Wystarczy, aby dobrzy ludzie, którzy są większością, nie zrobili nic, zachowując tak zwaną bezstronność, wtedy Zły opanuje szybko cały świat.
Z Bukaresztu, gdzie Amerykanie mają swoją bazę sił powietrznych, zabrał nas samolot transportowy marki Herkules. Przy lądowaniu w Dżubie stwierdziłem, że pas lotniska jest nadal cały (musiało być tu w miarę spokojnie). Ale nawet, gdyby były dziury po odłamkach, staruszek herkules potrafi wylądować na różnych wertepach – jedna z najbardziej udanych konstrukcji firmy Lockheed. Na miejscu upał powalił mnie od razu, jakbym nagle wszedł do rozgrzanego pieca. Nie mogłem złapać tchu. Tłumaczyłem sobie, że to dlatego, że jest późne popołudnie i po prostu bucha od rozgrzanej betonowej płyty lotniska, ale to gówno prawda. Moi ludzie zaczęli wychodzić ospale i bez entuzjazmu. Targali ze sobą ogromne toboły. Przypuszczam, że połowę ich wagi stanowiła wódka. Oprócz nas, przyjechało zaopatrzenie dla Bazy. Wokół lotniska stały posterunki wojsk Ugandy – a więc impas w rozmowach w sprawie ich wycofania. Cóż ja widzę: Laura w polskim mundurze, czeka. Udaję, że nie widzę, wydaję rozkazy. Moi ludzie gramolą się ciężko do dwóch ciężarówek jak jakieś bąki o uszkodzonym błędniku. Laura stoi i kiwa w moją stronę, podtrzymuje ją ochroniarz, zaraz, jak on ma na imię?
- Tutaj, tutaj jestem, Derek, czekam na ciebie – powiedziała z uśmiechem i na jej buzi zrobiły się dwa ładne dołeczki.
- Dzień dobry, Lauro, kiwnąłem tylko głową, jak kolano, lepiej?
- Dużo lepiej…
- No to cieszę się, że chociaż coś idzie w dobrym kierunku…
- Wskakuj do środka, jest dla ciebie miejsce obok mnie.
Faktycznie: w samochodzie siedzi kierowca, operator ciężkiego karabinu maszynowego, jej żołnierz, ona i jest wolne miejsce.
- Jak tam pobyt w Polsce, udał się? – zagaiła w czasie jazdy, aby przerwać milczenie.
- Na tyle, że nie chciało mi się tu wracać – odpowiedziałem zupełnie szczerze.
Popatrzyła na mnie smutno: A ja cieszyłam się, że wracasz. Brakowało mi ciebie, naprawdę. Jak cię nie było, to poczułam pustkę…
- Doskonale rozumiem, ja cały czas czuję pustkę – też odezwałem się smutno.
- Przywiozłeś dla mnie jakiś prezent, Derek? – zamrugała czarująco zielonymi oczami.
- Mhm, mam dla ciebie butelkę polskiej wódki – zaskoczyła mnie swoim pytaniem, gdyż nie wpadło mi do głowy, aby coś dla niej kupić.
- Myślałam o czymś innym – powiedziała smutno.
- Mogłaś poprosić mnie przed wyjazdem, nie wiem, co by cię ucieszyło.
- Kosmetyki.
W stołówce powitanie: kto nie miał akurat służby, przyszedł. Uroczysta kolacja ze świecami. Wszyscy są spragnieni informacji z Polski. Należy pamiętać, że jest co? Blokada transmisji satelitarnej, telefonii komórkowej i takie tam, ble, ble. Porucznik Adamski zabrał głos, wszystkich witał serdecznie i zapewniał, że jak nas nie było, oni dobrze sobie radzili. Stwierdził, że nasz pobyt tutaj jest niezbędny dla bezpieczeństwa tego kraju, bo sojusznicy liczą na nas i ludność miejscowa też. Wyraził przekonanie, że na pewno zostaniemy tu na drugi rok, bo Rada Bezpieczeństwa ONZ tak zaplanowała. A tu się bratku, mylisz, pomyślałem sobie, jeszcze się zdziwisz. Jestem ciekaw, co zrobi, gdy się dowie, że za dwa miesiące zwijamy się. Ja mógłbym odejść z wojska i tu zostać, bo mija mi dwadzieścia lat służby (uwzględniając studia i przeliczniki wysługi lat na misjach zagranicznych) i dostanę emeryturę wojskową, ale jemu nie mija dwadzieścia lat służby, jeszcze mu dużo zostało. Zobaczymy, czy zaryzykuje odejście z wojska, aby tu zostać. Adamski bardzo był ciekaw nowin z kraju, a zwłaszcza z MON-u, ale nie mógł podpytać się żołnierzy, bo tak naprawdę nic nie wiedzą. Obskoczyli tylko kilka pogrzebów i wiele libacji z weteranami w kraju. Ja go zbyłem, że nic konkretnego nie wiem, ale próbował drążyć temat i łapać mnie za słowa.
