znosimy połamane patyki na gniazdo otwieramy w nim okna by trwać tam
z biegiem wiatru
wszyscy jesteśmy nadzy ubrani od środka szukamy się tak łapczywie
bo każdy z nas ma sen na kształt domu
każdy co wieczór robi krochmal w metalowej wannie potem nurkuje
w gęstej cieczy otwierając szeroko ramiona
prostując owadzie skrzydła
a za oknem wiatr pachnie dziecięcą rymowanką
za oknem zapach skoszonej trawy uczy nas ufności do trwania
na zewnątrz zdążyło się ściemnić minuty suche jak mąka lata mdłe jak cukier oddychamy głęboko i odczuwamy przemianę
chociaż ustawione w czworokąty ściany sprawiają wrażenie nieobecnych chociaż wszędzie pełno zapomnianych drzwi których nigdy nie otwarto
pora na porządki wiatr już wytrzepał gwiazdy z okiennych szyb
czas na stwierdzenie że kiedyś wszystko było inaczej
teraz powoli przestaje się mieć cokolwiek do powiedzenia