Musiałem się zapomnieć i wiem
kiedy to się stało. Rano
czytałem zerwane wątki, wtedy
dogasały piece, stygły kaloryfery.
Liczyłem palce i żebra,
przytapiałem język w kawie.
Kiedy wycierałem sen z powiek,
umierali moi bohaterowie. Starannie
skręcałem tytoń i chowałem
do kieszeni, żeby starczyło
na poczęstunek albo
na rozchodne.
Odpisywałem na wiersze i listy,
oglądałem miasta i planety,
na łasce trwania, w śmiertelnej
telefonicznej ciszy.
Musiałem się zapomnieć, kiedy
wysyłałem wiersze do ciebie
kominem.