Dobrze, że nadeszła odsiecz od tego drążenia: do stołówki przybył goniec od Szamana z informacją, że proszony jestem do misji katolickiej. No i słusznie – z nimi też muszę się przywitać, a nawet poczęstować ich przywiezioną z Polski wódką. Przynajmniej dowiem się, co tu naprawdę się dzieje. Zaskoczyło mnie, że ściągnęli też Laurę. Jak rozumiem, ma dojść do próby pojednania między nami pod opiekuńczymi skrzydłami czarnego i białego szamana. Odezwał się ojciec Strzeblewski:
- Moje dzieci, musicie dojść do porozumienia i pogodzić się. Nie kierujcie się złymi emocjami. Co nagle, to po diable. Zastanówcie się spokojnie, co jest dla was najważniejsze, na czym wam najbardziej zależy.
- Potrzebuję bezpieczeństwa. Już nie chcę uciekać jak zaszczute zwierzę i każdego dnia walczyć o przeżycie – stwierdziła Laura.
- Nie zauważyłaś, że wszystko, co robię od samego początku, to po to, abyś czuła się bezpieczna?
- Chcę, abyś mnie przytulał i trzymał za rękę, żebyś mnie wspierał we wszystkim.
- Nie będę cię wspierał we wszystkim, nie chcę, abyś pchała się na tę prezydenturę, wpychała ręce w zawiasy drzwi. Nie chcę cię tylko przytulać i trzymać za rękę. Ja chcę się z tobą ożenić, kochać cię FIZYCZNIE. Mieć z tobą dzieci. Ja mam już trzydzieści siedem lat. Dosyć się nawojowałem. Chcę mieć normalną rodzinę, dom, kochającą żonę. Mieszkać mogę tutaj. Zamierzam odejść z wojska – popatrzyłem bezwiednie najpierw na Szamana, potem na Szczebla, jakbym u nich szukał pomocy.
- Weźmiesz ze mną ślub jutro i zapomnisz o prezydenturze? Proszę. – klęknąłem przed nią.
- Nie mogę. Ja też mam swoje plany, ambicje. Rodzice moi chcieliby, abym zrobiła coś dla tego kraju. Chcę, aby moi rodzice byli ze mnie dumni.
- Jak mnie kochasz, to możesz, dla twojego dobra i dla naszego dobra. Bądź prostą, skromną dziewczyną, taką cię pokochałem. Kto ci w głowie namieszał, że musisz być prezydentem?
- Obiecaaałam.
- Mnie też obiecałaś, że mnie będziesz kochać, gdy uda nam się obojgu przeżyć, a wcale nie było to takie pewne. Obiecałaś, że wyjdziesz za mnie i na naszym ślubie będziemy tańczyć „Tornerò”. Nie pamiętasz?
- Ja nie jestem pewna, czy cię kocham, dlaczego dla ciebie mam poświęcać swoje plany?
- Myślałem, że jeśli przeżyłem to piekło tylko dla ciebie, aby być twój, a ty przeżyłaś to piekło tylko dla mnie, aby być moja – to nie jest to przypadek: Bóg (albo los) tak chciał.
Szaman popatrzył na Strzeblewskiego i pokręcił z rezygnacją głową: ona chyba bardziej potrzebuje nieżyjącego ojca (lub ojca zastępczego, opiekuna) niż kochanka. Jest zagubioną, małą dziewczynką, która przedwcześnie musiała dojrzeć. Jej aura stale zmienia kolory. Jest niestabilna.
Ojciec Maciej: Jeśli nie chcecie wyjść za siebie z miłości, to zróbcie to z rozsądku, to też są często udane małżeństwa. Przecież lubicie się – i to bardzo. Wiem to przecież, że tak brzydko powiem, po linii zawodowej, tyle mogę zdradzić.
