Po prostu polecił przywiązywać się w łazience linkami na krzesełku pod prysznicem do kranów i wszelkich uchwytów. Na jego wyraźną prośbę pozostawiano go samego na dziesięć minut pod strumieniem wody, a on w tym czasie krzyczał z radości. Znów mógł choć przez chwilę czuć się wolnym, odrywając się od swojego codziennego „tronu” na kółkach. Z opowieści jego ówczesnego opiekuna, a jednocześnie jak się domyślam, pewnie i przyjaciela, wyłowić możemy jeszcze i inne niezwykłe wydarzenia. Tadeusz Geniusz dzięki swojemu uporowi dostał się nie tylko na wieżę Zamku Grodno w Zagórzu Śląskim (Góra Choina – wysokość 450 m n.p.m.), ale również zaliczył parę… tatrzańskich szczytów. Jego przyjaciele studenci nosili go po górach z pełnym poświęceniem w… plecaku. Było to o tyle możliwe, że poeta był niezwykle drobny, miał w zasadzie ciało dziecka, a głowę osoby dorosłej. O tych dysproporcjach też szczerze wspominał w wierszach.
Śmierć nie przerwała ostatecznie ciepłych relacji pomiędzy poetą, a jego młodymi znajomymi i przyjaciółmi. Jak przyznawali w reportażu – choć opuścił ich fizycznie, pozostał w stworzonych przez siebie tekstach. Oni zaś wielokrotnie łapali się na tym, że posługiwali się w rozmowach z innymi jego opiniami, fragmentami zdań, słowami. Niektórzy z nich nie potrafili mówić o nim w czasie przeszłym. Może wciąż nie potrafią…
Reportaż „Kształt geniuszu” pozwala usłyszeć też głos samego poety. Osoby, które nie znały go prywatnie mogą być zaskoczone głębią jego przemyśleń, dystansem do siebie i swoich fizycznych ograniczeń. Wypowiedziane przez poetę słowa łamią coś w ludzkiej wrażliwości – pozwalają w niej odkryć jeszcze drugie, trzecie i czwarte dno. Zostają w delikatnej materii duszy na dłużej, aktywizują skostniałe atomy rozmyślań, wprawiają w ruch wahadło refleksji. Głos twórcy utrwalony na taśmie radiowej, z trudem wydostający się momentami z ust – w jego głowie brzmi przecież płynnie i zwyczajnie. To tylko automat ust uległ awarii, coś skorodowało na łączach, mechanizm okazał się zawodny. Żywa myśl jednak wciąż próbuje przedostać się przez zacięte wrota ust, stara się sforsować bramy cielesnych ograniczeń. To nas, odbiorców, może mocno poruszyć, dotrzeć do sedna naszej jaźni. Zaczniemy się zastanawiać jak my byśmy się czuli w ciele Tadeusza Geniusza… Czy byśmy za wszelką cenę starali się żyć, czy tylko egzystować? Czy martwilibyśmy się tylko tym, jak dożyć w całości do zachodu słońca, czy może pokusilibyśmy się o pytanie, jak ciekawie przeżyć całe życie? Czytanie wierszy poety to wejście w jego świat kreacji, intymne obcowanie z misternymi uczuciami człowieka wrażliwego. Sięgając po tomiki jego poezji - chcąc nie chcąc - siadamy na wózku inwalidzkim, należącym do autora. Szybko się przekonamy, że nie da się na nim przybrać wygodnej pozycji, nie umościmy się komfortowo w tym kształcie materii. A jak jeszcze w tej pozycji myśleć, tworzyć, rozbawiać towarzystwo anegdotkami i żartami? Jak żyje dożywotni więzień ciała w celi choroby, w czym odnajduje pociechę i wsparcie, jakich ima się nadziei? Jaką walkę z sobą samym stoczyć musi każdego ranka, gdy po przebudzeniu leży jeszcze w łóżku? Obce ręce podnoszą go w końcu do góry i sadzają wśród innych żywych, ale co/kto podnosi z łóżka bierności jego wolę, ducha, chcenie? Jaką wewnętrzną ekwilibrystykę kruchej psychiki trzeba uprawiać, aby odnaleźć sens w codziennym trwaniu? Niektórzy przecież nie wytrzymują tej świadomości ograniczeń swego ciała, zapadają się w otchłań psychicznego odrętwienia i apatii. Biorą rozbrat z własnym życiem i wyłączają miniaturowy guzik z resztkami samostanowienia. A może zresztą to nie oni go wyłączają, ale to niecierpliwe, galopujące współczesnością otoczenie nie ma czasu, by starać się odkodować potrzeby osoby niepełnosprawnej. Po co pytać ją po sto razy o to samo, po co pozwalać jej samodzielnie wybrać zestaw obiadowy lub ubranie na spacer, skoro szybciej przecież samozwańczo zdecydować, co jest dla tej osoby lepsze, co dla nas jest wygodniejsze. Przez usta z takim trudem przeciskają się słowa, niektóre zdania tkwią w nich w korkach jak na autostradzie, a czas płynie: tik-tak, tik-tak. Wskazówki wirują jak derwisze w transie… Może więc nie będziemy uważnie słuchali, co ten niepełnosprawny ma nam do powiedzenia, może przygotujemy dla niego transfer swoich myśli… To dla naszej wygody, to dla oszczędności czasu na zegarze wszechświata.
