Udało mu się. Zdążył nim wyparowała ze mnie ostatnia kropla cierpliwości.
Przekraczając próg Andrzej Bursa wrzasnął: Jak będą mnie wieszać, kat ma być we fraku!
Wprowadziłem go do pokoju podając kawę,
która okazała się wyrzeczeniem na niekorzyść papierosów.
Mózg nieustannie pracował na niekorzyść wypowiadanych słów.
Dywan, wyrzeczenie krzesła.
Okno, kwiat, zegarek
też wyrzeczenie.
Bursa dręczył mnie historią literatury bułgarskiej,
ale zbawienie odnalazłem w szachach.
W czasie rozgrywki starał się mnie przekonać,
że pierwotniaki pantofelki są milsze od ludzi,
dlatego dwukrotnie przegrałem.
Mówił, że trudno o przyjaciół.
Sparzyłem dla niego drugą filiżankę kawy.
Obaj doszliśmy do wniosku,
że zachód słońca jest zbyt tanim zjawiskiem,
aby wzbudzać zachwyt.
W kwestii miłości również byliśmy zgodni:
robić tak, by nie zrobić.
Kiedy powoli zaczął się irytować moim milczeniem,
które z gracją wykorzystywałem,
spytał (bez cienia ironii): Jaka religia powstrzymuje mnie przed szaleństwem?
W tym samym momencie usłyszałem donośne pukanie.
Skoczyłem do drzwi otwierając je na oścież.
Z głową zwieszoną, kurczowo trzymając się poręczy
wysysającej ciepło organizmu stał Rafał Wojaczek.
Bardziej obcy niż zwykle.
Tylko niebo osobą jest, kiedy brak człowieka.