- Nie mogę tego zrobić z rozsądku, bo rozsądek podpowiada mi, żeby tego nie robić. Rozsądek lub instynkt samozachowawczy, który jeszcze nigdy mnie nie zawiódł – odpowiedziałem wolno, grobowym głosem – Jestem idealistą i chcę wierzyć w wielką miłość od pierwszego wejrzenia aż po grób: tak jak Romeo i Julia, Tristan i Izolda, Orfeusz i Eurydyka, Florina Burgundzka i Svenon Duński. Albo wszystko albo nic. Poświęć się dla mnie, Lauro, to ja poświęcę się dla ciebie w całości i bez reszty.
- Ja to nic z tego nie rozumiem – powiedziała niepewnie Laura.
- I już nie zrozumiesz. A ja myślałem, że jako dwaj rozbitkowie po przejściach, będziemy się świetnie rozumieć i nawzajem wspierać – westchnąłem ciężko i instynkt podpowiedział mi, że to już KONIEC.
- Nie rozstawajcie się tak – rzekł Szaman.
- Jeszcze się nie rozstaję, zostały dwa miesiące, mogę Laurę odwiedzać i pytać o jej zdrowie, trzymać kciuki, aby kolano wydobrzało.
- Jakie dwa miesiące? – zapytała niepewnie Laura.
- Będziemy tu jeszcze całe, długie dwa miesiące.
- To nieprawda, porucznik Adamski twierdzi, że jeszcze rok! – krzyknęła i spojrzała najpierw na Szamana, potem na ojca Macieja, jakby tam szukała wsparcia.
- Słuchaj jego, to daleko zajedziesz, cały czas ci to próbuję wytłumaczyć. To smutne, że on jest dla ciebie waażniejszy niż ja…Chyba tto ja jeeeszcze do…dowodzę po…polskim kooontyngentem, do kurwy nędzy? – zdenerwowałem się, a jak się bardzo denerwuję, to zaczynam się jąkać.
Musiała minąć dłuższa chwila zanim ochłonąłem. Szaman rozlał wódkę do trzech szklanek i wypiliśmy. Laura nie chciała pić. W przedpokoju siedział jej ochroniarz i gapił się przez otwarte okno w rozgwieżdżone afrykańskie niebo. O ścianę stał oparty jego kałach z dołączonym pełnym magazynkiem.
- Szamanie Ngoro i ojcze Macieju, opiekujcie się nią oraz módlcie się za nią do Boga pogańskiego i do Boga chrześcijańskiego. Osobiście, prywatnie poproszę też pułkownika Andersona, żeby chronił Laurę. Mam w dupie gwarancje amerykańskie: dzisiaj są, a jutro może już ich nie być. Zależy mi na tym, aby nie spotkało ją nic złego, dosyć się nacierpiała. A to, że pcha ręce w tryby bezlitosnej maszyny, to już jest jej sprawa. Nic na to nie poradzę. Próbowałem…
- Kapitanie, masz nie tylko waleczne, ale i dobre serce. Szkoda, że nie możesz z nami zostać – powiedział smutno Szaman i wlał resztę wódki do szklanek, a mnie się zaszkliły oczy.
*
Jest już koniec listopada i zaczyna się pora deszczowa. Możemy żałować, że wyjeżdżamy. Teraz tu będzie najpiękniej. Młoda trawa słoniowa się zazieleni – najpierw będzie mała i bardzo delikatna. Słonie wylegną, aby konsumować jej młode, słodkie pędy. Dzięki ich skubaniu lepiej się rozkrzewia i bujniej odrasta. Eukaliptus, drzewo chlebowe i różne gatunki akacji zaczną kwitnąć i zniewalająco pachnieć. I nie będzie już tak gorąco. Polscy żołnierze pakują się – niby z radością, ale też z jakąś taką zadumą. Wszyscy spoważnieli, ale też postarzeli się: od palącego słońca i mrużenia oczu przybyło zmarszczek. To nie są ci sami ludzie, co przed rokiem.
Wczoraj odprawiono mszę świętą w intencji szczęśliwego powrotu do domu. Ostatnią. Takiego tłoku w kościele jeszcze nie było. Ojciec Maciej wygłosił płomienne kazanie, wyjątkowo po polsku. Łza zakręciła się w niejednym oku. Przed kościołem, po mszy, doszło do incydentu. Nie będę jednak tego opisywał w oficjalnej notatce służbowej. A było tak:
- Ludzie, ludzieee, tam coś jest!
