czas skurczony do pestki wyschniętej na słońcu
jak było na początku tak będzie na końcu
pogodzenie z dramatem co Bóg da to będzie
nigdzie nie jest bezpiecznie niebezpiecznie wszędzie
w obłędzie złudny azyl namiastka szaleństwa
krępuje każdy oddech kaftan bezpieczeństwa
narzucony na zwoje szarzyzny komórek
gdy droga wyboista wiedzie wciąż pod górę
krew z krwi pękniętych tętnic a proch z ziarna prochu
narodziny jak pogrzeb włócznia tkwiąca w boku
przestaje już uwierać jak pod stopą kamień
koniec kropka i enter i nareszcie amen