Usta Tadeusza Geniusza każdego dnia pokonywały opór wadliwej materii. Ich właściciel odnalazł przecież sens życia w tworzeniu wersów poezji: To ja nieartykułowanymi / dźwiękami próbuję / poruszyć niebo i ziemię („Identyfikacja”). To właśnie między cienkimi linijkami swoich tekstów czuł się w pełni wolny i równy innym, zdrowym ludziom. To właśnie do tych miejsc swobody wyruszał każdego ranka, decydując się na powstanie z bierności horyzontalnej. Szczęśliwie znalazł swoją psychiczną niszę, w której czuł się bezpieczny i spełniony. W poezji nie był ograniczony ruchowo, zmęczony chorobą ani uzależniony od ciągłej pomocy innych ludzi. W swojej twórczości mógł spoglądać na rzeczywistość z dowolnej perspektywy, niekoniecznie z wysokości inwalidzkiego wózka. Owszem, nie stronił od tematu własnych niemożności, ale w poezji mógł między tworzonymi przez siebie strofami nie tylko „jeździć”, ale również „chodzić”. W reportażu wyznał, że tworzenie wierszy jest jego sposobem na życie. Dzięki nim nie musiał dusić w sobie tych wszystkich refleksji, które zwykle człowiek chowa wewnątrz siebie, nie chcąc być uznanym przez otoczenie za osobę słabą psychicznie. Wyznał, że na spotkaniach z odbiorcami swoich tekstów, zwykle stara się zacytować jeden z wierszy – „Zwrócony dar”, będący jego autorskim credo: Naturo, ślepa starucho, / to ja, twój bękart, / a człowiek! / W jaką wcieliłaś mnie formę? / W drgającą skurczami materię. / A wolę mi dałaś i rozum… / Na cóż mi on? / Kamień szczęśliwszy, / bo bólu nie czuje, / a rozum – narzędzie / perfidnej tortury.
Mimo tylu trudnych doświadczeń, poeta tłumaczył reporterowi, iż nie wierzy w zło, gdyż jest ono zawsze odpowiedzią na brak dobra. Cytował przy tym słowa jednego z poetów, który twierdził, że zło to jest „chora dobroć”. Uważał, że każdy człowiek powinien dbać o to, by ta dobroć jak najszybciej wyzdrowiała. Przypominał też, że nie ma co mieć względem ludzi zbyt wysokich oczekiwań, wymagać można tylko od siebie. On wymagał od siebie pasji życia. Poezja była dla niego rodzajem samospełnienia, zasypaniem przepaści pomiędzy ludźmi w pełni sprawnymi a chorymi. Żartobliwie przy tym zauważał, że pojęcie niepełnosprawności i sprawności, kojarzy mu się raczej z… niestrawnością i strawnością. Lepiej według niego byłoby założyć, że ludzie po prostu są różni, nikt nie jest lepszy czy gorszy. Poeta powoływał się często na przykład brytyjskiego astrofizyka Stephena Hawkinga. Zadawał rozmówcom pytanie czy spoglądając na tego naukowca tak naprawdę oceniają jego dokonania przez pryzmat niepełnosprawności? Zastanawiał się czy w przypadku tej osoby i jej osiągnięć w ogóle można akcentować jej niesprawność. Umysł potrafi zatem pokonać materię opornego ciała i odnieść nad nim sukces, wyzwolić się z okowów ograniczeń anatomicznych. Poeta – niezwykle oczytany, potrafił długo prowadzić rozmowy w podobnym tonie, zaglądając w dyskusji w sferę metafizyki lub filozofii.