- Ja też widzę, koło dzwonnicy…
- To anioł – krzyczy kapral Arek. – Co się tak dziwicie, anioła nigdy nie widzieliście?
- Anioooł, ale ma złamane skrzydłooo i jest cały CZARNY. Może to diabeł?
- Głupiś, skrzydła ma przecież białe, a jakby miał skrzydło złamane, to by nie mógł latać – krzyknął Arek
Rzeczywiście, ma złamane skrzydło, stwierdziłem po chwili, jest czarnoskóry i ma w ręku afrykańską włócznię i tarczę plemienia Nuerów. Pomachał nam ręką i ciężko, jakby z wahaniem, odleciał. Może to był ich anioł stróż? Niesamowite! Na dole zrobiło się zbiegowicho, żołnierze krzyczeli i machali rękoma. Po chwili przez tłum przecisnął się ojciec Maciej: „Co tu się dzieje?!”. W końcu zrozumiał, co się stało, chociaż wszyscy mówili jeden przez drugiego. Któryś z żołnierzy stwierdził rozgorączkowany, że został pochlapany krwią, inny spostrzegł plamę krwi na piasku. Ojciec Maciej stwierdził autorytarnie, że to był AFRYKAŃSKI anioł stróż, który chciał się pożegnać z nami, a krwawił jak cała Afryka.
Patrzę i oczom nie wierzę: porucznik Adamski też się pakuje!
- A ty dokąd się wybierasz?
- A o co ci chodzi? – zapytał zdziwiony i zamrugał oczami jak panienka.
- Przecież miałeś zostać na miejscu i być ministrem spraw zagranicznych Sudanu Południowego w rządzie Laurenn Sudd-Athor!
- No wiesz, okoliczności się zmieniły – powiedział i głupio się uśmiechnął.
- Co, już nie chcesz robić kariery ministra, chcesz jechać? Nie radzę. Tam już prokurator wojskowy na ciebie czeka i staniesz do raportu karnego. Miałem cały miesiąc w kraju, żeby ci koło pióra zrobić. W Polsce spalony jesteś. Twoja kariera wojskowa legła w gruzach. Co się tak na mnie patrzysz, ty mendo?! – wrzasnąłem na niego niczym major Hamilton – Głupot Laurze nagadałeś, a teraz chcesz ją opuścić? Nie ma takiej opcji. Myślałeś, że druga tura będzie i nadal będziesz miał parasol ochronny sił ONZ, aby wykorzystywać wojsko do prywatnych celów. Sam sobie radź, Radzio. Ty tu zostaniesz, a my wyjedziemy. Będziesz, kutasie, ministrem – powiedziałem z mocą. – Co, myślałeś, że ci zazdroszczę, ty palancie? A spróbuj tylko, kurwa, Laurę wystawić do wiatru. Wiesz co powiedział Szaman?
- Coo? – zapytał całkowicie zaskoczony.
- Że jak skrzywdzisz Laurę, to ci gardło poderżnie, nie wierzysz, to się go zapytaj! I nie kręć mi się tu, jak pakujemy sprzęt. Nie interesuj się, ciebie to już nie dotyczy. Nie jesteś już moim zastępcą. Wypierdalaj! – krzyczę coraz głośniej, tupię nogą i wskazującym palcem pokazuję drzwi. – Podoficer dyżurny, przypilnuj, aby pan Adamski zabrał swoje rzeczy i nie kręcił się tutaj! On z nami nie jedzie do kraju!!! – Normalnie szok, żołnierze patrzą i oczom nie wierzą. Miny mają naprawdę głupie.
Musiałem się go pozbyć, po co ma widzieć i wiedzieć, co za chwilę będę robił. Na śmierć zapomniałbym, przecież muszę rozdać przyjaciołom upominki pożegnalne. Idę do zbrojmistrza, stary znajomy z Iraku i z Afganistanu. Mówię mu, że trzeba zrobić pewien myk. Powiedział mi, że nie ma problemu, dopisze się do strat wojennych. W końcu protokół brakowania osobiście podpisuję.
