starzy chorzy i zbędni drepczą do kościoła
niedowidzą nie słyszą wciąż sobą zmęczeni
lecz ciągle im się zdaje że jeszcze zawoła
ktoś za nimi nim znikną w nawie pełnej cieni
łamie w kościach a serca biją coraz wolniej
szybciej zapada wieczór poranek zaś zwleka
z przywróceniem nadziei drzemią więc spokojnie
bo nie bardzo już mają na co w życiu czekać
po co iść do lekarza skoro nie ma za co
wykupić garści leków recepta więc na nic
a jednak nie złorzeczą być może zapłaczą
targani w środku nocy koszmarnymi snami
nie śmierci tak się boją ale umierania
które jak od niechcenia w martwych zmieni śpiących
niepotrzebne się staną książki i ubrania
a jedyna nadzieja w Bogu wszechmogącym