Tadeusz Geniusz – pełen pogody ducha w codziennym życiu, w poezji zrzucał filtr radości, sięgając uważnie w głąb siebie. Uważał jednak, że jego wiersze nie są smutne, lecz refleksyjne. Był zdania, że owe refleksje rodzą się z głębszej zadumy, która potrafi być dla niejednego człowieka nieco przerażająca. Mało kto więc zapuszcza się w niezbadane rejony autorefleksji, obawiając się zobaczyć, co też tak naprawdę spoczywa pod grubą warstwą mułu na dnie jego duszy. Może tam straszy?
Jego książki wciąż można jeszcze kupić w antykwariatach – nabyłam dwa tomiki poetyckie na portalu aukcyjnym. Uważna lektura źródeł w Internecie wykazuje, że jego wydania wierszy wciąż są także obecne w bibliotekach. Nie brakuje również spisanych wspomnień znajomych, jest także dostępna analiza jego twórczości, będącej formą autoterapii. Zobaczyć można i samego autora wierszy, w zawadiackiej czapeczce, zabezpieczonego przed upadkiem z wózka dodatkowo zamontowanym paskiem (od spodni?). Czytelnik dowiedzieć się może, iż to między innymi dzięki wsparciu poety uruchomiono w roku 1993 w Poznaniu Ogólnopolskie Stowarzyszenie Twórczości Artystycznej Osób Niepełnosprawnych „Symbioza”. Przeczytać też można o działaniach Dolnośląskiego Ośrodka Osób Twórczych – placówki Towarzystwa Edukacji Otwartej, założonej w maju 2000 roku. To właśnie ową placówkę nazwano imieniem Tadeusza Geniusza. Stawia ona sobie za zadanie podnoszenie aktywności osób niepełnosprawnych, rozwój ich artystycznych predyspozycji, udzielanie im pomocy oraz wsparcia w różnych dziedzinach życia, a także doskonalenie zawodowe osób pracujących w kręgu ludzi nie w pełni sprawnych. Z roku 2001 pochodzi zaś artykuł w jednej z gazet, która opisuje spektakle dla dzieci, przygotowane w Zielonej Górze przez lalkarza i reżysera teatralnego Piotra Szczeniowskiego. Jedna z animowanych przez niego marionetek – „inwalida na wózku”, przestawiała właśnie jego przyjaciela, Tadeusza Geniusza. W roku 1999 w TVP powstał również 20-minutowy film dokumentalny „Geniusz i ja” w reżyserii Heleny Elżbiety Borlik. Obraz ten jest zapisem jednej z wakacyjnych, niezwykłych wypraw Tadeusza – poety i jego wieloletniego przyjaciela Marka. Tropy pozostawione przez twórcę są wyraźne, ale nie jest ich zbyt wiele. Chcąc je dostrzec – należy stąpać ostrożnie, węszyć uważnie, analizować dane. Artysta najwięcej ich zostawił w swej poezji, musimy więc odkodować znaczenia, rozszyfrować ślady.