Arkadiusz Sprysak ładuje amunicję (jedną ręką, tą zdrową) w wojskowe duże torby. Zbrojmistrz kładzie szybko torby do samochodu terenowego, aż się zasapał. Jeszcze tylko chwytam pukawki i rundka po Bazie. Z Szamanem pożegnałem się jakbyśmy znali się nie rok, a co najmniej kilkadziesiąt lat. Dostał ode mnie na pamiątkę pistolet maszynowy PM-98, Rishlo drugi egzemplarz. Przy południowej bramie został nasz stary uniwersalny karabin maszynowy (km) na amunicję 7,62 mm. Niech biorą. Ten kaem ma dużą siłę ognia (szybkostrzelność 250 wystrzałów na minutę). Dorzuciłem oczywiście naboje, wszystko, co mieliśmy na stanie o tym kalibrze (a trochę mieliśmy, bo w międzyczasie przybyło zaopatrzenie). Do ich kałachów te naboje też się przydadzą. Szaman i Rishlo byli bardzo uszczęśliwieni, wręcz wniebowzięci. Oni i tak są tutaj bezbronni jak owieczki. Amerykanom przecież zostawiamy naszego nieocenionego rosomaka w prezencie, to im też coś możemy dać. Na koniec Arkadiusz wykręcił numer: wtargał do namiotu Szamana ciężki pakunek.
- Arek, co to jest?
- To są granaty zaczepne, pięćdziesiąt sztuk – powiedział z niewinną miną.
- Ja piórkuję!
- A co, to tak dużo jest? Dla każdego wypada tylko po dwie sztuki, na pamiątkę ODE MNIE.
- To teraz, cholero, musisz im udzielić szybkiego instruktażu, jak się z tym obchodzić, aby nieszczęścia nie było, i jak to mają przechowywać!
Teraz, na koniec, czeka mnie najgorsze. Zgadnijcie co? Dobrze, zgadliście. Wziąłem głęboki oddech i wysiadłem szybko z samochodu.
Laura „rezyduje” na izbie chorych, a nie we własnym pałacu jak przystało na panią prezydent. Ochroniarz (jak on ma na imię?) czujnie wyszedł na schody, w kieszeni polskiego munduru trzymał broń krótką. Bluzę miał rozpiętą, z czarną klatką piersiową kontrastował srebrny krzyżyk.
- Spokojnie, przyjaciele idą. Jak ty masz właściwie na imię, bo nigdy nie mogłem zapamiętać?
- Usua.
- Słuchaj, Usua, mam dla ciebie prezent pożegnalny: fajną broń automatyczną, celniejszą od kałacha i sporo amunicji. Jedna sztuka broni jest dla ciebie, druga dla Laury.
- To kapitan nie pożegna się z nią? Jest u siebie.
Laura leżała na łóżku w polskim mundurze: To ty Derek, już myślałam, że nie przyjdziesz, że zły jesteś na mnie.
- Tak, jestem zły na ciebie i to bardzo. Przez ciebie zawalił mi się świat, ale trzeba żyć dalej. Laura, mam dla ciebie prezent.
- Jaki? – ożywiła się – kosmetyki?
- Nie, słoneczko, gdzie miałbym je kupić? Mogę ci dać to, co mam. Mojej miłości nie chciałaś, to mogę dać ci pistolet automatyczny PM-98 na pamiątkę, abyś miała się czym bronić na tym okrutnym świecie. – Bo, kurwa, świat nie jest sprawiedliwy, ja to wiem, i bardzo popaprany, to też wiem – ostatnią kwestię powiedziałem do siebie w duchu.
- Dziękuję, już mam od ciebie glocka, będzie mi cię zawsze przypominał.
- Szkoda, że nie zatańczymy razem światowego przeboju „Tornerò” przytuleni do siebie. To byłoby naprawdę piękne, uwierz mi na słowo…
- Może kiedyś, jak mnie, Derek, odwiedzisz…
- No to z Panem Bogiem, Lauro, bądź zdrowa, moja śliczna… - pocałowałem ją w czoło i szybko wybiegłem. Na klatce schodowej zderzyłem się z Arkadiuszem, szedł też do niej, aby się pożegnać.
- Usua, strzeż swojej pani, ja muszę stąd wyjechać, nie ustrzegę jej… Jeśli porucznik Adamski, teraz już minister, będzie chciał ją skrzywdzić lub oszukać, to zastrzel go, pozwalam ci. On nie jest człowiekiem honoru. Rozumiesz?
- Rozumiem.
- Z problemami zawsze zwracajcie się do pułkownika Andersona. Gdyby był potrzebny, hm, szybki kontakt na łączach satelitarnych z władzami USA, możecie zwrócić się BEZPOŚREDNIO do tego dyplomaty, Johna Clarka. Rozmawiałem z nim, powołajcie się na mnie. Rozumiesz?
