W pierwszej dekadzie XXI wieku w Krakowie zaczęły być organizowane spotkania poetyckie w knajpach i nie chodziło o wieczorki znanych poetów, ale spotkania dla początkujących. Często połączone były z koncertami muzycznymi, na których występowały zespoły rockowe, metalowe, czy hiphopowe. Były te spotkania następstwem propagowania poezji slamowej przez krakowski „Ha!art”, gdzie promowano prostotę, rymy, problematykę społeczną i ostre komentarze. Nie znałem dobrze tych kręgów, ale chyba, w którymś momencie środowisko knajpianej literatury podzieliło się na obóz performerów i zwyczajnych poetów. Takie spotkania poetyckie dla początkujących prowadzone były w ramach cyklicznych spotkań „Kulturkampf”, „Poezje i herezje”, ale także w Kawiarni Artystycznej.
Musiałem wspomnieć o zjawisku poezji knajpianej, gdyż niedawno dostałem z wymiany tomik Michała Killińskiego Literatura brzydka, który ukazał się w 2018 nakładem krakowskiego wydawnictwa Santa Muerte (wznowiono go w 2023 roku), a autor urodzony w 1987 roku związany był z poezją knajpianą od wielu lat, ba, sam współprowadził spotkania „Poezje i herezje”. Nigdy jednak nie spotkałem się z jego poezją w żadnym periodyku.
W Literaturze brzydkiej nie było nadziei, humoru, zwykłej próby ogarnięcia codziennego życia; za to dominował nastrój beznadziei, bylejakości, niespełnienia, choć trzeba przyznać, że Killiński nie pisał jak wielu poetów w ostatnich latach w stylistyce peerelowskich kaskaderów literackich, nie słychać było wpływu na jego wiersze ani Rafała Wojaczka, ani innych poetów z tego kręgu.
W wierszach Killińskiego przeczytać można było o gnijącym jedzeniu w lodówce, myślach samobójczych, zarażeniu paciorkowcem, zaliczanych kobietach, wymiotach, samookaleczeniu, nieznośnych tęsknotach i rozłąkach, pojawiały się w nich odniesienia do jazzu i rocka, ale także napomknienia o niesnaskach z własnym ojcem, ciągłym błądzeniu w świecie nie mając poczucia celowości istnienia, snach o lepszym życiu, czy nawet ironicznie o kanibalizmie, niechęci do świąt państwowych.
W wierszu „Pani K.” znalazł się ciekawy opis rytualnego, religijnego aktu klęczenia niepopartego wiarą, ale robionego na wszelki wypadek: „Nie wierzy ale prosi a nuż/a nóż tak na wszelki wypadek” („Pani K.”). W wierszu kobieta od klęczenia zrobiła sobie odciski, ale także zraniła się od gwoździa, co mogło być przypadkiem, ale także symbolem. Nie spotkałem się jeszcze w polskiej poezji współczesnej z takim przypadkiem, by ktoś opisał religijne czynności wykonywane bez większego przekonania. Kiedyś to raczej oficjalny świat PRL-u był ukazywany jako taki na niby, np. w pewnej powieści Janusza Andermana z lat 80-tych opisywano ludzi w pochodzie pierwszomajowym, którzy nie demonstrowali swojego przywiązania do idei komunistycznych, ale przez udział w nim dbali o awanse w pracy, wczasy albo nie chcieli się narazić na nieprzyjemności ze strony dyrekcji w zakładzie pracy.
Mimo, że Killiński nie inspirował się zbytnio dawnymi awangardami ani symbolizmem, niektóre jego wiersze były zbudowane z różnych fraz na granicy komunikowalności i nie za bardzo wiadomo o co w nich chodziło poza tym, że były mroczne. Np. w „Poduszkach” pojawiło się zastanowienie nad własnym istnieniem. Potem informacje, że pod jezdnią płynęła „martwa rzeka”, a latarnie „świeciły pustkami”. Mogło to być wyrażenie czegoś co działo się w nocy. Jednakże w kolejnych strofach pojawiła się matka, która miała przeprosić, a także oczekiwanie na odcięcie ręki. Wiersz kończył się słowami „Odkąd tu jestem/będę już wszędzie”. Zważywszy na styl poezji Killińskiego w innych wierszach ten jakby zawisł w zbyt wielkim niedomówieniu i poza chwytliwymi frazami, które mogły intrygować, niezbyt wiązały się ze sobą różne strofy. Wiadomo tylko, że wydarzyło się coś niezbyt przyjemnego i bolesnego dla podmiotu lirycznego, ale wiersz jakby opierając się na pseudonimowaniu stanów uczuciowych nie wyjaśniał niczego.
Po tym, co słyszałem na różnych spotkaniach knajpianych byłem zaskoczony na plus zbiorem Killińskiego. Jednak to kilka skojarzeń z poezją Świetlickiego kazało się zastanowić, czy poeta zacierał ślady większej inspiracji jego poezją, czy miał po prostu podobne zainteresowania subkulturowe, muzyczne i temperament. Nie mogłem tego rozstrzygnąć, bo takich wyraźnych śladów nie było zbyt dużo. Poeta nie uciekał w świat literacki sprzed 1989 roku jako ten ważny, co kreowały niektóre środowiska także związane z Krakowem. Wybór Świetlickiego jako patrona swojej poezji mógł być też odczytywany jako przeciwstawienie się różnym opcjom artystycznym uprawianym przez rówieśników – od neolingwizmu, przez żartobliwą poezję konwersacyjną, po poezję zaangażowaną.
Michał Killiński, Literatura brzydka, Kraków 2023, Wydawnictwo Santa Muerte, ss. 52.