W tekście „Siewca kaleki” poeta pisał: Mam swój świat / zaludniony potworkami / skrzywdzonymi, / zbłąkanymi, / niezdolnymi powiedzieć / NIE! / Dla nich sieję / słowa napęczniałe / bólem, ale i nadzieją, / że wszystko nam / się wyśni do dna możliwości. Lektura tekstu „Beznadziejność” ujawnia, że podmiot liryczny nazywa siebie samego potrąconego życiem. W wierszu „Pozostanie rdzeń bólu”, czytamy: Dni moje jak liście spadają, / a ja wiem, że nie zakwitnę, nie wydam / owocu, szczęście nie wzejdzie / pod mój dach. / Rdzeń bólu na wysypisku złudzeń / p o z o s t a n i e / do końca mych dni. Pisał o sobie, że jest mężczyzną na niby: (…) choć ciało w komplecie, / tylko głowa pracuje / (…) / Bez winy skuty / dożywotni wyrok / odsiaduje. / Odarty z nadziei / nienawiści nie czuje (…). W wierszu „Bezsilność” jakże mocno brzmią słowa: Zapadły przewlekle na świat, / liżąc zadawnione rany, / popiskując bezradnie / jak szczenię skrzywdzone / do snu się układam / świadom bezsilności. / (…) / Wsłuchany w stetoskop serca / odmierzam godziny / obciążenia świata. Empatię czytelnika mocno poruszyć mogą wersy wiersza „Reinkarnacja”: Okrzykiem bólu w pustce jestem, / pomyłką w łańcuchu DNA, / zatrzymaną w locie ku przestrzeni / chmurą atomów. / Uranowych prętów smutku / głębiej w sobie nie zanurzę. W tekście „Unieruchomiony” zauważył, że bezruch ów podobny jest do unieruchomienia perły w muszli lub korala w skale: podmiot liryczny czeka aż wzleci jak przepoczwarzona ważka i złoży modliszki drapieżne plemiona. We „Wspomnieniu z sali rehabilitacyjnej” poeta zanotował: Czy to kamień, rzucony niechcący / w taflę lustra z twarzą dziecka, / spowodował rozprysk cierpienia? / To był przeskok, poślizg pamięci / w czas przeszły, kiedy kurczyłem się / wśród łkań i drżeń, a grozą przejął mnie / cień dnia zamienionego w noc. / (…) / Chłopczyku z anielską twarzą, / (…) maleńką rączką / targnąłeś napięte struny mych nerwów / i wzięliśmy obaj akord spastyki / na cztery zbuntowane ręce. Twórca opisywał miejsca, które mijał lub które próbowały zawładnąć jego jestestwem – szpitale, przytulisko. W wierszu „W szpitalnej sali” wspominał «jaskółki» dawkujące ulgę, a w tekście „Pielęgniarkom PCK” znalazł się wers, w którym podmiot liryczny przyznaje, że osoby chore przyjmują ich opiekę jak komunię. Jednocześnie w twórczości poety nie brakowało testów nawiązujących do aktualnej, trudnej przecież sytuacji: Ileż razy mam zawracać, / nim wspomnieniem się stanę? / Już kilka gromnic spłonęło / w ręku zrozpaczonej matki, / a ja wciąż w zawieszeniu… / (…) / kombatant bez orderu / może lauru doczeka? („W zawieszeniu”). Z kolei w utworze „Wyżęto”, autor kreśli takie znamienne słowa: Wyżęto, / wyprano mnie! / Zawieszony / między niebem a ziemią / na wątłej nici sumienia (…). W tekście „Zwierzenia” przeczytać możemy szczere wyznanie: Na prawach oseska / męski żywot pędzę. / (…) / Podporządkowany, / świadomy ograniczenia / duszę się jak serce niedotlenione. / Wpisany w kartotece pokoleń, / ćwiczę warunkowe odruchy - / na… najgorsze. Jakże mocno uderzają czytelnika wersy z utworu „Wrak”: Spojrzeli, / osłuchali, / osądzili: / Wrak! / A w nim coś się tłucze, / skarży, / łka i prosi: / Mogę przydać się jeszcze. / Pragnę z siebie coś dać. / Pozwólcie mi się potoczyć / po wybojach życia. / Jeszcze mnie szkoda / na złom. „Czarny szlak” to wiersz, w którym poeta odważył się przewidzieć swoją przyszłość: Gdy ustanie siedmiocykliczny / remanent atomów, / amplituda drgań się wyciszy, / przejdę na jałowy bieg fotonów, / gdzie wszelkie prawa zawisły. Jednocześnie do końca marzy. Żyjąc przecież – wyobraża sobie inne życie, inną egzystencję: Zjechać z pochyłości, / puścić się na przełaj / biegiem szalonego / ze szczęścia. / Zardzewiałe wrota ramion / szeroko otworzyć. / Zamachem rąk zagarnąć / cząstkę świata (…) – z wiersza „Przełaje”.