- Rozumiem.
- Bezpośrednio, to znaczy z pominięciem pośredników, na przykład Adamskiego, czy to jasne?
- Jasne.
Poczułem ulgę. Zeszło ze mnie całe powietrze. Przekręciłem kluczyki w stacyjce samochodu, drżały mi ręce. Przyszedł Arkadiusz. Był wyraźnie wzburzony: Co kapitan takiego powiedział Laurze? Ona płakała!
- Nic, Arek, nic. Mnie też chce się płakać…
Wołajmy – niech nas usłyszą głusi
piękniejmy w tańcu z każdym dniem –
niech nas zobaczą niewidomi
gdy chcę ocalić twój śmiech
Nie zapominajmy jednak o Wielkiej Rzece
choć umacniamy jej brzegi naszą silną wolą
to ona kieruje naszymi losami
papierowymi stateczkami
Afryka to dziwny kontynent. Człowiek psioczy na niego i narzeka, że okrutny, że wszystko odbywa się tutaj z wielką intensywnością; zarówno miłość jak i nienawiść, a jeśli walka, to na śmierć i życie. Nie możesz się doczekać, kiedy stąd wreszcie wyjedziesz, ale jak wyjedziesz – to tęsknisz. Czy będziemy mogli normalnie funkcjonować w Polsce, po tym co przeżyliśmy, czy ludzie wydadzą nam się śmieszni ze swoimi urojonymi problemami? Czy będziemy zbulwersowani, widząc ile czystej wody pitnej w kraju się marnuje? A ile jedzenia się wyrzuca? Afryka działa jak narkotyk, uderza do głowy. Czy ja tu jeszcze wrócę? Nie wiem. Jeśli jakieś rany się zasklepią, to może lepiej ich nie rozdrapywać. I to byłby właściwie koniec mojej opowieści. Wiem tylko jedno: należy cieszyć się z tego, co się ma, nawet jak ma się niewiele.
Muszę się pochwalić: po powrocie do Polski zostałem ojcem chrzestnym, ponieważ kapralowi Arkadiuszowi Sprysakowi urodził się chłopczyk i poprosił mnie, abym pełnił tą powinność. Zgadnijcie jakie imię Arek nadał chłopcu? Szczęśliwy tatuś jest już teraz sierżantem i szkoli oddziały szybkiego reagowania na poligonie drawskim. Jak mnie doszły słuchy kursanci skarżą się, że dostają straszny wycisk.
Zapomniałbym, Baretta M82A1 – wielkokalibrowy karabin wyborowy, moja pieszczoszka, jest ze mną. Po prostu ją sobie przywłaszczyłem, nic nikomu nie mówiąc. Tak się złożyło, że nie była na stanie batalionu w ostatnim miejscu mojej pracy. Przedtem zawsze była ze mną, to i teraz będzie. Aldona jest zła, że to pudło zalega pod naszym łóżkiem i tylko przeszkadza w sprzątaniu.
Jeszcze jedno – wiadomość z ostatniej chwili. W zeszłym tygodniu, na długi weekend, pojechałem z żoną i chłopcami na Mazury. Mamy tam naszą żaglówkę, którą przechowujemy u jednego z rolników. Chłopcy uwielbiają żeglować. Obudziłem się w środku nocy zlany zimnym potem i coś ukłuło mnie w serce. Miałem koszmarny sen: śniło mi się, że gdzieś tam daleko doszło do nocnego szturmu na pałac prezydencki. Pani prezydent, odziana w długą wieczorową suknię, odezwała się do swojego ochroniarza drżącym głosem: „Jeśli będzie już tak źle, zabij mnie. Nie chcę zostać zgwałcona”. I tak się stało – zaufany żołnierz strzelił jej prosto w serce, a potem sobie w usta. Aldona powiedziała: „Kochanie, to był tylko zły sen, wracaj do namiotu i przytul się do mnie”.
Po przyjeździe do domu, pojawiła się migawka w wiadomościach telewizyjnych, że w Sudanie Południowym, w nocy z drugiego na trzeciego maja, doszło do obalenia prawowitego rządu i wojska Sudanu opanowały cały kraj. Najwidoczniej anioł stróż plemienia Nuerów nie był w stanie pomóc…
Skierniewice, Polska, roku Pańskiego 2033.