Dymitrowowi N. Błudowowi
Tu kończy się opowieść ma,
Którą tobie poświęcę,
Bo dla poety przyjaźń twa
Najlepszym będzie wieńcem.
Wadim na twoich oczach rósł
W moich rymach zawiłych;
Zawsze mi wzorem był twój gust,
Tyś był mi wodzem miłym.
Lecz wątpliwości dręczą mnie
I ciągle pytam siebie,
Czy obudziłem dziewy me,
A nie uśpiłem ciebie.
W dalekim Nowogrodzie żył
Przed laty Wadim młody;
Z męstwa swojego znany był,
Z prostoty i urody.
Jedyna jego pasja, to
Z łukiem po kniejach hasać;
Dziki i wilki znały go
Tam w okolicznych lasach.
Z psem swoim nieodłącznym wraz
Polował w każdej porze,
Za dom mu służył ciemny las,
A miękki mech za łoże.
Oto dwudziesta wiosna już
Wadimowi minęła,
Pora młodzieńczych uczuć burz
Myśliwym zawładnęła.
„Czego i gdzie mi szukać czas,
Gdzie zwrócić swe pragnienia?"
Lecz wszystko – i milczący las,
I cichy szmer strumienia,
I dzień, który na nieba tle
Przechodzi swe przemiany,
Wszystko to jakby mówić chce
O czymś całkiem nieznanym.
Kiedyś myśliwy młody ten
Znużony siadł na brzegu
I w dziwny się pogrążył sen...
Rzeka w swobodnym biegu,
W korzenie uderzając drzew
Płynęła tam z chlupotem,
Od lasu płynął wiosny wiew;
Jaskółeczki świergotem
Witały młode życie swe,
Dokoła wonnie było...
Słońce po niebie tocząc się
Za wzgórze już się skryło.
I dziwny sen młodzieniec śnił:
Okryty płaszczem białym,
Przedziwny mąż tuż przed nim był
Oczy mu promieniały.
Wzrost słuszny, twarz dostojną miał
I siwiznę na skroni,
Na piersi złoty krzyż się chwiał,
A srebrny dzwonek w dłoni.
Podszedł, w powietrzu czyniąc krok
I wzniósłszy w górę dłonie,
Dobrą wieść przynoszący wzrok
Skierował w jego stronę.
„Daleko twoja przyszłość jest,
Lecz Niebo cię prowadzi;
Na ziemi zdradzi każdy gest,
Lecz Ono cię nie zdradzi.
Ja sam będę prowadził cię" –
Rzekł – i wnet nasz młodzieniec
Zobaczył hen, na niebios tle,
Jakieś cudne zjawienie:
Dziewica młoda; kryły ją
Lekkie jak mgła zasłony
I cudny wianek zdobił skroń
Z barwnych kwiatów spleciony.
Westchnąwszy smutno, dziwny wnet
Znak Wadimowi dała,
By we wskazaną stronę szedł...
W młodzieńcu krew zawrzała,
Sercem już ku niej wzlecieć chciał...
Wtem zjawa z oczu znika –
Dzwoneczek tylko w dali brzmiał
I chwiał się blask płomyka.
Zniknęło wszystko niby cień,
Starca też tam nie było...
Wadim się zbudził: jasny dzień, -
A w górze coś dzwoniło…
W stronę południa spojrzał on:
Wszystko tam jasne, czyste;
Stąd, przez obszary wielkich łąk,
Rzeki wody świetliste
Płynęły tam, gdzie nieba skraj
I ziemia się stykały.
Ponad pagórki, ponad gaj,
Obłoków tabun cały
Wiosenny, lekki wietrzyk gnał...
Wciąż czując podniecenie,
Wadim usłyszeć dzwonek chciał,
Lecz wkrąg było milczenie.
Widok ów przez poranki trzy
W duszy budził wzruszenie;
Pytał on – „Ach, kim jesteś ty,
Prześliczne me zjawienie?
Dokąd mnie słodki głos twój zwie,
Kim jesteś pośle święty?
Ach, czy spotkamy kiedyś się,
I sercem przeniknięty
Widok ucieszy oczy me?"
Lecz próżno on oczami
W dalekie niebo wzlecieć chce.
Niebo zakryte mgłami.
Marzenia ukazały te
Świat w nieznanej urodzie;
Gdy zorze zapalają się
Na nieba tle, na wschodzie –
Jemu się jawi jasność szat,
W tajemnym śnie widzianych,
A kiedy pachnie wonny kwiat,
On tęskni za nieznanym.
Czuje żal i miłości zew
I rozłąki udręki,
Wietrzyka niesie każdy wiew
Srebrnego dzwonka dźwięki.
W końcu rzekł Wadim: „Mocy tej
Sprzeciwiać się nie mogę;
Błogosławieństwo dać mi chciej,
Matko, na długą drogę." –
„Dokąd ty jedziesz? – roniąc łzy,
Spytała matka syna –
I czego szukać pragniesz ty
W nieznanych ci krainach?
Tu na ojczystej ziemi, wiesz,
Twój dom i przyjaciele
I miłość słodka, jeśli chcesz,
Pięknych tu dziewcząt wiele." –
„Lecz tu upragnionego brak!
Uspokój się, mateńka,
Bo w świat mnie poprowadzi wszak
Pewna Świętego ręka.
I będzie baczył na mój los
Obrońca mój niezmienny.
Lecz gdzie on? czyj słyszałem głos,
Kim jest wódz bezimienny?
Dokąd powiedzie, którą z dróg,
Nie wiem – lecz niedorzeczny
Lęk, gdy nie znany żaden wróg.
Kto wierzy, jest bezpieczny." –
„Synu, na piersi wieszam twej
Ten złoty krzyż; pamiętaj,
Będzie cię mieć w opiece swej
W potrzebie miłość święta." –
Ojciec, ze ściany zdjąwszy broń,
Rzekł: „Synu mój kochany!
Żegnaj, weź tarczę, hełm, a w dłoń
Ten miecz mój hartowany." –
Wadim rodzicom do nóg padł,
Całuje obraz, płacze...
Przy ganku rumak czeka – wsiadł,
Zakrzyknął – koń już skacze.
Wzniecając kopytami kurz
Pędzi koń szybkonogi;
Oto wiatr pyły rozwiał już,
Zniknęły ślady z drogi.
Westchnęła matka z ojcem wraz
I powróciła z ganku;
Łzą będzie witać nocy czas
I zorzę o poranku.
Przed Panią Niebios parę świec,
Modląc się zapaliła,
Aby zechciała syna strzec,
A jej pociechą była.