Twórca starał się rozwarstwić upływający czas i dostrzec, co kryje się w jego tajemnym wnętrzu. Zastanawiał się Jak zabliźnić w sercu / ślady kolców? / Jak wyzwolić ducha, / by rwał pęta, / swobodnie brał barykady? („Słucham ciszy”). W wierszu „Daremny szturm” czytamy, iż: Skoordynowany ruch / wzmacnia hedonizm. / Bezsilne zmaganie / osłabia. / Wciąż z nim walczę. / (…) / Zazdroszczę ptakom, / nawet stworzeniu, / co pełza. / W mozole wykutą siłą / gniotę swoją celę, / rzeźbię swój mikroświat, / (…) / bezsilnością wypełniam (…). / (…) / Gdy trud będzie daremny, powrócę, / by trwać jak nieodkryty ląd, / niezbadana głębia, / nie rejestrowany o k a z. W tekście „Na przekór” dotyka nas swoją siłą, którą stanowi też autoironia: Na pytanie: jak leci? / odpowiadam: różnie. / Czas pędzi, ja s i e d z ę / i na przekór losowi / zlizuję z książek wiedzę. / Otoczony dziećmi i młodzieżą / spowiadam ich chętnie, / smutnych pocieszam, / maluchom zmyślane baśnie / opowiadam, ciesząc się / ich radością. Ową pogodę ducha twórca starannie przez lata wypracowywał. Nie koncentrował się na tym, czego nie może zrobić, zbudował w sobie zjawisko otwartej przestrzeni. W jego wszechświecie wewnętrznym zawsze panowała wspaniała pogoda, a myśli były formą obłoków, najczęściej zresztą jasnych. W tekście „Panteista” nazywał się odważnie czcicielem Życia. W wierszu „Tryptyk” przyznał, że ból ukrywał uśmiechu zasłoną, a jego obroną przed dolegliwościami egzystencji były dziękczynne słowa.
W swych tekstach Tadeusz Geniusz uchylał rąbka tajemnicy własnego warsztatu poetyckiego, pozwalał zwiedzić autorskie laboratorium słowa: Wyjawia, że gdy milczy – rozsadza go energia wyrazów: Mówiąc, rozbijam je / na atomy. / Syntetyzując się / tworzę sztuczny świat (…) – z wiersza „Tworzenie”. W utworze „Wyznania” notował: Rzucam w piach liter / pulsującą rękawicę. / Drgając żłobi strukturę / albo wsiąka w jałowość. W poemacie „Moc tworzenia” pisał o pomysłu krzepnięciu, truchleniu niemocy: Z koncentracji / przechodzę w kreację - / aż do wyczerpania / do skraju impresji. W wierszu bez tytułu ze zbioru „W łańcuchu DNA”, czytamy: Poprzez usta / eksplozja prawdy. / Jej odłamki / scalone w wersy / jak chodniki / poprowadzą w głąb sztolni. Najwyraźniej zafascynowany tekstami Andrzeja Bursy, poświęcił mu jeden z wierszy. Odnajdujemy w nim choćby tak mocne w treści słowa: Językiem / zwiniętym w pieść / bił nieskalane pyski, / by się juchą zarumieniły. / Strzelał słowami / zbieranymi w zakamarkach / życia, gdzie klną / i wyją w swojej treści („Andrzejowi Bursie”).
Autor podkreślał również rolę miłości w życiu każdego człowieka, ale nie tylko tej, łączącej dwoje ludzi, ale również takiej ogólnoludzkiej, będącej czymś więcej niż zwykła życzliwość względem bliźniego. Wychwytywał czułkami swej poetyckiej wrażliwości ciepłe nastawienie ludzi, ogrzewał się w nim, ale i sam je oferował. Znajdował siłę do życia w tworzeniu, tworzenie było jego życiem. Pisząc – nie był traktowany jak osoba nie w pełni sprawna, w materii poezji nie potrzebował do poruszania się żadnego wózka inwalidzkiego. Między linijkami wierszy znalazł enklawę wolności, w której mógł być sobą: nie tylko Geniuszem z nazwiska, ale geniuszem z talentu.
Bibliografia:
Geniusz T., W łańcuchu DNA, Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo, Wrocław 1981.
Geniusz T., W zaistnieniu, Wydawnictwo, Dolnośląskie, Wrocław 1988.